Umowa na dostawę Nadbrzeżnego Dywizjonu Rakietowego jest bardzo dobrym przykładem na to, jak należy realizować zamówienia zbrojeniowe. Kupiliśmy supernowoczesną, zagraniczną broń, a systemy niezbędne do jej używania zastosowaliśmy krajowe, nie rezygnując jednocześnie ze zobowiązań offsetowych sprzedającego – pisze Krzysztof Wilewski, publicysta portalu polska-zbrojna.pl.
Od wysokich rangą wojskowych jeszcze kilka lat temu można było usłyszeć, że kupując uzbrojenie musimy się pogodzić z tym, że nie możemy liczyć na tak atrakcyjne i korzystne warunki, jakie mają np. Turcja, Izrael czy Indie.
Nie będę nawet ukrywał, że takie podejście – delikatnie rzecz ujmując – wzbudzało we mnie bardzo negatywne emocje. Bo niby co sprawia, że wymienione kraje mogą mieć taką wyjątkową pozycję? Geopolityczne położenie? Jak spokojna i bezpieczna jest nasza granica i jak pokojowo nastawiony jest nasz sąsiad, pokazała aneksja Krymu i wojna domowa na Ukrainie.
OK, przyznaję, że nie mamy tak dużej armii jak wymienione kraje, ale jeśli chodzi o budżet na wojsko, to w Europie nie ma obecnie innej armii, która planuje wydać tyle na modernizację ile my w ramach PMT 2013–2022.
Na szczęście od dawna już nie spotykam się z takim negatywnym, żeby nie powiedzieć strachliwym, podejściem do zakupów uzbrojenia. Wręcz przeciwnie, dominuje zdanie, które w pełni podzielam – to my rozdajemy karty i czas ustępstw i niekorzystnych dla nas umów dawno się skończył.
Świetnym na to przykładem jest umowa na NSM z 2008 roku. To był pierwszy, w mojej ocenie, kontrakt, który w pełni oddaje ideę polonizacji skomplikowanych systemów uzbrojenia, o której tak głośno jest teraz przy okazji tarczy przeciwlotniczej i przeciwrakietowej.
Nie mając w kraju zaawansowanych rozwiązań rakietowych, zaryzykowaliśmy, zdecydowaliśmy się kupić innowacyjne, dopiero testowane rozwiązanie zachodnie, zyskując dzięki temu nie tylko dostęp do technologii, ale również, jako pierwszy klient, dobre, żeby nie powiedzieć wyjątkowe, warunki umowy.
Konsgberg zgodził się, aby poza pociskami i system dowodzenia wszystko inne, a więc nie tylko pojazdy i specjalistyczna zabudowa na nich, ale również radary i łączność, dostarczyły polskie podmioty. Co bardzo istotne, to norweska firma wzięła na siebie odpowiedzialność i gwarancje, że taka „fuzja” podsystemów będzie działała.
Norwegowie zgodzili się również – na nasze bardzo wyraźne żądanie – przeprowadzić dodatkowe testy rakiet, mające udowodnić, iż NSM osiągają wymagany przez nas zasięg około 200 kilometrów. Argumentowali wprawdzie, że nie sprzedaliby nam przecież niesprawnego i niepełnowartościowego produktu, ale koniec końców, wobec nieugiętego stanowiska MON, testy przeprowadzili na swój koszt.
Umowa na NSM z 2008 roku była w mojej ocenie nie tylko umową bardzo korzystną, ale przede wszystkim przełomową, jeśli chodzi o warunki, na jakich kupujemy od zachodnich firm zaawansowane systemy uzbrojenia. Cieszę się, że na równie korzystnych warunkach zawieramy drugi kontrakt z Konsgbergiem. Norweska firma zobowiązała się bowiem w ramach offsetu za warte kilkaset milionów zamówienie na drugi dywizjon NSM do sporego transferu najnowszych technologii rakietowych do Polski i stworzenia na terenie Wojskowych Zakładów Elektronicznych S.A. w Zielonce centrum serwisowego pocisków, w którym rakiety będą obsługiwane i testowane oraz w razie potrzeby również naprawiane.
komentarze