Hieronim Dekutowski „Zapora” był jednym z najsłynniejszych bohaterów antysowieckiej partyzantki i najbardziej poszukiwanym przez władze żołnierzem Lubelszczyzny.
Major Hieronim Dekutowski „Zapora”, skazany na siedmiokrotną karę śmierci, 7 marca 1949 roku o godzinie 19.00 został stracony w mokotowskim więzieniu strzałem w tył głowy. W ten sam sposób zamordowano sześciu jego podkomendnych. „Zapora miał wtedy trzydzieści lat, pięć miesięcy i 11 dni. Wyglądał jak starzec. Siwe włosy, wybite zęby, połamane ręce, nos i żebra. Zerwane paznokcie”, opisuje Ewa Kurek w książce ,,Zaporczycy”.
Skok do kraju
Przyszły major i partyzancki dowódca przyszedł na świat w Tarnobrzegu 24 września 1918 roku jako dziewiąte i ostatnie dziecko Jana i Marii. W rodzinie panowały tradycje patriotyczne. Jego ojciec był członkiem niepodległościowej Polskiej Partii Socjalistycznej, a jeden ze starszych braci poległ na wojnie polsko-bolszewickiej. Hieronim działał natomiast w harcerstwie i należał do szkolnego hufca przysposobienia wojskowego.
Wiosną 1939 roku zdał maturę, zamierzał rozpocząć studia, ale jego plany pokrzyżował wybuch wojny. Zgłosił się do armii i jako ochotnik walczył w kampanii wrześniowej w Galicji Wschodniej. Gdy 17 września Polskę zaatakowali bolszewicy, przedostał się na Węgry, ponieważ chciał trafić do polskich jednostek odbudowywanych na Zachodzie. Został internowany, ale już w listopadzie uciekł z obozu i dotarł do Francji. Wstąpił do polskiego wojska i zaczął studia w Szkole Podchorążych Piechoty w Camp de Coëtquidan. Potem walczył w szeregach 2 Dywizji Strzelców Pieszych na wzgórzach Clos-du-Doubs.
Po kapitulacji Francji okrężną drogą dotarł do Wielkiej Brytanii, gdzie otrzymał przydział do 1 Brygady Strzelców. Na wyspach ukończył z wyróżnieniem szkołę wojskową, a oficerski kordzik wręczył mu wicepremier Stanisław Mikołajczyk. Został przydzielony do 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. W kwietniu 1942 roku zgłosił się na przeszkolenie dywersyjne dla cichociemnych. Prawie rok później, po zdaniu egzaminów, został zaprzysiężony i przyjął pseudonim „Zapora”.
W nocy z 16 na 17 września 1943 roku po ponaddwunastogodzinnym locie z Wielkiej Brytanii został zrzucony do kraju w okolicach Wyszkowa. Razem z nim w czwartą rocznicę sowieckiej agresji na Polskę skakali kapitan Bronisław Rachwał „Glin” i podporucznik Kazimierz Smolak „Nurek”.
„Burza” w lesie
Dowództwo Armii Krajowej przydzieliło podporucznika „Zaporę” do Kedywu Okręgu „Lublin”. Najpierw walczył w oddziale partyzanckim Tadeusza Kuncewicza „Podkowy”, a potem objął dowodzenie 4 kompanią 9 Pułku Piechoty Legionów AK w Inspektoracie Rejonowym „Zamość”. Atakował uzbrojone wsie niemieckich osadników, walczył z wojskiem, likwidował niemieckich konfidentów, pomagał ukrywającym się Żydom. W styczniu 1944 roku został szefem Kedywu w Inspektoracie Rejonowym AK „Lublin – Puławy”. Dowodził także działającym na tym terenie oddziałem partyzanckim.
Stworzył wówczas prawie dwustuosobowy oddział i między styczniem a lipcem 1944 roku przeprowadził ponad 80 akcji zbrojnych przeciwko Niemcom, najwięcej w okręgu lubelskim. Ich najsłynniejszą potyczką była bitwa we wsi Krężnica Okrągła koło Bełżyc. 24 maja oddział „Zapory” zaatakował tam niemiecką kolumnę złożoną z 16 samochodów. Po walce na placu boju zostało około 50 zabitych Niemców oraz duża część ich uzbrojenia. W czasie akcji ,,Burza” na Lubelszczyźnie oddział „Zapory” – już jako 1 kompania 8 Pułku Piechoty Legionów AK – zapewniał ochronę sztabu okręgu.
„Dekutowski był spokojny, opanowany, niepozorny z wyglądu – miał niewiele ponad 160 centymetrów wzrostu, ale umiał narzucić swój styl, był zdecydowany i zdeterminowany”, opisuje partyzanta doktor Sławomir Poleszak, naczelnik Biura Edukacji Publicznej lubelskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.
Władysław Siła-Nowicki „Stefan”, powojenny polityczny przełożony Dekutowskiego, tak go charakteryzował w swoich wspomnieniach: „Cechowała go odwaga, szybkość decyzji, a jednocześnie ostrożność i ogromne poczucie odpowiedzialności za ludzi. Umiał być wymagający i utrzymywał żelazną dyscyplinę, co w połączeniu z umiarem i troską o każdego żołnierza zapewniało mu u podkomendnych ogromny mir”.
Amerykanie mówią „sorry”
Po wkroczeniu wojsk sowieckich kapitan Dekutowski pozostał w konspiracji i rozpoczął walkę z nowym okupantem. W sierpniu 1944 roku podjął nieudaną próbę przedostania się na pomoc walczącej Warszawie. Na początku 1945 roku, zgodnie z postanowieniem Komendy Okręgu AK „Lublin”, stanął na czele grupy dywersyjnej prowadzącej akcje odwetowe przeciwko NKWD, UB i milicji. Kiedy w połowie roku została powołana Delegatura Sił Zbrojnych na Kraj, Komenda Inspektoratu „Lublin” mianowała ,,Zaporę” dowódcą wszystkich oddziałów partyzanckich na Lubelszczyźnie.
Pierwszą słynną akcją z tego okresu było rozbicie w lutym 1945 roku posterunku milicji w Chodlu w odwecie za zamordowanie czterech byłych żołnierzy „Zapory”. W kwietniu jego oddział ruszył na słynny rajd po Lubelszczyźnie, który trwał do czerwca. Przeprowadził kilka brawurowych akcji. Między innymi z banku w Lublinie zabrał ponad milion złotych, zdobył posterunki milicji w Janowie Lubelskim (uwolnili kilkunastu więzionych) i w Bełżycach (zdobyli broń, amunicję i mundury).
„Około 200–250 ludzi dobrze uzbrojonych, wyszkolonych i utrzymywanych w dyscyplinie trzęsło połową województwa”, pisał Władysław Siła-Nowicki. ,,Zapora” cieszył się też poparciem ludności. „Bez wsparcia mieszkańców wsi partyzantka nie miała szans. To chłopi zapewniali im kwatery, jedzenie i informowali o ruchach jednostek wroga”, tłumaczy doktor Poleszak.
Po amnestii ogłoszonej przez komunistów latem 1945 roku na rozkaz dowództwa Dekutowski złożył broń i ujawnił większość swoich żołnierzy, ale sam wraz z kilkoma podkomendnymi próbował przedostać się na Zachód, ponieważ amnestię uważał za oszustwo. Jesienią grupa została rozbita przez UB w Górach Świętokrzyskich. Nie zrezygnował jednak z planów i z jedenastoma ludźmi ponowił próbę przedostania się na Zachód, tym razem przez Czechosłowację. Służby bezpieczeństwa aresztowały jednak większość członków jego grupy i do Pragi dotarli jedynie ,,Zapora” i Marian Klocek ,,George”. Niestety, w ambasadzie amerykańskiej odmówiono im pomocy i musieli wracać do kraju.
Rajdy po Lubelszczyźnie
W Polsce „Zapora” rozpoczął odtwarzanie swoich oddziałów, a kiedy w miejsce Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj powstało Zrzeszenie „Wolność i Niezawisłość”, podporządkował się tej organizacji. Został dowódcą dywersji i komendantem oddziałów partyzanckich na terenie Inspektoratu „Lublin”. Przez kolejne dwa lata jego oddział przeprowadził około 60 akcji zbrojnych wymierzonych w Armię Czerwoną, funkcjonariuszy UB i milicji oraz działaczy komunistycznych, nie tylko w województwie lubelskim, lecz także w rzeszowskim i kieleckim.
Dzięki zdobycznym samochodom ciężarowym zaporczycy potrafili przeprowadzić w ciągu doby kilka akcji na terenie dwóch czy trzech powiatów. Wjeżdżali do miasteczek, rozbijali posterunki milicji i uwalniali z nich przetrzymywanych w więzieniach żołnierzy podziemia. Major Dekutowski stworzył całą sieć wywiadowczą i łączność, a jego żołnierze mieli sporo zdobycznej broni automatycznej, ciężkich karabinów maszynowych, a nawet rosyjskie rusznice przeciwpancerne. Do walki z nim władze zaangażowały aż trzy dywizje piechoty i kilka batalionów Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Po wyborach w 1947 roku i ogłoszeniu przez władze kolejnej amnestii ,,Zapora” nie chciał narażać swoich podkomendnych na dalsze działanie w lesie. Zależało mu jednak, aby zagwarantować im bezpieczeństwo, dlatego z Władysławem Siłą-Nowickim, inspektorem Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” na Lubelszczyźnie, podjął rozmowy z przedstawicielami Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego o warunkach ujawnienia lubelskiej partyzantki. Porozumienia nie zawarto, ponieważ bezpieka nie zgodziła się, aby aresztowani wcześniej żołnierze odzyskali wolność.
W czerwcu 1947 roku „Zapora”, mimo takiego stanowiska władz, ujawnił się, ale zagrożony aresztowaniem znów próbował przedostać się na Zachód razem z dowódcami swoich pododdziałów oraz Władysławem Siłą-Nowickim. 12 września wydał ostatni rozkaz – przekazał dowództwo kapitanowi Zdzisławowi Brońskiemu ,,Uskokowi”.
„Niestety, wyjazd był prowokacją UB”, tłumaczy doktor Poleszak. Wydał ich najprawdopodobniej zastępca Dekutowskiego – Stanisław Wnuk „Opal”. Wszyscy uczestnicy przerzutu zostali aresztowani między 15 a 17 września w okolicach Nysy i trafili do więzieniu przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie. Po okrutnym, trwającym ponad pół roku śledztwie stanęli przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie.
Podczas niejawnej rozprawy na ławie oskarżonych zasiedli, oprócz Dekutowskiego, jego podkomendni: kapitan Stanisław Łukasik „Ryś”, porucznicy Jerzy Miatkowski „Zawada”, Roman Groński „Żbik”, Edmund Tudruj „Mundek”, Tadeusz Pelak „Junak” i Arkadiusz Wasilewski „Biały” oraz ich polityczny przełożony Władysław Siła-Nowicki. 15 listopada 1948 roku sędzia Józef Badecki, ten sam, który wcześniej skazał na śmierć rotmistrza Witolda Pileckiego, orzekł wobec „Zapory” siedmiokrotną karę śmierci. Pozostali oskarżeni otrzymali podobne wyroki. Zarzucano im zdradę kraju, szpiegostwo oraz działanie na szkodę władzy ludowej.
„Zapora” podjął jeszcze jedną próbę ucieczki, kiedy siedział w celi śmierci. Tak w książce „Więźniowie polityczni w Polsce 1945–1956” opisują to wydarzenie Czesław Leopold i Krzysztof Lechicki: „Rozpoczęto od wiercenia otworu w suficie, aby w pierwszym etapie wydostać się na strych. Według planu uciekinierzy mieli wychodzić piątkami i skakać na niżej położony budynek będący przedłużeniem właściwego pawilonu. Stamtąd mieli zamiar przedostać się na ulicę. Sądzono, że w noc ciemną i deszczową uda się uciec”.
„Ta próba ucieczki pokazuje determinację Dekutowskiego i chęć walki do końca, ale szanse na jej powodzenie były od początku niewielkie, nawet gdyby wydostali się na zewnątrz”, uważa doktor Poleszak. Plan się nie powiódł, bo uciekinierów zadenuncjował jeden z więźniów – liczył na złagodzenie wyroku.
„Zapora” i Siła-Nowicki trafili do karceru, gdzie siedzieli nago, skuci. Sile-Nowickiemu pomogły rodzinne koneksje – był siostrzeńcem Feliksa Dzierżyńskiego. Prośby o łaskę rodziny Dekutowskiego, złożone do prezydenta Bolesława Bieruta, zostały odrzucone. 7 marca 1949 roku „Zapora” wraz ze swoimi sześcioma żołnierzami został stracony w mokotowskim więzieniu. Zamordował ich „kat z Mokotowa”, starszy sierżant Piotr Śmietański, który zastrzelił także rotmistrza Pileckiego i majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”.
Marsz „Zapory”
„Na naszej rodzinie przez cały okres PRL-u ciążyło piętno hańby”, opowiada Krystyna Frąszczak, siostrzenica Dekutowskiego. Jak wspomina, jej matka – nauczycielka nie mogła znaleźć pracy. Wreszcie ktoś jej powiedział, żeby poszukała zajęcia w innym zawodzie, bo osoba z tak reakcyjnej rodziny nie może uczyć młodych pokoleń. Dokwaterowali im też rodzinę milicjanta, aby ich szpiegował. „Mimo to w domu nikt nie miał wątpliwości, że wuj walczył w słusznej sprawie”, dodaje.
W 1994 roku Sąd Wojewódzki w Warszawie unieważnił wyrok na majora. W 2007 roku prezydent Lech Kaczyński za zasługi dla niepodległości Polski odznaczył go Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski, a punkrockowa grupa De Press nagrała piosenkę „Marsz oddziału Zapory”. Cały czas nie było jednak wiadomo, gdzie został pochowany.
„Nie miałam nadziei, że zostanie znaleziony. Myślałam, że władze zadbały o to, żeby nie można go było zidentyfikować, na przykład spalili ciało”, tłumaczy Krystyna Frąszczak. Stąd ogromna jej radość, kiedy w wyniku prac ekshumacyjnych prowadzonych na Łączce na wojskowym cmentarzu na Powązkach zidentyfikowano jej wuja. Latem 2012 roku szczątki majora Dekutowskiego odnaleziono w dole tuż przed pomnikiem upamiętniającym ofiary stalinowskiego terroru.
Rodzina na razie nie zdecydowała, gdzie zostanie pochowany słynny partyzant. W jego rodzinnym Tarnobrzegu przeor klasztoru Dominikanów proponuje miejsce w prezbiterium. Także Lubelszczyzna dopomina się o „Zaporę”. Tam jego legenda jest wciąż żywa, mówią o nim „nasz komendant”. Społeczność Lubelszczyzny chce, aby spoczął w Lublinie, w Alei Zasłużonych. „Mówi się też, że na wojskowych Powązkach powstanie wspólne mauzoleum dla osób ekshumowanych na Łączce. Decyzja jest trudna i nie chcemy podejmować jej pochopnie”, dodaje Krystyna Frąszczak.