Potężny śmigłowiec desantowo-szturmowy Mi-24 nazywano latającym czołgiem. Kilkadziesiąt lat wcześniej próbowano jednak przypiąć skrzydła prawdziwym czołgom.
Wraz z pojawieniem się koncepcji wojsk spadochronowych desantowanych w głębi wrogiego terytorium pojawiło się pytanie, jak dostarczyć im broń ciężką. Jeden z pomysłów na rozwiązanie tego problemu przedstawił w 1932 roku amerykański wynalazca John Walter Christie. Otóż zaproponował on, by do czołgu, który był modyfikacją wozu M.1932, podpiąć skrzydła wraz z silnikiem. Christie chciał, aby układ bieżny składał się z czterech podwójnych dużych kół nośnych, koła kierunkowego i napędowego oraz gąsienicy. Po odpięciu tej ostatniej konstrukcja amerykańskiego inżyniera stawała się pojazdem kołowym. Głównym uzbrojeniem latającego czołgu Christiego miała być zamontowana z przodu kadłuba krótkolufowa armata kalibru 75 mm, dodatkową bronią – karabin maszynowy. Według pisma „Modern Mechanics” z lipca 1932 roku w maszynie przewidywano miejsce dla dwuosobowej załogi. Najbardziej niezwykłymi osiągami M.1932 była prędkość – 96 km/h na gąsienicach i aż 160 km/h na kołach. Koncepcja latającego czołgu Christiego nie została jednak przetestowana w powietrzu.
Amerykanin miał też inne pomysły na desantowanie ciężkich maszyn z powietrza, jak na przykład M.1933 (układ bieżny z dwoma kołami nośnymi) podwieszony pod kadłubem bombowca. Inne podobne pojazdy Johna W. Christiego skończyły na poziomie prototypów czy jedynie rysunków.
Pierwsi – Rosjanie
Ani zawieszenie, ani czołgi projektu Christiego nie zyskały większego zainteresowania rodaków. Znacznie bardziej doceniono pomysły amerykańskiego konstruktora w Związku Sowieckim, Wielkiej Brytanii i Polsce. W pierwszym z państw już w 1932 roku uruchomiono seryjną produkcję lekkich czołgów szybkobieżnych z serii BT. Sowieci mogli to zrobić, bo nielegalnie, bez zgody władz Stanów Zjednoczonych, kupili od Christiego dwa eksperymentalne kołowo-gąsienicowe czołgi M.1930.
Ponadto jako pierwsi zaczęli w okresie międzywojennym rozwijać wojska powietrznodesantowe, więc zainteresowali się nie tylko zawieszeniem projektu Christiego, lecz także jego pomysłem na przerzut ciężkiego uzbrojenia drogą lotniczą. Pierwszym rozwiązaniem, które postanowili wypróbować, był transport pojazdów bojowych podwieszonych pod kadłubem bombowca. Testowano zatem zrzuty takiego sprzętu do wody – na spadochronach i bez nich.
Prawdopodobnie jedyny przypadek zrzutów pojazdów pancernych z samolotów bez spadochronów podczas II wojny światowej miał miejsce przy okazji zajmowania przez Związek Sowiecki rumuńskiej Besarabii między 28 czerwca i 4 lipca 1940 roku. Wtedy z wysokości kilku metrów bombowce TB-3 (według niektórych publikacji też starsze TB-1) zrzuciły lekkie czołgi pływające T-37. Użycie bojowe obnażyło kluczową słabość takiego rozwiązania. Otóż maszyny zrzucano bez załóg. Żołnierze skakali oddzielnie i potem musieli dotrzeć do swych pojazdów.
Dlatego już w trakcie wojny z Niemcami, w grudniu 1941 roku, Sowieci odkurzyli pomysł Johna Waltera Christiego – postanowili dodać czołgom skrzydła. Podstawą konstrukcji był nowy lekki czołg T-60. Dwuosobowy wóz, uzbrojony w 20-milimetrową armatę i karabin maszynowy, ważył 5,8 t. Projektujący latający czołg Oleg Antonow postanowił dopiąć do T-60 dwupłatowe skrzydła z dwubelkowym ogonem i podwójnym usterzeniem. Zestaw ten miał konstrukcję drewnianą pokrytą płótnem. W odróżnieniu od zamysłu Christiego, sowiecki konstruktor nie przewidział silnika. Jego skrzydlaty czołg (krylia tanka), który otrzymał oznaczenie A-40, miał być szybowcem wyciąganym w powietrze przez bombowiec TB-3, a następnie – po odpięciu się od holującego go samolotu w rejonie desantu – lądowałby na ziemi jak szybowiec. Po demontażu skrzydeł T-60 w ciągu kilku minut miał być gotowy do walki.
Płatowiec powstał w kwietniu 1942 roku w Tiumeniu, gdzie ewakuowano biuro projektowe. Jeszcze przed pierwszym lotem pojawił się problem, jakim była zbyt duża masa zestawu z czołgiem. Udało się obniżyć ją do 6,7 t, ale kosztem zmniejszenia ilości amunicji i paliwa, a nawet usunięcia wieży. Problem jednak powrócił w trakcie pierwszego startu 2 września 1942 roku z lotniska w okolicach Moskwy. Okazało się, że bombowiec TB-3 ma niewystarczającą siłę, by móc holować A-40 KT. Przy pełnej mocy silników prędkość wyniosła 130 km/h i maszyna zdołała wznieść się na wysokość tylko 40 m. Z powodu przeciążenia, które groziło katastrofą, latający czołg odłączono. Wtedy A-40 KT, pilotowany przez sowieckiego eksperymentalnego pilota wojsk powietrznodesantowych Siergieja Nikołajewicza Anochina, wylądował na polu obok lotniska. Po odpięciu skrzydeł i ogona czołg powrócił do bazy lotniczej. Brak odpowiednich samolotów do holowania A-40 KT zaważył na jego dalszych losach. Co prawda, uważa się, że mogły temu podołać nowocześniejsze niż TB-3 bombowce Petlakow Pe-8 (wcześniej noszące oznaczenie TB-7), ale lotnictwo sowieckie miało zbyt mało tych maszyn. Do tego zaprzestano produkcji T-60. Projekt został zatem anulowany w lutym 1943 roku.
Angielski nietoperz
W trakcie II wojny światowej uskrzydlić czołgi próbował angielski konstruktor szybowców Leslie Everett Baynes, który w tym czasie był doradcą firmy Alan Mutz & Co. na lotnisku w Heston. W 1941 roku również zaproponował skonstruowanie skrzydeł o rozpiętości 30 m, które przekształciłyby czołg w szybowiec. Owa koncepcja jest znana jako Baynes Bat (Nietoperz Baynesa). Latające skrzydło miało pozwolić dostarczyć na pole bitwy pojazd o masie do 8,5 t. Warunki te spełniał lekki czołg Mark VII Tetrarch. Ważył 7,6 t, a jego uzbrojenie składało się z 40-milimetrowej armaty i karabinu maszynowego. Podobnie jak A-40 KT, powstał tylko jeden prototyp Baynes Bat, zbudowany przez Slingsby’ego Sailplanesa, i to w trzy razy mniejszej skali niż docelowa maszyna. W odróżnieniu od sowieckiej konstrukcji, wykonał on wiele lotów próbnych, podczas których za sterami w większości zasiadał kpt. Robert Kronfeld. Pierwszy taki lot miał miejsce w lipcu 1943 roku z lotniska Sherburn-in-Elmet w Yorkshire. Niestety jeden z członków załogi musiałby być równocześnie pilotem. To było trudne i kosztowne rozwiązanie.
Brytyjczycy postawili ostatecznie na bardziej klasyczną formę dostarczenia na pole bitwy czołgów i innego ciężkiego uzbrojenia wojsk powietrznodesantowych. Otóż wykorzystali duży szybowiec General Aircraft Limited GAL.49 Hamilcar, w którego wnętrzu umieszczono Tetrarcha. Tymi maszynami przerzucono podczas lądowania w Normandii 6 czerwca 1944 roku 20 czołgów należących do pułku rozpoznawczego 6 Dywizji Powietrznodesantowej. Także Niemcy postawili na potężne szybowce, jak Me 321 Gigant, w których mieściły się ciężkie pojazdy.
Ostatnia próba
Poza Europą prace nad latającym czołgiem prowadzono na zlecenie Cesarskiej Armii w Japonii. Ich początek sięga 1939 roku. Niestety nie przetrwało zbyt wiele informacji o tym programie. Według koncepcji japońskiej, do czołgu postanowiono doczepić skrzydła i belkę ogonową. Ogon miał mieć kształt litery T. Sporym ograniczeniem był udźwig. Dlatego na potrzeby tego projektu zakłady Mitsubishi zaprojektowały specjalny lekki czołg Ku-Ro nr 3 o masie poniżej 3 t. Była to zatem raczej słabo opancerzona tankietka. Alternatywnie Ku-Ro mógł być uzbrojony w armatę kalibru 37 mm, miotacz ognia i ciężki karabin maszynowy. Pierwszy i ostatni prototyp latającego czołgu Maeda Ku-6 był gotowy w styczniu 1945 roku, ale nie został przetestowany w powietrzu. W tym czasie Japonia przegrywała wojnę na Pacyfiku i nie była w stanie prowadzić zaczepnych operacji powietrznodesantowych, w których mógłby być wykorzystany Ku-6.
Koncepcje latających czołgów okazały się bardzo skomplikowane w realizacji i przegrały z prostszymi rozwiązaniami, takimi jak szybowce transportowe. Te z kolei z czasem zostały zastąpione przez potężne samoloty transportowe.
autor zdjęć: Antonow