Międzynarodowy Komitet Olimpijski zaproponował, by skreślić zapasy z programu igrzysk. I to już w 2020 roku. Powód? Wiadomo, że nowożytne igrzyska sportowe to przede wszystkim wielkie pieniądze. Tych natomiast zapasy w stylu wolnym i klasycznym nie przynoszą – pisze płk Wojciech Piekarski, dziennikarz zajmujący się wojskowym sportem.
Ta wiadomość wywołała ostatnio spore poruszenie wśród sympatyków sportu. Jak twierdzą szefowie ruchu olimpijskiego, ich propozycja wynikała z analizy blisko 40 czynników. Takich jak oglądalność, popularność, wpływy z biletów i polityka antydopingowa danej dyscypliny. Przede wszystkim jednak marketing. No i tu akcje zapasów wyglądają kiepsko, skoro przegrały one z innymi dyscyplinami przeznaczonymi do olimpijskiego „odstrzału”. To znaczy z taekwondo, hokejem na trawie czy też uznawanym wcześniej za najbardziej zagrożony pięciobojem nowoczesnym.
Zapasy były na igrzyskach od zawsze. Na tych starożytnych i nowożytnych. To najstarsza, najpopularniejsza i chyba jedna z najtańszych form sportowego współzawodnictwa. Dostępna i popularna na całym świecie. Dwukrotny złoty medalista igrzysk olimpijskich Andrzej Wroński – kiedyś żołnierz-sportowiec, a dziś trener zapasów na rodzinnych Kaszubach – jest zdruzgotany propozycją rezygnacji z jego dyscypliny. – Nie wiem jak mogło do tego dojść. Rozumiem, że dla współczesnego kibica i widza atrakcyjniejsze są bardziej widowiskowe i krwawe zmagania typu KSW czy MMA, ale czy to znaczy, że areną sportowego współzawodnictwa na igrzyskach mają stać się klatki? Wierzę, że rozsądek i tradycja weźmie w końcu górę – z nadzieją twierdzi „Wrona”. A członkini MKOl Irena Szewińska uspokaja swojego młodszego kolegę: „Ja byłam i jestem za tym, aby na igrzyskach nadal walczono o medale w zapasach”.
Wiem nawet dlaczego. Reprezentanci Polski w zapasach zdobyli dotychczas 25 medali olimpijskich. To jedna z dyscyplin, w których zawsze zdobywaliśmy cenne krążki. Spora w tym zasługa atletów-żołnierzy, którzy na podium igrzysk stawali dziewięciokrotnie. Osobiście byłem świadkiem bodaj najbardziej udanego olimpijskiego startu naszych zapaśników. Było to w Atlancie (1996), gdzie Polacy zdobyli na zapaśniczej macie aż pięć medali. Poza Ryszardem Wolnym (złoto) aż czterech medalistów (Andrzej Wroński i Włodzimierz Zawadzki – złoto, Jacek Fafiński – srebro i Józef Tracz – brąz) nosiło wtedy wojskowe mundury.
Polskie zapasy kojarzą się dziś głównie z wrocławskim WKS Śląsk i kpr. Damianem Janikowskim. Ale brązowego medalistę olimpijskiego z Londynu kuszą już znacznie większymi pieniędzmi organizatorzy „walk w klatce”. Janikowski zadeklarował, że do igrzysk w Rio de Janeiro (2016) pozostaje na klasycznej macie. Ale sportowiec ze stolicy Dolnego Śląska, który wygrywa ze sportowymi rywalami może przecież przegrać z działaczami olimpijskimi, podobnie jak i całe zapasy. A do programu igrzysk na miejsce zwolnione przez atletów może wejść baseball, sporty wrotkarskie, wspinaczka czy też chińskie… wushu. Ja, podobnie zapewne jak większość czytelników portalu polska-zbrojna.pl, nie mam pojęcia, co to takiego jest wushu… Ale mistrz Wyspiański już dawno ostrzegał, że Chińczycy są blisko.
komentarze