Prawdopodobnie już wkrótce używanie, składowanie i produkcja min przeciwpiechotnych będzie zakazana. Posłowie z Sejmowych Komisji: Obrony Narodowej oraz Spraw Zagranicznych opowiedzieli się za pracami nad projektem ustawy upoważniającej prezydenta do ratyfikacji przez Polskę Konwencji Ottawskiej.
Polska w 1997 roku podpisała ten dokument, ale musi go jeszcze ratyfikować. Dotychczas zrobiło to 160 państw (w tym Białoruś i Ukraina). Jesteśmy ostatnim krajem UE i jednym z dwóch członków NATO (obok USA), który tego nie zrobił.
– Od 1998 roku Polska dobrowolnie wypełnia główne postanowienia konwencji: nie produkujemy min przeciwpiechotnych i nie wykorzystujemy ich w operacjach wojskowych. W 2009 roku nasza armia wycofała ostatnią partię min – podkreślała wiceminister spraw zagranicznych Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz.
Wiceminister obrony narodowej Robert Kupiecki przyznał, że miny przeciwpiechotne „to broń szczególnie niehumanitarna”, gdyż zagraża głównie ludności cywilnej. Zapewniał posłów, że Polska nie produkowała ani nie eksportowała min przeciwpiechotnych. Za rezygnacją z nich przemawiają także argumenty czysto wojskowe – analizy MON i sztabu generalnego wykazały, że można je zastąpić innymi urządzeniami.
– Wojsko pracuje nad „systemem sterowanych ładunków wybuchowych”, który będzie alternatywą dla min przeciwpiechotnych – zdradził szef inżynierii wojskowej Sztabu Generalnego WP gen. bryg. Bogusław Bębenek. Jak tłumaczył, mają to być ładunki, których rozmieszczenie w razie konfliktu byłoby dokumentowane, a detonacją sterowałby operator. Po zakończeniu konfliktu ładunki byłyby usuwane, a nawet gdyby pozostały w ziemi, niemożliwa byłaby przypadkowa detonacja. Opracowano prototyp, w przyszłym roku rozpoczną się prace wdrożeniowe, a od 2015 system trafi do wojska.
W polskich magazynach pozostało około 44 tysięcy min. Zniszczenie jednej kosztuje do dwóch euro. Dotychczas pozbyliśmy się ponad miliona sztuk tej broni. Jeżeli Polska ratyfikuje konwencję, będziemy mieli cztery lata na zniszczenie min, które jeszcze posiadamy.
Wczoraj posłowie komisji obrony narodowej wysłuchali też informacji MON na temat funkcjonowania wojskowej służby zdrowia. – W ostatnich latach systematycznie zmniejsza się liczba lekarzy wojskowych – mówił płk lek. Piotr Dzięgielewski, szef Inspektoratu Wojskowej Służby Zdrowia. Wojsko stopniowo redukuje etaty lekarskie: w 2008 r. było ich 1802, w 2010 r. – 1600, a w 2011 r. – 1311. Lekarze odchodzą ze służby także na własną prośbę. W 2010 roku wypowiedzenia złożyło 164 osób, rok później – 116. W tym roku na 1208 etatów obsadzonych jest zaledwie 815.
Dzięgielewski przyznał, że służba lekarzy wojskowych nie jest dla nich atrakcyjna finansowo, bo w cywilu mogą zarobić znacznie więcej. – Lekarzom wojskowym płaci NFZ, ale siatka płac jest wojskowa – wyjaśniła poseł Bożena Sławiak (PO).
Sporo emocji wśród posłów wzbudziły plany ministerstwa dotyczące pozbycia się niektórych szpitali wojskowych. Jak tłumaczył wiceminister Czesław Mroczek, resort obrony nie jest w stanie utrzymać wszystkich placówek. – Naszą rolą jest zapewnienie potrzeb zdrowotnych żołnierzy, a nie prowadzenie zakładów opieki zdrowotnej - podkreślił Mroczek.
Dwa lata temu MON zdecydował, że do końca 2012 r. przekaże innym podmiotom szpitale w Gliwicach, Poznaniu, Elblągu, Kudowie-Zdroju, Żarach, Szczecinie, Przemyślu, Helu i Opolu. Pierwsze cztery już zostały oddane, natomiast placówki w Żarach i Przemyślu zostaną oddane w najbliższym czasie. Ośrodki w Opolu i Helu od przyszłego roku mają być przekształcane w spółki. Szpital w Szczecinie wymaga programu naprawczego.
– Czy nie rezygnujemy zbyt łatwo z majątku przekazując go samorządom? – pytał wiceszef komisji Mieczysław Łuczak (PSL). – Zlikwidowaliśmy już Wojskową Akademię Medyczną i dziś brakuje nam lekarzy – przypomniał.
Obecnie armia ma cztery szpitale kliniczne, dziewięć szpitali wojskowych i cztery uzdrowiskowo- rehabilitacyjne.
komentarze