Dla nich wojna nie skończyła się w 1945 roku. Tropieni, nękani, fałszywie oskarżani, ale nie rezygnowali z walki, bo jej stawką była wolność i niezależność ojczyzny. W Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych przypominamy w wydaniu specjalnym „Polski Zbrojnej” relacje żołnierzy i działaczy antykomunistycznego i niepodległościowego podziemia.
Uciekłem enkawudzistom
Aresztowali mnie w listopadzie 1944 roku. Akurat jadłem kolację, za oknem było już ciemno i mżył deszcz – listopadowa pora, i nagle drzwi z hukiem się otwierają, wpadają enkawudziści z krzykiem: – Ruki wwierch! Ubirajsa! – Palta nie miałem, wyszedłem w samej marynarce i poprowadziło mnie dwóch sołdatów w długich szynelach.
Prowadzili mnie między sobą w środku – jeden szedł przede mną, drugi za mną, a ja od razu zacząłem myśleć o ucieczce. Modliłem się, żebyśmy tylko szli ścieżką bliżej skarpy, opadającej jakieś 20 m do rzeki. I tak się stało, bo ścieżka biegła do domu kobiety, która mnie wydała, a tam
enkawudziści zaparkowali samochód. W połowie drogi nagle cofnąłem się, chwyciłem konwojenta
idącego za moimi plecami, podciąłem mu nogi i razem z nim rzuciłem się ze skarpy w dół. Obaj wpadliśmy do wody. On w szoku szarpał się w namokniętym szynelu, a ja już byłem po drugiej stronie rzeki w krzakach. Z brzegu ten pierwszy enkawudzista zaczął strzelać z pepeszy, ale jak to się mówi „Panu Bogu w okno”. Zaskoczyłem ich zupełnie – nie docenili mnie, myśląc, że jestem 16-letnim „gówniarzem”, jakich już wielu prowadzili w ostatnim czasie... Zresztą z wyglądu byłem niepozorny, to ich zmyliło.
Porucznik Edward Ciupak „Mały” (ur. 14 grudnia 1928 roku w Wólce Ratajskiej koło Janowa Lubelskiego), łącznik konspiracji, żołnierz oddziału Narodowych Sił Zbrojnych rotmistrza Tadeusza Lachowskiego „Nałęcza”. Od 1946 roku w Zgrupowaniu Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” majora Hieronima Dekutowskiego „Zapory”.
U „Szarego”
Codziennością partyzanta jest marsz – ciągłe kluczenie i przemieszczanie się z miejsca na miejsce, tak by zaskakiwać nieprzyjaciela, trzymać go przez cały czas w niepewności, skąd uderzymy, a jednocześnie nie dawać mu powodów do pacyfikacji miejscowości, które można by oskarżać o dłuższe wspomaganie partyzantów.
„Szary” [generał Antoni Heda] był w tym mistrzem, a dzięki autorytetowi, jaki sobie wyrobił, mógł polegać na swych żołnierzach, że go nie zawiodą. W naszym oddziale służyli różni ludzie, nawet zbiegli z obozów jenieckich Rosjanie czy Żydzi. Podkreślam to, gdyż „Szary” był bardzo religijny i w oddziale często odprawiane były msze. Niezależnie od wyznania czy jego braku – uczestniczyliśmy w nich wszyscy, to między innymi świadczy o autorytecie dowódcy. I jeszcze jedno – „Szary” miał niesamowite szczęście; wychodził z każdej opresji. To także działało na naszą wyobraźnię.
Pułkownik Antoni Olbromski „Tolek” (ur. 2 września 1927 roku w Łodzi, zm. 6 marca 2023 w Koszalinie), przed wojną harcerz Związku Harcerstwa Polskiego; w czasie wojny harcerz Szarych Szeregów i żołnierz Armii Krajowej oraz Narodowych Sił Zbrojnych, oficer Wojska Polskiego, prawnik.
Polska Organizacja Wojskowa
W szkole w Sławnie poznałem kolegów, z których wielu pochodziło z Kresów. Stworzenie tajnego stowarzyszenia na wzór Polskiej Organizacji Wojskowej Piłsudskiego łącznie z przyjęciem identycznej nazwy to była ich inicjatywa. Przyjęto mnie głównie dzięki mojemu doświadczeniu powstańczego łącznika. Złożyłem przysięgę i zostałem włączony w szeregi POW. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę z potęgi komunistów, ale to był czas, kiedy wypatrywało się III wojny światowej. Co ciekawe, w organizacji postulowaliśmy powrót Kresów w granice Rzeczypospolitej, ale przy jednoczesnym pozostawieniu w niej Ziem Odzyskanych. Podstawowe nasze zadania w POW to: werbowanie nowych członków, szkolenie wojskowe i gromadzenie broni – z tym ostatnim nie mieliśmy żadnego problemu, gdyż poniemieckiej broni wciąż było w tamtych okolicach wiele.
Dla mnie skończyło się to wszystko 5 kwietnia 1949 roku. Wiem tylko, że ktoś nas zadenuncjował; do dziś nie wiem kto. Większość kolegów aresztowano dzień wcześniej. Załadowano nas w ośmiu do więźniarki i powieziono do Szczecina – do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Pamiętam taką sytuację: jak nas rejestrowano i fotografowano, wszedł na salę jakiś facet i zapytał funkcjonariusza: – A co to za łebki? – A ten odpowiedział: – To są bandyci ze Sławna... – Rozprowadzono nas do cel. Ja trafiłem do wieloosobowej pod numerem 53A na oddziale trzecim. [...] W czasie śledztwa ze dwa, trzy razy dostałem po głowie, ale przede wszystkim polegało to na znęcaniu się psychicznym: – I tak będziesz wisiał, bandyto! – często słyszałem. No i były ćwiczenia gimnastyczne, np. 100, 150 przysiadów. Po takiej zaprawie trudno było czasem wrócić o własnych siłach do celi.
Janusz Zwoliński (ur. 25 kwietnia 1932 w Warszawie), łącznik w powstaniu warszawskim, konspirator Polskiej Organizacji Wojskowej stworzonej przez młodzież gimnazjalną w Sławnie, więzień i żołnierz korpusu górniczego.
Z więzienia wyszedłem w 1961
Stacja w Łukowie cała była obstawiona przez żołnierzy z KBW. Spostrzegłem, że przy wyjściu z dworca na ulicę zrobił się zator ludzi legitymowanych przez ubeków – łapanka! Zobaczyłem też kolegę opartego o ścianę i trzymającego walizkę w ręce (umówiliśmy się wcześniej, że weźmie z sobą dwa empiki). Nie straciłem głowy, podszedłem do niego i zaproponowałem: – Chodź, coś zjemy przed odjazdem. – I pokazałem mu bufet na dworcu.
Usiedliśmy, zamówiliśmy jedzenie. Upłynęła dłuższa chwila i zauważyłem, że na dworcu wszystko się uspokoiło. Wojsko zniknęło, tłum się przerzedził. Mówię do kolegi: – No to chodźmy się przejść, mamy jeszcze trochę czasu do odjazdu. – Grałem na czas, bo byłem przekonany, że do pociągu nie wejdę. Wyszliśmy na ulicę, było już dość ciemno i na niej żywego ducha. Po obu stronach ulicy rosły drzewa – pokaźne lipy. Mijamy jedno, drugie, a zza trzeciego wyskakuje nagle dwóch ubeków i na mnie. Jeden z nich uderzył mnie czymś twardym w głowę i padłem na ziemię, tracąc na chwilę przytomność. Jak się ocknąłem, stałem już na nogach, trzymany za ręce przez ubeków, a w pobliże podjechał samochód, z którego ktoś zakomenderował: – Wsadzajcie go. – Kiedy mnie podciągnęli w stronę samochodu, wyrwałem się im nagle do tyłu i zaczęła się walka. Ci trzej ubowcy – bo dobiegł jeszcze trzeci – w zamieszaniu zadali sobie sami więcej ciosów niż ja im. Ostatecznie udało mi się uciec. Pobiegłem w noc, straszną dla mnie noc. Wyrwałem się w Łukowie z obławy i ruszyłem do Radzynia, z powrotem do wujostwa, ale tam już czekała kolejna obława. Wyaresztowali całą moją rodzinę w Radzyniu, a mnie przewieziono do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Lublinie. Na miejscu mnie skatowali – „na pamiątkę” po biciu mam zdjęcie do aresztanckiej kartoteki – no i zaczęło się moje piekło. Sąd w Koszalinie 12 maja 1952 roku skazał mnie na karę śmierci. Po roku w celi śmierci dowiedziałem się, że zmieniono ją na dożywotnie więzienie. Na wolność wyszedłem po 10 latach, w 1961 roku. Doświadczyłem najcięższych więzień – w Rawiczu i we Wronkach – ale się nie załamałem. Po więzieniu spotkałem kobietę mojego życia, z którą się ożeniłem, i ani razu przez 38 lat wspólnego życia żeśmy się nie posprzeczali. Nie mogę więc powiedzieć, że nie miałem w życiu szczęścia.
Stanisław Marciniuk „Maj” (ur. 28 listopada 1932, ale w dokumentach ma zapisaną datę z chrztu 1 stycznia 1933 w Radzyniu Podlaskim), konspirator w organizacji Krajowa Policja Bezpieczeństwa.
Fragmenty wywiadów z polskimi kombatantami przeprowadzonych przez Piotra Korczyńskiego i opublikowanych w miesięczniku „Polska Zbrojna” oraz kwartalniku „Polska Zbrojna. Historia”.
autor zdjęć: Piotr Korczyński

komentarze