Były niczym oazy wolności w świecie znaczonym wojną i okupacyjnym terrorem. W lipcu 1944 roku na skutek szeregu niewielkich, lecz brawurowych akcji, polskim partyzantom udało się wyrwać z rąk Niemców pokaźne fragmenty terytorium. Tak powstały Republika Pińczowska i Rzeczpospolita Iwonicka.
Oddział „Zapory” w okresie „Burzy”. Lipiec 1944 r.
Świętokrzyski Pińczów tylko z pozoru był senny. Faktycznie w miasteczku i okolicy wrzało niczym w tyglu. Niemcy czuli już oddech nadciągającej od wschodu Armii Czerwonej. Wraz ze zbliżaniem się Sowietów coraz odważniej poczynała sobie polska partyzantka. W ciągu zaledwie miesiąca pododdziały Batalionów Chłopskich dwukrotnie rozbiły pińczowskie więzienie. Zabrały broń, ogołociły magazyn z odzieży i żywności, uwolniły ponad 300 więźniów. Nie pomogły silna straż, wysoki mur z drutem kolczastym, wieżyczki strażnicze...
20 lipca 1944 roku niemiecka administracja zaczęła się pakować. Partyzanci uznali, że to najlepszy czas, by uderzyć ze zdwojoną siłą.
Z kijem w garści
Zaczęło się w Racławicach – miejscu, gdzie niemal dokładnie 150 lat wcześniej wojska Tadeusza Kościuszki starły się z Rosjanami. Tym razem jednak wielkiej bitwy nie było. Zamiast szczęku oręża i krzyków rannych, w noc poniósł się jedynie dźwięk kilku ostrzegawczych wystrzałów i bezładny pijacki bełkot.
24 lipca wieczorem jedenastu granatowych policjantów zebrało się na miejscowym posterunku. Chcieli utopić w samogonie strach i niepewność. Nazajutrz mieli opuścić Racławice. Niemcy od kilku dni grupowali podległe sobie siły w większych miejscowościach. Tymczasem Tadeusz Jędruch „Ryszard”, dowódca miejscowej komórki Batalionów Chłopskich postanowił utrudnić kolaborantom życie. Skrzyknął swoich najlepszych ludzi i wydał rozkaz: „idziemy na posterunek”. Partyzantów było dziesięciu, ale mieli zaledwie dwa karabiny, tyleż pistoletów i trzy granaty. Aby nie ruszać do boju z gołymi rękami, część zabrała z obejść solidne kije. Kiedy dotarli na miejsce, przyczaili się w krzakach i czekali na rozwój wypadków. Najpierw obezwładnili policjanta, który wyszedł nocą na papierosa. Potem ruszyli w stronę budynku. Władysław Ważniewski, historyk zajmujący się ruchem partyzanckim, opisywał: „Niezwykle silny, solidnej budowy Jędruch uderzył z rozmachem ramieniem w drzwi i skobel z łańcuchem odskoczył. Partyzanci wpadli do wewnątrz z takim impetem, że policjanci nie zdążyli nawet chwycić za broń. Trzy strzały z pistoletu zmusiły ich do podniesienia rąk”. Ludzie „Ryszarda” zdobyli kilkanaście karabinów, pistolet, dziesięć granatów i 4500 sztuk amunicji. Do tego odzież, mundury, jakieś menażki. Przede wszystkim jednak przejęli kontrolę nad wsią. Jędruch nie wiedział nawet, że w sąsiedniej miejscowości rozgrywają się podobne wydarzenia.
Fortel „Pazura”
W nocy z 24 na 25 lipca w Nowym Korczynie na posterunek niemieckiej żandarmerii uderzyły trzy pododdziały Armii Krajowej. Akcja zbiegła się z przygotowaniami do operacji „Burza”. Komenda Główna AK chciała, by jej żołnierze atakowali wycofujących się Niemców, zdobywali wsie i miasteczka, a wobec wkraczającej Armii Czerwonej występowali w roli gospodarzy. W Nowym Korczynie partyzantom nie poszło jednak tak łatwo, jak w Racławicach. Co prawda szybko zdołali przeciąć kable telefoniczne i opanować budynki gospodarcze wokół posterunku, ale 20-osobowa niemiecka załoga nie dała się zaskoczyć. Na ostrzał odpowiedziała ogniem. Akowcy podjęli więc desperacką próbę podpalenia budynku. Za pomocą strażackiej sikawki oblali mury i dach benzyną, a potem z wieży sąsiedniego kościoła zrzucili zapalone pochodnie. Ale pożar nie wybuchł. Niemcy zabezpieczyli się przed nim zawczasu rozsypując na dachu grubą warstwę piasku. Impas został przerwany dopiero nazajutrz, po przybyciu do wsi posiłków. Odsiecz próbowali ściągnąć także Niemcy, jednak po kilku zwrotach akcji, szala zwycięstwa ostatecznie przechyliła się na stronę AK.
Kilkanaście godzin później z rąk okupantów zostały odbite Działoszyce. Tam dowódca pododdziału Batalionów Chłopskich, Tomasz Adrianowicz „Pazur” uciekł się do fortelu. Do akcji doszło w nocy. Niemcy i granatowi policjanci, podobnie jak w innych miejscowościach, zamknęli się na posterunku. Było ich więcej niż partyzantów, ale o własnej przewadze nie mieli pojęcia. Wiedział o niej za to „Pazur” i dlatego nakazał swoim ludziom... zrobić zamieszanie. W środku nocy z pieśnią na ustach przedefilowali oni przez miasteczko. Kiedy marszowy krok ustał, w ciemność popłynęły wypowiadane gromkim głosem meldunki. Wynikało z nich, że do Działoszyc ściągnęło kilka polskich kompanii. Wreszcie o świcie „Pazur” polecił odśpiewać „Kiedy ranne wstają zorze”. Partyzantów wspomogli mieszkańcy. Zamknięci na posterunku granatowi policjanci potracili głowy. „Jest ich zbyt wielu. Nie damy rady” – powtarzali. Wreszcie Niemcy dali za wygraną i poddali posterunek. Miasteczko było wolne.
W kolejnych dniach podobne akcje mnożyły się jak grzyby po deszczu. Przeciwko okupantom występowały Armia Krajowa, Bataliony Chłopskie i kontrolowana przez komunistów Armia Ludowa. Partyzantom szybko udało się opanować stolicę powiatu – Pińczów. Ostatnią nadzieją Niemców stał się punkt oporu organizowany w Kazimierzy Wielkiej. W miasteczku zgromadziło się kilkudziesięciu żołnierzy Wehrmachtu i ukraińskich policjantów z batalionu ochronnego. Liczyli, że dotrze do nich pomoc z Krakowa. Zamiast niej 27 lipca otrzymali depeszę. Wynikało z niej, że odsiecz jest niemożliwa, powinni więc natychmiast wycofać się z zajmowanych pozycji. W polskich rękach znalazło się terytorium o powierzchni sięgającej tysiąca kilometrów kwadratowych. „Ludność na wyzwolonym obszarze przeżywała dni wolności, czuła się jak w wolnej Polsce. Wywieszała na domach biało-czerwone flagi i wiwatowała na cześć partyzantów” – pisali historycy Tadeusz Tarnogrodzki i Władysław Ważniewski.
Tak narodziła się Republika Pińczowska.
Republika w uzdrowisku
Ale Pińczów nie był jedyny. Mniej więcej w tym samym czasie polskie podziemie wyrwało Niemcom spłachetek terytorium na Podkarpaciu. Centrum kolejnej z partyzanckich republik stanowiło uzdrowisko w Iwoniczu-Zdroju. Latem 1944 roku w okolicy aż roiło się od Niemców. Do Iwonicza dla podratowania zdrowia ściągali frontowi weterani, zaś w miejscowości funkcjonowała regularna placówka żandarmerii. Jakby tego było mało nieopodal stacjonował prawie 500-osobowy batalion SS „Galizien”. Postrach wśród Polaków wzbudzali zwłaszcza korzystający z przepustek ukraińscy kolaboranci.
24 lipca pod Iwoniczem doszło do masowej egzekucji więźniów, zaś kolejnym mieszkańcom coraz głębiej zaglądało w oczy widmo wywózki na roboty do Niemiec. Aby wyhamować represje, dowódca lokalnej jednostki AK wydał rozkaz ataku na miasteczko i zniszczenia gromadzonej przez okupantów dokumentacji. Zadanie miał wykonać ppor. Franciszek Kochan „Obłoński”, który do dyspozycji dostał 38 ludzi. „Żołnierze zostali podzieleni na trzy grupy – wyjaśnia historyk Wojciech Königsberg. – Pierwsza miała za zadanie opanować iwonickie sanatorium »Excelsior«. Druga (…) stanowiła osłonę szosy w kierunku Krosna. Dokumentację gminną znajdującą się w willi »Warszawianka« miał zniszczyć »Obłoński« wraz z dwoma podkomendnymi”. Akcja rozpoczęła się 26 lipca po południu. Niemcy byli kompletnie zaskoczeni. Königsberg: „300-osobowa załoga niemiecka w Iwoniczu została pokonana. Kilku wehrmachtowców zginęło, około 40 odniosło rany. Około 100 wzięto do niewoli. Część Niemców ratowała się ucieczką autami służbowymi”. Ukraińcy z SS-Galizien nie zdążyli zareagować. Partyzanci wycofali się z miasteczka, ale kiedy po dwóch dniach zorientowali się, że Niemcy nie mają zamiaru wrócić tam na stałe, ponownie je zajęli. Tak powstała Rzeczpospolita Iwonicka.
Niemcy kontratakują
Obydwa twory miały swoje tymczasowe władze. Południową część Republiki Pińczowskiej kontrolowała Armia Krajowa. W Kazimierzy Wielkiej rezydowała komenda Obwodu Pińczowskiego oraz Delegatura Rządu RP na Kraj, której szefem został ludowiec Józef Dąbkowski. Na północy swój zarząd powołali komuniści. Powstała Pińczowska Powiatowa Rada Narodowa z Franciszkiem Kucybałą, lokalnym komendantem Armii Ludowej na czele. „Stosunki w republice, mimo istnienia dwuwładzy układały się pomyślnie, a między żołnierzami wszystkich organizacji nastąpiło zbliżenie” – napisał Ważniewski. Ale Niemcy nie odpuszczali. Szybko otrząsnęli się po pierwszym szoku i ruszyli do kontruderzenia. Jeszcze 27 lipca z samolotów ostrzelane zostały Nowe Brzesko i Działoszyce. Trzy dni później niemieckie oddziały na krótko odbiły Pińczów, szybko zostały jednak stamtąd wyparte przez partyzantów AL. Największa bitwa rozegrała się jednak o Skalbmierz. 5 sierpnia, po zajęciu miasta, niemiecko-ukraińskie wojska dokonały masakry mieszkańców. Zginęły 64 osoby. Niebawem jednak partyzanci, wspomagani przez dwa sowieckie czołgi, wyparli nieprzyjaciela.
Dni republiki były jednak policzone. Sowieckie natarcie chwilowo zatrzymało się na linii Wisły. Niemcy przegrupowali siły i krok po kroku likwidowali opór partyzantów. Dopiero co sformowanej 1 Brygadzie AL udało się przedrzeć na przyczółek baranowsko-sandomierski, gdzie stacjonowali czerwonoarmiści. Lokalne oddziały AK i BCh z powodu kłopotów z zaopatrzeniem i łącznością, trzeba było rozwiązać. W połowie sierpnia 1944 roku Republika Pińczowska przestała istnieć.
Nieco dłuższy był żywot Rzeczpospolitej Iwonickiej. W uzdrowisku ukonstytuowała się Rada Cywilna z Józefem Aleksiewiczem na czele. Dbała o utrzymanie porządku, zapewniała aprowizację i dostęp do opieki lekarskiej. Niemcy kilkakrotnie próbowali zlikwidować partyzanckie quasi-państwo, ale czynili to raczej niemrawo. Ostatecznie Rzeczpospolita utrzymała się aż do września 1944 roku, kiedy to do Iwonicza wkroczyły frontowe oddziały Armii Czerwonej. W miasteczku po raz kolejny zapanowała radość, tym razem jednak przyprawiona dużą dozą niepewności. Obawy podziemia okazały się słuszne. Jesienią 1944 roku duża część przywódców Rzeczpospolitej trafiła do aresztu NKWD. Taki los spotkał między innymi Aleksiewicza. Z kolei kpt. Eugeniusz Werens „Pik”, dowódca jednego z lokalnych oddziałów Armii Krajowej, został krótko po wojnie zatrzymany przez UB. Trafił przed sąd, gdzie za działalność w niepodległościowym podziemiu usłyszał wyrok śmierci. W kwietniu 1947 roku został stracony.
Tymczasem partyzanckie republiki stały się symbolem determinacji i skuteczności polskiego podziemia. A jednocześnie świadectwem tego, jak bardzo zawikłana była ówczesna historia.
Podczas pisania korzystałem z: Władysław Ważniewski, Partyzanci spod znaku Bartosza, Warszawa 1980; Tadeusz Tarnogrodzki, Władysław Ważniewski, Walki partyzanckie o Polskę, Warszawa 1980; Bolesław Dolata, Tadeusz Jurga, Walki zbrojne na ziemiach polskich 1939-1945, Warszawa 1970; Wojciech Königsberg, AK 75. Brawurowe akcje Armii Krajowej, Kraków 2017.
autor zdjęć: IPN
komentarze