Chyba nigdy nie byłem tak szczęśliwy, jak wtedy, gdy podczas akcji uwalniania zakładników uratowaliśmy życie dwóch afgańskich policjantów na krótko przed ich egzekucją – mówi Tomasz, który od ponad 20 lat jest związany z GROM-em. W tym roku elitarna jednostka specjalna obchodzi 30. urodziny, a jej żołnierze opowiadają nam, jak to jest służyć w szeregach najlepszych.
Byłeś na siedmiu misjach poza granicami kraju. Uczestniczyłeś w wielu operacjach wysokiego ryzyka. Bałeś się kiedyś?
Tomasz, operator GROM: Przed każdą operacją zbieramy możliwie jak najwięcej informacji o przeciwniku, poznajemy jego zwyczaje, otoczenie, miejsca pobytu. Planując operację zawsze mamy przygotowanych kilka wariantów działania, ale staramy się postępować tak, by osiągnąć zakładane cele, jak najmniej narażając się na niebezpieczeństwo. No, ale wiadomo… Zawsze coś może pójść nie tak jakbyśmy tego chcieli.
To raczej nie strach, bo przecież wiemy, że nasza służba wiąże się z dużym ryzykiem. Poza tym ważna jest tu motywacja i determinacja. Udając się na operację wiemy, że każde zatrzymanie „tego złego” w jakimś stopniu naprawia świat. Wiemy, że ta osoba już nikogo nie skrzywdzi, że nikt z jej rąk już nie zginie.
Działacie z zaskoczenia…
Tak, najczęściej w nocy, bo ciemność nam sprzyja. Nawet jak na akcję lecieliśmy śmigłowcami, to ostatnie kilka kilometrów pokonywaliśmy pieszo, by żaden hałas nie zdradził naszej obecności. Gdy docieramy na miejsce, zwykle wszyscy śpią… Działamy po cichu, chodzi o pełne zaskoczenie.
Budzą się i widzą wycelowaną w nich lufę karabinu. Jak reagują?
Z takimi argumentami trudno dyskutować.
Operacje uwolnienia zakładników należą do najtrudniejszych, do jakich szkoleni są operatorzy jednostki GROM. Możesz opowiedzieć o jednej z nich?
To była pierwsza operacja uwolnienia zakładników, jaką przeprowadzili operatorzy jednostki GROM. Naszym celem było uwolnienie dwóch młodych afgańskich policjantów, którzy zostali uprowadzeni przez talibów. Dowiedzieliśmy się, że talibowie planują publiczną egzekucję, by w ten sposób pokazać Afgańczykom, że nie będą tolerować współpracowników lokalnych sił rządowych ani sił koalicji. Namierzyliśmy budynek, w którym jak podejrzewaliśmy, znajdowali się zakładnicy. Ostatecznie dostaliśmy potwierdzenie, że rzeczywiście, uprowadzeni są w jednym z budynków obserwowanego przez nas gospodarstwa. Należało działać szybko.
Zaraz po potwierdzeniu tej informacji ruszyliście do akcji?
Od pewnego czasu planowaliśmy tę operację i czekaliśmy tylko na finalne potwierdzenie. Gdy otrzymaliśmy informacje potwierdzające lokalizację oraz termin zbliżającej się egzekucji, byliśmy gotowi. Z informacji wynikało, że Afgańczycy mają zostać zgładzeni za kilka godzin. Potrzebowaliśmy tylko kwadrans, żeby doprecyzować plan i wraz z polską Samodzielną Grupą Powietrzno-Szturmową wyruszyliśmy do akcji. Bardzo dobrze ją pamiętam. Jako pierwszy wchodziłem do pomieszczenia, w którym przetrzymywano zakładników. To był okropny widok. Byli torturowani, wykończeni i skuci łańcuchami. Na szczęście zdążyliśmy z pomocą na czas.
Jakie to uczucie uratować komuś życie?
Wspaniałe. Wzruszenie jest ogromne i udziela się wszystkim. Uratowani płaczą ze szczęścia, my czujemy się dumni. Satysfakcja, którą w takim momencie czujemy jest nagrodą za wysiłek włożony w przygotowanie do takiej operacji i za wystawienie się na niebezpieczeństwo, które się z nią wiąże, ale także za trud oraz poświęcenie włożone w cały proces szkolenia przygotowujący nas do tego rodzaju zadań. Operacje zakładnicze należą do najtrudniejszych, wymagają maksymalnego skupienia i współpracy wszystkich elementów działających w danym czasie. Dlatego tego typu działanie nazywamy często „królową taktyk”.
Dlaczego w ogóle zostałeś operatorem?
Nigdy nie chciałem służyć w wojsku w logistyce, magazynie, w sztabie lub innych elementach wsparcia czy zabezpieczenia, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę, że te elementy są niezmiernie ważne i potrzebne nam, operatorom, do tego, aby wykonywać nasze zadania na najwyższym poziomie. Wojsko to zawsze były dla mnie pododdziały bojowe i tylko to mnie interesowało. Początkowo służyłem w Bielsku-Białej w 18 Batalionie Desantowo-Szturmowym (dziś 18 Batalion Powietrznodesantowy – red.). Ale po kilku latach ta służba przestała mi wystarczać. Zacząłem szukać innego rozwiązania, myślałem o pododdziałach antyterrorystycznych policji, a nawet o francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Przypadek zdecydował inaczej. Kiedyś do Bielska przyjechali rekruterzy z warszawskiej jednostki specjalnej. Dostałem zaproszenie na egzaminy z WF-u do Warszawy. Wiedziałem, że to może być droga, której szukam. Dlatego się nie zawahałem.
I zgłosiłeś się na selekcję do GROM-u?
To był 1997 rok. Prawdę mówiąc, to do końca nie wiedziałem do jakiej jednostki staram się dostać. Wszystko owiane było tajemnicą. Słyszałem jedynie, że to tajna specjednostka. W międzyczasie dotarły do mnie jakieś informacje o misji na Haiti (pierwsza misja GROM-u 1994 r. – red.). Ale to były inne czasy. Internet nie był tak powszechny jak dziś, nie było więc gdzie dowiedzieć się więcej ani o samej jednostce, ani o procesie selekcyjnym. Ostatecznie udało się i pod koniec 1997 roku przeszedłem selekcję, a pół roku później byłem już w jednostce GROM.
Jak wspominasz początki służby?
Na samym początku byłem z innymi żołnierzami na tzw. etacie zbiorczym. Czekaliśmy na roczny kurs podstawowy, który otwierał drogę do służby w szturmie. W Zespole Bojowym. To była jednak niewiadoma, bo nikt z nas nie miał pewności, czy dostanie się na kurs i czy go ukończy. Jeszcze przed kursem mieliśmy egzaminy z wf-u, jeździliśmy na strzelania, szkoliliśmy się z ochrony VIP-ów, pracowaliśmy na poligonie budując różnego rodzaju infrastrukturę szkoleniową. Ale mam jeszcze jedno wspomnienie. Czekając na ten upragniony kurs bazowy z podziwem, patrzyliśmy na operatorów. Wyglądali inaczej, byli bardzo tajemniczy, świetnie wyszkoleni, wysportowani. Mieli dużo zadań, więc rzadko ich można było spotkać w jednostce, ale pamiętam, że byliśmy nimi zafascynowani. Dla nas młodych, byli bogami, chcieliśmy być tacy sami.
Skończyłeś kurs podstawowy i dołączyłeś do tego grona wybrańców.
Tak, to była ciężka praca, ale dająca dużą satysfakcję. Wyjątkowym przeżyciem było dla mnie to, że po ukończeniu kursu podstawowego wszyscy operatorzy dostali szary beret z orzełkiem na granatowej podkładce. Dla nas to był święty Graal i nagroda za ciężką pracę na rocznym kursie. W tym czasie wszyscy inni żołnierze, poza operatorami, nosili berety granatowe. Teraz żołnierze kończący kurs podstawowy otrzymują wyróżniającą oznakę cichociemny. To jest dla nas jak medal. Ten znak mogą nosić tylko ci, którzy ukończyli kurs podstawowy i stali się szturmowcami zespołów bojowych. To powód do dumy. Dziś to my jesteśmy współczesnymi cichociemnymi.
Tomasz od 22 lat jest żołnierzem jednostki wojskowej GROM, wcześniej służył w szeregach 6 Brygady Desantowo-Szturmowej (dziś 6 Brygada Powietrznodesantowa). Jako operator jednostki GROM czterokrotnie służył w Afganistanie i dwa razy w Iraku. Obecnie służy w pionie szkolenia jednostki. Za wzorową służbę oraz zasługi i misje bojowe został odznaczony m.in. Krzyżem Komandorskim oraz Krzyżem Kawalerskim Orderu Krzyża Wojskowego, Gwiazdami Afganistanu i Iraku, Medalem Pochwalnym Departamentu Sił Zbrojnych USA „The Army Commendation Medal”. Wyróżniony odznaką „Zasłużony Żołnierz Rzeczypospolitej Polskiej” III stopnia a także złotą odznaką GROM.
autor zdjęć: arch. GROM, Michał Niwicz
komentarze