O pełnej niespodzianek podróży Józefa Piłsudskiego z Magdeburga do Berlina, ulotce, przez którą oczekujący Komendanta warszawiacy przegapili jego przyjazd, i spotkaniu z księciem, które zmieniło bieg polskich dziejów. Historyk dr Zbigniew Girzyński opisuje wydarzenia na szczytach władzy i atmosferę, jaka panowała 10 i 11 listopada 1918 roku.
Był niedzielny poranek 10 listopada 1918 roku, gdy na ówczesnym Dworcu Wiedeńskim (okolice dzisiejszego dworca Warszawa-Śródmieście) zatrzymał się pociąg specjalny, którym po 16 miesiącach pobytu w niemieckim więzieniu w Magdeburgu wrócił do Warszawy Józef Piłsudski. Następnego dnia na mocy decyzji Rady Regencyjnej stanął na czele tworzonego Wojska Polskiego, a 14 listopada przejął pełnię władzy w odradzającym się Państwie Polskim. Nikt nie miał już wątpliwości. Polska odzyskała niepodległość. Cóż takiego się stało 10 listopada i jaka była atmosfera tamtych dni, że po 123 latach niewoli, właśnie wtedy wybiliśmy się na niepodległość?
„Kurier Warszawski”, dodatek nadzwyczajny do nr. 311 z 10 listopada 1918 roku. | „Tygodnik Ilustrowany” nr 42 z 20 października 1917 roku. |
Jesień 1918 roku. Wielka wojna dobiegała końca. Rosja ogarnięta rewolucją, następnie wojną domową dawno już nie brała w niej udziału. Niemcy walczyły już resztami sił próbując doprowadzić do honorowego jej zakończenia. Austro-Węgry się rozpadały. W Warszawie działała powołana przez Niemców i Austriaków Rada Regencyjna Królestwa Polskiego.
Mimo niemieckiej okupacji zdobywała ona coraz większą samodzielność. 7 października 1918 roku ogłosiła nawet manifest proklamując niepodległość. Jednak mimo ogromnego wkładu w budowę struktur państwa autorytet Rady Regencyjnej jako instytucji sprawującej swoją władzę z nadania okupantów i zaborców był coraz mniejszy. Tymczasem nastroje w Warszawie i na ziemiach polskich były bardzo groźne. Skoro rewolucje ogarnęły Petersburg i Moskwę, Berlin i Budapeszt, dlaczego miały oszczędzić Warszawę? Żona Ignacego Paderewskiego – Helena, spisując wspomnienia z tego okresu odnotowała: „kiedy spoglądam wstecz na te pierwsze miesiące Rzeczypospolitej Polskiej, nie mogę oprzeć się zdumieniu nad opanowaniem, jakie wówczas okazywali ludzie. Każdy miał powód, aby wszcząć bunt, a Polskę otaczały kraje, w których wydawałoby się przeprowadzano udane rewolucje […] i w naszej własnej ojczyźnie roiło się od agentów rewolucyjnych, którzy dysponowali nieograniczonymi środkami na szerzenie propagandy. Mimo to doszło do bardzo niewielu prawdziwych lub poważnych zamieszek”.
W Warszawie wrzało, o czym zdawali sobie sprawę członkowie Rady Regencyjnej. Wręcz bali się o własne życie i ratunku postanowili szukać u człowieka, który swoją postawą w ciągu wielkiej wojny zdobył największy autorytet społeczny – Józefa Piłsudskiego. Ten jednak przebywał w magdeburskim więzieniu. Na jego powrót do Warszawy musieli się więc zgodzić Niemcy. W tej sytuacji Rada zabiegała u władz niemieckich o zwolnienie Komendanta. Próbowała także metodą faktów dokonanych wywrzeć na Niemcach presję, aby Piłsudski został zwolniony. 23 października podlegający Radzie Regencyjnej prezydent Rady Ministrów Józef Świeżyński powołał nawet Piłsudskiego na swojego ministra spraw wojskowych, o czym spiesznie poinformował Kanclerza Rzeszy. List w tej sprawie kazał opublikować w Monitorze Polskim.
> | |
Monitor Polski nr 184 z 24 października 1918 roku. | „Kurier Warszawski” nr 302 z 1 listopada 1918 roku. |
Kanclerz Maximilian von Baden zwlekał jednak z decyzją o zwolnieniu Piłsudskiego domagając się od niego deklaracji lojalności. Wysłał nawet w tej sprawie list do polskich władz, który 1 listopada 1918 roku opublikowały warszawskie gazety. W ten sposób jeszcze bardziej rosła legenda i autorytet Komendanta, który stał się symbolem oporu wobec Niemców.
Minister wojny w celi
Sprawa jednak nabierała coraz większego politycznego znaczenia, stała się także przedmiotem zainteresowania nie tylko polskiej, lecz także niemieckiej prasy. Pilnujący Józefa Piłsudskiego w Magdeburgu strażnik wziął do ręki najnowszy numer popularnego niemieckiego tygodnika ilustrowanego „Die Woche”. Ze zdumieniem dostrzegł na jednym z opublikowanych tam zdjęć, że więzień, którego pilnuje, został właśnie Der Oberkommandierende der neuen polnischen Armee (naczelnym wodzem nowej polskiej armii). Przejęty pobiegł z gazetą do Józefa Piłsudskiego, aby pokazać mu tę niesłychaną nowinę. Sam Piłsudski zaskoczony informacją wspominał, że była to sytuacja mocno ironiczna, gdyż bycie ministrem wojny w więzieniu to dość nietypowa sytuacja.
Niemiecki opór przeciwko zwolnieniu Piłsudskiego malał. Kraj ogarniała rewolucja. 8 listopada zostały przerwane połączenia kolejowe między Magdeburgiem a Berlinem. Istniało niebezpieczeństwo, że lada chwila władze stracą nad miastem kontrolę. W zaistniałej sytuacji nie można było dłużej czekać. Harry Kessler, odpowiedzialny za kontakty władz niemieckich z Józefem Piłsudskim, w cywilnym ubraniu (przebrał się pospiesznie z niemieckiego munduru bojąc się ogarniającej miasto rewolucji) i w piękny, jak sam wspomina, poranek zastał Józefa Piłsudskiego i Kazimierza Sosnkowskiego przechadzających się pod ogrodzie twierdzy magdeburskiej. Poinformował ich o uwolnieniu i z obawy przed rewolucjonistami, którzy w każdej chwili mogli się pojawić, dał im zaledwie 10 minut na spakowanie rzeczy. Jak sam wspomina „chodził jak na węglach po ogrodzie, podczas gdy oni na górze pakowali swoje szczoteczki do zębów, nocne pantofle i fotografie rodzinne”. Po kilku minutach Piłsudski w legionowym mundurze, a Sosnkowski w cywilnym ubraniu zjawili się i w towarzystwie Kesslera opuścili twierdzą. Żegnały ich nieco zaskoczone obrotem sprawy spojrzenia niemieckich żołnierzy.
Z powodu braku połączeń kolejowych Piłsudskiego do Berlina postanowiono przetransportować samochodem. Gdy tylko udało się zorganizować auto, obaj uwolnieni więźniowie i towarzyszący im Harry Kessler wyruszyli pospiesznie w drogę. Jak wspominał później Kessler: „wśród gorącego, słonecznego pełnego błękitu dnia, gdzie rewolucja wśród lasów i łąk wydawała się prawie niemożliwa”. Czekała ich podróż licząca ponad 150 km. Po drodze, w mleczarni w Genthin na podróżujących czekało zamówione wcześniej telefonicznie śniadanie. Niemcy, którym bardzo zależało na tym, aby zatrzeć złe wrażenie, jakie 16 miesięcy więzienia musiało wywrzeć na Polkach, zadbali, aby było „bajeczne”. Na stole postawiono więc „zupę na mleku, całą masę masła, smażone kartofle”. Po godzinnej przerwie ruszali w dalszą drogę. Do Belina było jeszcze 100 km. Nie obyło się bez przygód. – Co 20 kilometrów pękała któraś z opon. Co ciekawe, opon nie naprawiono tradycyjną pompką, lecz wypełniając je wojennym wynalazkiem w postaci tzw. papki kartoflanej. Podróż spowolniały nie tylko awarie, także wojskowe patrole. Na szczęście mieli wymagane prawem przepustki. Gdyby nie to, ich los mógłby być różny, gdyż jadący w cywilnym przebraniu Kessler i w legionowym mundurze Piłsudski wyglądali jak bolszewicy. O 17.00 udało się im wreszcie dotrzeć do Belina. Był piątkowy wieczór 8 listopada. Tego dnia o dalszej bezpośredniej podróży do Warszawy nie można było marzyć. Miasto było jeszcze spokojne, choć wybuch rewolucji i tu wisiał w powietrzu. Już nie więźniów, lecz gości, zakwaterowano w berlińskim hotelu Continental.
Następnego dnia, oczekując na wyjazd do Warszawy, Piłsudski skarżył się na to, że gdy został uwięziony pozbawiono go szabli, którą nosił przy mundurze. Dwojący się i trojący Kessler, aby Polacy wracali z jak najlepszymi wspomnieniami z Niemiec, podarował mu swoją. Podjął także Polaków wystawnym obiadem w restauracji Hillera. Piłsudski wydawał mu się „zamknięty w sobie i zamyślony powtarzał swoją troskę: przybywa za późno, być może za późno, aby ratować Polskę przed bolszewizmem...”
Po południu udało się wreszcie podstawić specjalny pociąg, który składał się z lokomotywy i zaledwie jednego wagonu. Komendant wyruszył do Warszawy, opuszczał Berlin w chwili, kiedy i do niego dotarła rewolucja. Do dymisji podał się, jeszcze niedawno domagający się od Piłsudskiego lojalności, kanclerz Maximilian von Baden, a jeden z najpotężniejszych do niedawna władców – cesarz Wilhelm II (praprawnuk króla Prus Fryderyka Wilhelma II, współuczestnika drugiego i trzeciego rozbioru Polski, który zagrabił i przetopił polskie insygnia koronacyjne) został zmuszony do abdykacji i uciekł do Holandii.
Była 7.30 nad ranem 10 listopada 1918 roku, gdy pociąg z Piłsudskim zatrzymał się wreszcie w Warszawie. Tłumów nie było. Te i owszem pojawiały się co jakiś czas w ciągu ostatnich dni na dworcu na wieść o tym, że Piłsudski ma wrócić, ale wtedy akurat, gdy faktycznie przybył, niewielu się go spodziewało. Kolportowana wcześniej ulotka podawała błędną godzinę spodziewanego przyjazdu pociągu.
O 5.00 wieść o powrocie Piłsudskiego dotarła do komendanta Polskiej Organizacji Wojskowej w Warszawie płk. Adama Koca. Z grupą oficerów pospieszył na dworzec powitać twórcę Legionów. Na peronie stał także najbardziej doświadczony politycznie z członków Rady Regencyjnej książę Zdzisław Lubomirski.
Józef Piłsudski musiał tego dnia podjąć kolejną w swoim życiu ważną decyzję polityczną. W Lublinie 7 listopada, pod kierownictwem Ignacego Daszyńskiego, działacze lewicy niepodległościowej, z której Piłsudski się wywodził, powołali Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej. Polsce groziła nie tylko rewolucja, lecz także wojna domowa między zwaśnionymi obozami politycznymi. A wszystko to działo się przecież ciągle pod niemiecką okupacją. W kraju panował chaos. Nikt tak naprawdę nad niczym do końca nie panował. Piłsudski musiał zdecydować, czy zostać w Warszawie i szukać porozumienia z Radą Regencyjną, czy jechać dalej do Lublina, gdzie czekali na niego partyjni towarzysze z PPS, oczekujący, że stanie on na czele społecznej rewolucji. Przyszły Pierwszy Marszałek Polski wysiadł z pociągu i udał się do samochodu księcia Lubomirskiego. Ten, czekając od godziny na dworcu, co chwilę nerwowo powtarzał: „Wreszcie przyjeżdża, ach jak to dobrze!”. Obaj panowie w towarzystwie płk. Koca pojechali do nieistniejącej już dzisiaj rezydencji księcia Lubomirskiego przy ul. Frascati w Warszawie (w bezpośrednim sąsiedztwie dzisiejszego kompleksu budynków Sejmu i Senatu). W drodze arystokrata wielokrotnie dawał wyraz swojej radości z powodu powrotu Komendanta, podkreślając: „ach wreszcie, wreszcie Pan Komendant przyjechał, co tu się dzieje, co tu się dzieje!”.
Pół godziny, które zmieniły bieg historii
Po przyjeździe do rezydencji i szybkim śniadaniu Józef Piłsudski i Zdzisław Lubomirski odbyli półgodzinną rozmowę w cztery oczy, która przesądziła o tym, jak dalej potoczył się los odradzającego się państwa. To w jej trakcie książę Lubomirski wyperswadował Piłsudskiemu dalszą podróż do Lublina i zaproponował poszukanie wspólnych rozwiązań wraz z Radą Regencyjną. Książę przekonywał, że okupacja niemiecka chyli się ku upadkowi i nie ma potrzeby wyjazdu do Lublina, który faktycznie pozbył się już w tym czasie wojsk austriackich. Jeszcze tego samego dnia o godzinie 14.00 doszło do kolejnego spotkania Piłsudskiego i Lubomirskiego, tym razem z udziałem drugiego z członków Rady Regencyjnej abp. Aleksandra Kakowskiego. Wieczorem w kolejnym spotkaniu z Komendantem uczestniczył także ostatni z członków Rady Józef Ostrowski.
Konserwatywnie nastwieni członkowie Rady Regencyjnej, wszyscy zdeklarowali monarchiści, przekonywali Piłsudskiego do tego, aby tworzył rząd. Zapewniali, że nie mają zamiaru upierać się przy monarchistycznej formie państwa. Zdawali sobie sprawę, że w obliczu kryzysu i upadku monarchii w Niemczech taka forma sprawowania władzy jest nie od zaakceptowania przez społeczeństwo.
Ulotka PPS z 1917 roku, zbiory Biblioteki Narodowej.
Wprawdzie 10 listopada do żadnych rozwiązań i decyzji formalnych nie doszło, lecz Piłsudski pozostał w Warszawie i zrezygnował z pomysłu wyjazdu do Lublina. Następnego dnia już inaczej wyglądała Warszawa. O powrocie Komendanta do stolicy wiedzieli już wszyscy. Polacy nabrali odwagi, Niemcy pokory. Obawiająca się o życie swojego męża i innych członków Rady Regencyjnej księżna Maria Lubomirska tak wspominała te chwile: „Dzień dzisiejszy należy do historycznych, do niezapomnianych, do weselszych, do triumfalnych! Jesteśmy wolni! Jesteśmy panami u siebie. Stało się i to w tak nieoczekiwanych warunkach. Gdy dziś wyszłam na miasto, ulica wydała mi się rozśpiewana, młoda, rozkołysana poczuciem wolności!”. Opisując rozbrajanie Niemców z entuzjazmem pisała o tym, że „cała akcja idzie gładko; podziwiam poddanie się butnych jeszcze przedwczoraj ciemiężców oraz łagodność Polaków wobec pokonanego wroga, trzyletniego dręczyciela i kata”. Nawet egalitarny nastrój ulicy udziela się bądź co bądź arystokratce, która zauważa, że „zbratanie zdaje się być ogólne – pękł przymus dyscypliny, runęły przegrody – ludzie są tylko ludźmi”
„ Kurier Warszawski” nr 312 z 11 listopada 1918 roku.
Piłsudski przejmuje wojsko
11 listopada Rada Regencyjna przekazała Piłsudskiemu władzę nad wojskiem, a po dalszych pertraktacjach 14 listopada pełnię władzy w odrodzonym państwie. Było to zresztą jedynie zalegalizowanie – istniejącego de facto od przyjazdu Komendanta – stanu faktycznego. Jak trafnie bowiem zauważyła księżna Lubomirska, „regencyjna trójca od przyjazdu Piłsudskiego istnieje tylko formalnie, jako martwy szczątek”. Piłsudski na czele rewolucji nie stanął, lecz umiejętnie ją skanalizował w wysiłek państwowotwórczy. Wspominający 11 listopada książę Lubomirski podkreślał, że obawiał się, że tłum przedostanie się do jego rezydencji przy ul. Frascati, aby zmusić go do złożenia urzędu. Gdy jednak tego dnia przybył do niej wieczorem, zauważył tam, ku swojemu zdziwieniu: „wartę, złożoną z żandarmów z dwoma oficerami”. Tak Józef Piłsudski zadbał o to, aby rewolucja „nie pożerała”, może nie swoje dzieci, ale na pewno osoby zasłużone dla odbudowy państwa. Wprawdzie 12 listopada nad Zamkiem Królewskim za zgodą Piłsudskiego zawisł czerwony sztandar, aby uspokoić rewolucyjne nastroje, ale po kilku tygodniach, gdy fala ważnych reform społecznych powołanego przez Tymczasowego Naczelnika Państwa rządu Jędrzeja Moraczewskiego przetoczyła się przez państwo, sztandar ten bez większego rozgłosu zdjąć kazał najbliższy wówczas współpracownik Piłsudskiego – Kazimierz Sosnkowski. Na Zamek powrócił biało-czerwony sztandar. Polska jako Republika – Rzeczpospolita odrodziła się z po 123 latach niewoli
Zbigniew Girzyński jest historykiem z Zakładu Historii XX wieku Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. W latach 2005–2015 był posłem na Sejm RP, przewodniczącym Parlamentarnego Zespołu Miłośników Historii. Jest autorem wielu książek i artykułów naukowych. Współredagował m.in. książki traktujące o sprawach odzyskania przez Polskę niepodległości:
- Józef Piłsudski (1867–1935). Człowiek, żołnierz, polityk, red. Zbigniew Girzyński, Jarosław Kłaczkow, Toruń 2016, ss. 449.
- Akt 5 listopada 1916 roku i jego konsekwencje dla Polski i Europy, red. Jarosław Kłaczkow, Krzysztof Kania, Zbigniew Girzyński, Toruń 2016, ss. 476.
- Nie wierząc nam, że chcieć – to móc! Legiony i ich wpływ na sprawę polską w latach 1914–1918, red. Zbigniew Girzyński, Jarosław Kłaczkow, Toruń 2018, ss. 408.
autor zdjęć: NAC
komentarze