W debiucie – półtora roku temu w Turynie – zdobyła brąz indywidualnie i złoto w drużynie na wojskowych mistrzostwach świata. W drugim starcie w karierze wywalczyła niedawno w Dębnie trzeci medal i została mistrzynią Polski. Zaledwie dziesięć miesięcy po urodzeniu córki. O tym ostatnim maratonie rozmawiamy z szer. Karoliną Pilarską z Mety Lubliniec.
Dwa biegi maratońskie i trzy medale. Co za skuteczność...
Szer. Karolina Pilarska : Tym bardziej, że ten pierwszy maraton biegłam z Polą, byłam z nią wtedy w ciąży. A w Dębnie już razem z córką mogłam odebrać medal.
A od strony sportowej widzi Pani jakieś różnice pomiędzy biegami w Turynie i Dębnie?
Na pewno w przygotowaniach. Do Turynu byłam przygotowana na 200%. Wykonałam bardzo dużą pracę treningową. Do Dębna natomiast jechałam ze świadomością, że mam braki treningowe. Przed mistrzostwami dobrze wypadłam w biegu na 10 km i w półmaratonie – na 10 km uzyskałam czas 35 min 44 s. Przed urodzeniem córki na taki wynik musiałam pracować kilka lat, a teraz wystarczyły trzy miesiące bardzo intensywnego treningu. Z kolei półmaraton przebiegłam w godzinę 18 min 36 s. W maratonie jednak wyszły braki treningowe. Tyle, że nie spieszyłam się do przygotowań do startu na „królewskim” dystansie. Tymczasem mój trener Adam Draczyński, kiedy dowiedział się, że jestem w ciąży, to już miał chytry plan. Planował, że w 2018 roku pobiegniemy maraton. I jego plan zrealizowałam, choć na początku ciężko mi było uwierzyć, że to jest możliwe.
Ale taktyka na bieg w Dębnie była dostosowana do Pani możliwości i wszystko się udało.
Tak. Z trenerem spotkałam się w Nowej Soli dzień przed mistrzostwami. Zapowiedział, że dopiero przed startem powie, jak mam pobiec. Ja w głowie miałam jednak wcześniej poukładaną taktykę. Wiedziałam, które rywalki pobiegną i znałam ich życiowe rekordy. Zdawałam sobie sprawę, że medal jest w zasięgu ręki. Nie myślałam, że złoto, bo maraton to maraton i wszystko może się zdarzyć. Ale jechałam po medal, nie po rekordowy czas. Wynik musi jeszcze trochę poczekać, bo muszę nadrobić zaległości treningowe. Braki w przygotowaniach wyszły w Dębnie. Na 38. km dopadła mnie „ściana”, której się spodziewałam. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Ostatnie 4 km były bardzo trudne. Na 38. km pomiar czasu wskazywał, że biegnę na 2:45, 2:46. Skończyłam na 2:49, więc można sobie policzyć, jak musiałam cierpieć podczas końcówki biegu. Dwa kilometry przed metą zobaczyłam Polę i Łukasza [partnera życiowego kpt. Łukasza Rosińskiego, prezesa Wojskowego Klubu Biegacza Meta Lubliniec – przyp. red.]. Usłyszałam, że mam dwie minuty przewagi nad goniącą mnie rywalką. Obliczyłam szybko, że nawet jeśli kilometr pokonam w pięć minut, to obronię złoto. Ale ostatnie 500 m to już była tragedia. Odwracałam się do tyłu, czy gonią mnie dziewczyny, czy muszę jeszcze dać z siebie 300%. Na szczęście utrzymałam przewagę 38 sekund. Rywalki na końcówce ścigały się o srebro, a ja już tylko walczyłam, by dobiec do mety i położyć się na ziemi.
Najtrudniejszy jednak był ten ostatni krok…
Dobiegłam do maty liczącej czas i się na niej zatrzymałam. Jednak dziewczyny trzymające wstęgę stały trochę dalej. Chciałam złapać tę szarfę i paść. Naprawdę! Byłam ogromnie zmęczona. Padłam i leżałam sobie przez 15 minut, a potem wszystko wróciło do normy.
Po niespełna tygodniu od sukcesu w Dębnie Pani klub zorganizował na Stadionie Miejskim w Lublińcu „Mityng z mistrzynią”. Jednak mistrzyni mogła tylko kibicować…
Dopiero dzień przed mityngiem byłam na pierwszym treningu po mistrzostwach. W Dębnie nabawiłam się kontuzji palca u stopy. Opatrywano mi go po biegu. Mam nadzieję, że nie przeszkodzi mi to w przygotowaniach do kolejnych startów.
To może innym razem uda się Pani wystartować na bieżni w Lublińcu? Chyba możemy się spodziewać, że Meta zorganizuje kolejne „Mityngi z mistrzynią”…
Stadion jest otwarty dopiero od pół roku. Wiadomo, że zimą nie było żadnych startów. Lubliniec może wiele, więc na pewno będziemy organizować imprezy na bieżni.
O tym, jak wiele może Lubliniec, przekonamy się też w listopadzie. Przy okazji Maratonu Komandosa Meta organizuje bowiem „Zjazd mistrzów”, na który zostali zaproszeni najlepsi w Polsce maratończycy. Dzięki Pani zwycięstwu w Dębnie, Meta, mały klub, może się czuć gospodarzem zjazdu, który też ma swoją mistrzynię.
Tylko młodą, do Lublińca przyjadą gwiazdy, które w większości już zakończyły swoją karierę. A swój przyjazd zapowiedzieli między innymi: Wanda Panfil, Małgorzata Sobańska, Kamila Gradus, Ryszard Marczak, Jan Huruk, Grzegorz Gajdus, Edward Stawiarz, Jerzy Skarżyński i Leszek Bebło.
Pani ma jeszcze przed sobą przynajmniej kilka lat startów. Doświadczenia zdobyte podczas dwóch maratonów powinny procentować w kolejnych.
Mam nadzieję. Właśnie otrzymałam powołania na obozy szkoleniowe dla kandydatów do reprezentacji Wojska Polskiego na wojskowe mistrzostwa świata w maratonie, które w listopadzie odbędą się w Bejrucie. Dam z siebie wszystko, aby ponownie znaleźć się w reprezentacji. Wiem, że nie będzie to łatwe, ale postaram się powalczyć o nominację. Ponadto głównym celem w tym roku jest dla mnie start w mistrzostwach Polski w półmaratonie. Chcę tam poprawić „życiówkę”. Zamierzam również wystartować we wszystkich mistrzostwach Polski na dłuższych dystansach, ulicznych i na bieżni, poza 10000 m. Planowałam też starty w warszawskich biegach – Biegu Konstytucji, Biegu Powstania Warszawskiego i Biegu Niepodległości. Ponieważ jestem żołnierzem, bardzo lubię startować w tych patriotycznych imprezach – w 2016 roku byłam pierwsza w klasyfikacji łącznej tych biegów. Jednak ze względu na obozy reprezentacyjne w Szklarskiej Porębie w ostatniej chwili musiałam zmienić swoje plany.
autor zdjęć: Jacek Szustakowski, Grzegorz Grabowski/pasjabiegania.pl
komentarze