Sprawdzamy to, czego nauczyliśmy się przez ostatnie trzy lata. Ale nie zależy nam na piątkach, ani na pochwałach, bo to niczego nie uczy. Wręcz zależy nam na tym, żeby coś poszło nie tak – mówi gen. dyw. Rajmund Andrzejczak, dowódca 12 Dywizji Zmechanizowanej, najważniejszej jednostki na ćwiczeniach „Dragon ’17”.
12 Dywizja Zmechanizowana będzie głównym ćwiczącym podczas manewrów „Dragon ’17”. Co to oznacza dla Pana i pańskich żołnierzy?
Kończymy trzyletni okres szkolenia, a jego zwieńczeniem jest „Dragon ’17” i sprawdzenie przez przełożonego – w naszym przypadku dowódcę generalnego – tego czego się nauczyliśmy, jak się wyszkoliliśmy. Natomiast inne jednostki, które również uczestniczą w „Dragonie”, ćwiczą z nami, ale nie są sprawdzane tak szczegółowo jak 12 Dywizja Zmechanizowana. Najważniejszym elementem dla kierownictwa ćwiczenia jest odpowiedź na pytanie, czy dywizja potrafi zaplanować walkę, czy potrafi nią kierować, jednocześnie planując kolejny etap. Dziś naszym mottem jest „Speed is key” – prędkość jest kluczowa. Nie chodzi o prędkość przemieszczania się Rosomaków, chodzi o szybkość myślenia, adaptacji w nowych warunkach i wprowadzania innowacji.
Jesteście na to gotowi?
Sprawdzimy, czy działają trzy filary stworzone przeze mnie w jednostce. Pierwszy to sposób komunikowania się. Najważniejsze jest dzielenie się informacją. Nie mamy struktury pionowej, w której dowódca coś wymyśla, sztab przelewa to na papier, a potem kolejni dowódcy wykonują rozkazy. Technologia pozwala nam to dzisiaj znacznie usprawnić. Kiedy podejmuję decyzję, moi podwładni już to wiedzą. Owszem, nie ma ona jeszcze mocy rozkazu, ale oni widzą mój proces myślenia, plan, wariantowanie. Nie są niczym zaskoczeni.
Mniej papieru? Pomysł nie jest nowy.
Ale wciąż trudny do wdrożenia, bo okazuje się, że podpis dowódcy na kartce papieru ma większą moc niż w mailu. Tymczasem tworzenie dokumentów papierowych jest dla mnie procesem zbyt długim. Drugi filar jest trudniejszy, chodzi o dowodzenie przez cele. To taki przysłowiowy yeti – wszyscy o nim mówią, a nikt go nie widział. O co chodzi? Ja definiuję cel, a moi żołnierze mają go osiągnąć. Jak to zrobią? Te decyzje pozostawiam im. Oczywiście to niesie ze sobą ryzyko, bo podwładny może zastosować formę, którą trudno zaakceptować. Ale dopuszczam sytuację, w której pojawiają się błędy, czy taką, w której ktoś wykona zadanie inaczej niż ja to sobie wyobrażam.
Trzeci filar?
Sieciocentryzm. Już mówiłem, że zamiast papieru – maile, ale tak naprawdę idziemy jeszcze dalej. Na naszych serwerach w pewnym porządku są umieszczane wszystkie dokumenty. Jeżeli wydaję rozkaz, to nie wysyłam go do konkretnego żołnierza. Umieszczam na serwerze, a żołnierza obowiązkiem jest wiedzieć, gdzie go szukać. To przyspiesza procesy działania, bo zmniejszyła się liczba kanałów komunikacyjnych, a zwiększyła się liczba osób, które wiedzą gdzie szukać. Tak robią wszystkie nowoczesne armie. To nie jest żaden cud.
Wróćmy z cyberprzestrzeni na poligon. Ilu pana żołnierzy weźmie udział w „Dragonie”, jaki sprzęt wyjedzie na poligon?
Nie mówimy o liczbach, bo mamy świadomość, że te dane są w jakiś sposób wrażliwe. Stronię od ujawniania liczb, by jak najmniej mówić o tym, czym i w jakiej ilości dysponujemy. Sprzęt? Oczywiście ten niezbędny do wykonania zadań.
Przecież to są jawne dane…
W dzisiejszych czasach wszystko jest dostępne. Każdy może wyciągnąć komórkę, zrobić zdjęcie, nagrać film czy prowadzić transmisję na żywo. Zagrożenie ujawnienia danych jest wielkie. Czy zamierzam walczyć ze zdjęciami na tle naszego sprzętu? Czy zabiorę swoim żołnierzom możliwość logowania się na Facebooku? Nie. Nie zamierzam z tym walczyć, bo tak wygląda dzisiejszy świat, zmienianie tego nie ma sensu. Ale mam zamiar zaszczepić w nich nową jakość korzystania z mediów społecznościowych. Inspirują mnie do tego szeregowi i podoficerowie, dzięki którym widzę jak to wygląda. Ostatnio zrobiłem sobie zdjęcie z jednym z żołnierzy. Pewnie zamieścił je na Facebooku i oglądali je jego znajomi. Ale obaj zadbaliśmy, by na zdjęciu nie było widać, gdzie jesteśmy. Uczulam na to moich żołnierzy. Selfie to nie jest zło, po prostu trzeba myśleć, co jest na zdjęciu prócz naszych twarzy. Podobnie jest z danymi, liczbami. Wiem, co udostępniać, a czego nie.
Po raz pierwszy z wojskami operacyjnymi będą ćwiczyć żołnierze wojsk obrony terytorialnej. Jak to będzie wyglądać?
WOT musi zdać sobie sprawę z tego, jak skomplikowana jest współczesna operacja połączona. Mam wrażenie, że póki co tej świadomości nie mają. Mamy tu jednak zespół fantastycznych oficerów łącznikowych z WOT-u oraz świetny kontakt z gen. Wiesławem Kukułą, który zgadza się ze mną, że „Dragon” to doskonała możliwość testowania WOT-u.
Na czym to testowanie będzie polegało?
Cóż, podczas naszych ćwiczeń chciałbym trochę odejść od tendencji robienia z OT specjalsów. Będę miał dla nich zadania na ich miarę. Chcielibyśmy sprawdzić, na ile są w stanie zasilać nas informacją z terenu. Czy będą w stanie włączyć się w nasz system dowodzenia dostarczając nam informacje. Chcemy sprawdzić, gdzie są ich słabe punkty. Nikt wcześniej tego nie robił, to pierwsze ćwiczenia wojsk operacyjnych z OT, więc błędy się pojawią. I dobrze, bo tylko w ten sposób można je naprawić.
Z 12 Dywizją ćwiczą również rezerwiści, są do tego przygotowani?
Tak. Kilkuset rezerwistów przygotowywało się z nami do „Dragona” i będą z nami na poligonach. Byłem kierownikiem ćwiczeń przygotowujących i oceniam, że fantastycznie wykonali swoją robotę. To są faceci po czterdziestce, wyrwani ze swojego życia, pracy i rodzin. Pewnie myśleli, że chodzi o malowanie trawy na zielono, więc kiedy zobaczyli, jak wyglądają nasze ćwiczenia, byli pozytywnie zaskoczeni. Trzeba zmienić sposób przygotowywania rezerw i to nie jest łatwa sprawa. Ale to są ludzie, którzy mogą dać nam coś od siebie z cywila. Pracują w bankach, IT, znają się na najnowszych technologiach. Jesteśmy na takich ludzi szczególnie otwarci. Nie ukrywam, że w myśleniu o rezerwistach inspiruję się amerykańską Gwardią Narodową, której siłą jest doświadczenie z cywila.
Co na „Dragonie” może pójść nie tak?
Byłbym arogancki, gdybym stwierdził, że nie obawiam się niczego. Obawiam się wydolności serwerów, myślę też o bezpieczeństwie żołnierzy. Ale przecież nasze ćwiczenia to nie pokazy dla VIP-ów. Tu będą błędy, będą kryzysy. Postawiliśmy sobie poprzeczkę wyżej niż tam gdzie są nasze możliwości, bo wręcz zależy nam na tym, żeby coś poszło nie tak. Nie chodzi nam o piątki, o to by nas ktoś pochwalił. Zależy mi, by w tej niezwykłej okoliczności, bo przecież takie ćwiczenia nie odbywają się co miesiąc, postawiono nas na krawędzi naszych możliwości.
autor zdjęć: st. chor. sztab. Artur Walento, sekcja prasowa 12 DZ
komentarze