Do działania natchnęła ich lektura „Kamieni na szaniec”. Tak jak słynni warszawscy harcerze postanowili odbić aresztowanego kolegę. Dzięki znakomicie zaplanowanej akcji Szarym Szeregom udało się z łowickiego więzienia UB uwolnić około 80 osób. I to bez choćby jednego wystrzału.
– W połowie stycznia 1945 roku przez Łowicz przeszedł front sowiecki, struktury konspiracyjne po rozkazach ostatnich dowódców Armii Krajowej i Szarych Szeregów formalnie rozwiązywały się – wspomina ks. prałat Stefan Wysocki, ostatni żyjący uczestnik akcji. W czasie służby w Szarych Szeregach posługiwał się pseudonimem „Ignac”. Wkroczenie do Łowicza przedstawicieli władzy ludowej u boku Sowietów niemal natychmiast rozpoczęło falę represji. Mieszkańcy miasta położonego między Warszawą a Łodzią, a więc w przedwojennej Polsce Zachodniej, nagle odczuli na sobie takie same prześladowania, jakich doznawali już mieszkańcy wschodniej części kraju.
Masowe aresztowania, brutalne przesłuchania, szykany, wywózki na Sybir stały się narzędziem w walce o „nową Polskę”. Władza nie skończyła jeszcze wojny z Niemcami, nie zdążyła okrzepnąć, a już zaczęła zadawać ciosy dotychczasowym sojusznikom. Celem działań władz komunistycznych byli przede wszystkim członkowie organizacji i ugrupowań konspiracyjnych, w tym harcerze z Szarych Szeregów. Młodzi chłopcy, którzy w czasie okupacji niemieckiej zrywali propagandowe plakaty, malowali na murach patriotyczne hasła czy prowadzili rozpoznanie dla oddziałów partyzanckich, zostali „wrogami ludu”.
„Rudego” odbili? Odbijmy „Cyfrę”
Jedną z wielu ofiar szeroko zakrojonych aresztowań dokonywanych przez funkcjonariuszy UB był młody harcerz Zbigniew Feret „Cyfra”. Wtrącono go do więzienia przy ul. Kurkowej w Łowiczu za posiadanie odbiornika radiowego. Już w trakcie śledztwa zarzut rozszerzono. Harcerza Szarych Szeregów zupełnie bezpodstawnie oskarżono o współpracę z Gestapo.
– Wszyscy harcerze, członkowie Szarych Szeregów, byliśmy złączeni braterską więzią. Wszyscy czytaliśmy konspiracyjne wydania „Kamieni na szaniec”. Jak wielkie ta lektura odcisnęła na nas piętno przekonaliśmy się sami, kiedy aresztowano jednego z nas, Zbyszka Fereta „Cyfrę” – mówi ks. Wysocki. Podczas narady, gdy dyskutowali nad szansą odbicia kolegi z rąk UB, Kazimierz Chmielewski „Gryf” wypalił nagle: „Jak to, to „Rudego” w Warszawie odbili, a my „Cyfrę” tutaj zostawimy?”. – Te słowa przekonały nas wszystkich – wspomina „Ignac”.
Musieli działać szybko, zanim „Cyfra” wraz z innymi więźniami zostałby wywieziony na Syberię. Uczestników operacji podzielono na dwie grupy, nadano im wszystko mówiące nazwy „Akcja” i „Ubezpieczenie”. Pięcioosobowy oddział „Akcja” podszedł pod mury więzienia. Dwóch harcerzy przebranych było za milicjantów konwojujących trzech „bandytów”. Wcześniej Marian Szymański „Wędzidło” i Jerzy Miecznikowski „Wienciądz” przecięli druty telefoniczne, uniemożliwiając w ten sposób wezwanie pomocy przez obsadę więzienia.
Sukces bez wystrzału
Jeden z „milicjantów” podał przez wizjer dokument strażnikowi. Podejrzliwy wartownik zażądał dodatkowych wyjaśnień, ale uchylił drzwi. To wystarczyło. Harcerze siła wtargnęli na dziedziniec i rozbroili zaskoczonego funkcjonariusza. Grupa ruszyła w głąb więzienia, rozbrajając po drodze kolejnych strażników. Nagle Bogdan Józewicz „Grom” zasygnalizował uczestnikom przeprowadzającym akcję, że ktoś dobija się do bramy aresztu. Okazało się, że to dwaj ubecy, którzy przybyli po aresztantów. Harcerze nie stracili zimnej krwi i dalej odgrywali swoje role. Funkcjonariusze zostali wpuszczeni do środka, a następnie rozbrojeni.
Dużo bardziej niebezpieczna sytuacja wytworzyła się, gdy jeden z niezauważonych strażników rzucił się „Wędzidle” na plecy. Wywiązała się szamotanina. Milicjanci wyczuli swoją szansę i ruszyli funkcjonariuszowi na pomoc. Ostudził ich dopiero dźwięk przeładowywanej broni. Strzały nie były potrzebne.
Akcja trwała ok. 40 minut. Po obezwładnieniu całej załogi więzienia i dwóch niespodziewanych gości, z aresztu uwolniono prawie 80 osób. W celach zostawiono jedynie Niemców i volksdeutschów. Dla bezpieczeństwa „Cyfrze” polecono, by trzymał się na końcu grupy uwolnionych. Miało to zatrzeć wrażenie, że to właśnie on był celem akcji.
8 marca to nie tylko święto kobiet
Niestety, część uczestników postąpiła wyjątkowo lekkomyślnie i po udanym rozbiciu więzienia pozostała w mieście. Aresztowano „Wędzidłę” i „Wienciądza”, wraz z całymi rodzinami, a także Józefa Wolskiego „Jurka”. Ujęty został również „Gryf”, który jako członek grupy rozbrajającej był łatwo rozpoznawalny. Jeszcze gorzej postąpił Wojciech Tomczyk „Kmicic”, który zabrał ze sobą pistolety do szkoły, co również zakończyło się aresztowaniem.
„Gryf”, „Kmicic” i „Jurek” otrzymali wyroki śmierci, zamienione później na 10 lat więzienia. Nieletniemu wówczas „Gromowi” od razu zasądzono 10-letnią odsiadkę. Wyszli na wolność w 1947 roku na mocy amnestii. – NKWD i UB uważały nas za wyjątkowo niebezpieczny element i interesowały się naszym środowiskiem jeszcze w latach 50. minionego wieku. Nie potrafili sobie wyobrazić, jak chłopcy, w większości siedemnasto-, osiemnastoletni, byli w stanie zaplanować i wykonać z powodzeniem taką akcję – opowiada ks. Wysocki. – Przez wiele lat po wojnie spotykaliśmy się, składaliśmy sobie życzenia, przesyłaliśmy pocztówki z pozdrowieniami „z okazji 8 marca”. To jedyne, co mogliśmy zrobić, bo w tamtej epoce musieliśmy nabrać wody w usta. Niewtajemniczeni dziwili się, dlaczego mężczyźni składają sobie życzenia w tym dniu – dodaje.
autor zdjęć: ze zbiorów MWP
komentarze