Republika Korei zaplanowała działania odwetowe na wypadek ataku komunistycznej Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej. Jednym z nich jest likwidacja północnokoreańskiego przywództwa polityczno-wojskowego, z Kim Dzong Unem na czele. Operację miałaby przeprowadzić nowo tworzona brygada wojsk specjalnych, która osiągnie gotowość bojową w tym roku.
Rządzący w Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej reżim komunistyczny co jakiś czas wysuwa pogróżki zbrojnego ataku na swego południowego sąsiada – Republikę Korei, a nawet na Stany Zjednoczone Ameryki. Kolejne ultimatum Phenianu, które Koreańczycy i Amerykanie ignorują bez konsekwencji, traktowane jest jako element regionalnego folkloru politycznego. Niemniej jednak prowadzone przez Koreę Północną prace nad bronią nuklearną i mającymi ją przenosić rakietami powodują, że południowokoreańscy politycy i wojskowi przygotowują się na najgorszy scenariusz, czyli wojnę. Jeśli komunistyczny przywódca Kim Dzong Un zdecydowałby się sprowokować konflikt zbrojny na Półwyspie Koreańskim, to spotkałby się z natychmiastowym odwetem.
Wśród zestawu działań – znanego jako Korea Massive Punishment and Retaliation – które południowcy zamierzają podjąć, gdyby zostali zaatakowani przez wroga z północy, jest fizyczna likwidacja czołowych przedstawicieli reżimu z Phenianu. – Planujemy utworzyć specjalną brygadę, której zadaniem będzie wyeliminowanie lub sparaliżowanie wojennej struktury dowodzenia Korei Północnej – powiedział minister obrony Han Min-koo, informując o podjętych działaniach pełniącego obowiązki prezydenta Hwang Kyo-ahna. Celem ataków numer jeden byłby północnokoreański przywódca. Operację tę ma przeprowadzić brygada wojsk specjalnych, która będzie gotowa do działania już w końcu tego roku, czyli dwa lata wcześniej niż planowano.
Specjalsi uzbrojeni po zęby
Pierwszy raz minister Han Min-koo wspomniał publicznie o planach sformowania nowej brygady specjalnej w końcu września 2016 roku. Ze względu na tajność misji, o jednostce niewiele wiadomo. W mediach pojawiły się spekulacje, że będzie liczyła 1000-2000 żołnierzy. Poza likwidacją liderów reżimu, zadaniem południowokoreańskich komandosów ma być przejęcie kontroli nad instalacjami związanymi z północnokoreańskimi programami broni masowego rażenia, w tym ośrodkiem nuklearnym w Yongbyon i stacjonarnymi wyrzutniami rakiet.
Przed kilkoma miesiącami, gdy pojawiły się pierwsze informacje o planach utworzenia nowej jednostki, eksperci mający za sobą służbę w południowokoreańskich wojskach specjalnych powątpiewali, by ewentualna misja na terenie Korei Północnej zakończyła się powodzeniem. Wskazywali, że tamtejsze strategiczne obiekty mają bardzo silną ochronę, która na wypadek wojny zostanie dodatkowo wzmocniona. Innym zagrożeniem dla komandosów, które wówczas wskazano, byłby „friendly fire”, czyli narażenie na atak ze strony sojuszniczego lotnictwa. Padły też uwagi o brakach sprzętowych w jednostkach specjalnych Korei Południowej. Dlatego na potrzeby misji planowanych w głębi wrogiego terytorium zakupione zostaną m.in. śmigłowce MH-47 Chinook przygotowane do działań specjalnych, lekka broń nowej generacji i nowoczesny sprzęt łączności. Komandosi będą mogli też korzystać ze zmodernizowanych samolotów transportowych C-130 Hercules i CN-235 oraz śmigłowców UH-60 Black Hawk. Pojawiły się też informacje, że podczas wojny południowokoreańska jednostka będzie współdziałała z wojskami specjalnymi Stanów Zjednoczonych.
Reżim atakuje
Przyspieszenie w tworzeniu brygady mającej uderzyć w „głowę” wroga wynikło m.in. z obaw, że reżim z Phenianu może uznać za świetną okazję do ataku moment zmiany administracji prezydenckiej w USA oraz południowokoreański kryzys polityczny, który powstał po usunięciu przez parlament ze stanowiska prezydent Park Geun-hye. Innym powodem były zdjęcia z ćwiczeń wojsk specjalnych Korei Północnej, które pojawiły się w grudniu 2016 roku w tamtejszej telewizji. Wskazują one, że po drugiej stronie linii demarkacyjnej przygotowywane są podobne operacje. Do wyciągnięcia takich wniosków skłoniło to, że dostrzeżono na nich makietę Błękitnego Domu – rezydencji prezydenta Republiki Korei w Seulu. Poza tym wiadomo, że w armii północnokoreańskiej od kilkudziesięciu lat istnieje jednostka wojsk specjalnych przeznaczona do misji dywersyjno-sabotażowych na terenie Korei Południowej. Znana ona jest jako Oddział 284 (Unit 284). Jej żołnierze noszą południowokoreańskie mundury i używają broni swego wroga.
Północnokoreańscy komandosi mają już na swoim koncie rajd, którego celem było zabicie prezydenta Korei Południowej. 21 stycznia 1968 roku 31-osobowy oddział, znany jako Jednostka 124 (Unit 124), zaatakował Błękitny Dom, aby zlikwidować prezydenta Park Chung-hee.
Żołnierze północnokoreańscy przeniknęli przez strefę zdemilitaryzowaną 17 stycznia 1968 roku, w sektorze, za który odpowiadała amerykańska 2 Dywizja Piechoty. Po południu 19 stycznia, gdy obozowali w lesie w rejonie góry Simbong, płonące ognisko zobaczyli czterej bracia zbierający drewno na opał. Komandosi zatrzymali ich, ale po dłuższej dyskusji darowali im życie. Dowódca oddziału podjął próbę politycznej indoktrynacji schwytanych. Komandosi, uwalniając wieśniaków, ostrzegli ich, by nie informowali o spotkaniu policji. Ci jednak natychmiast udali się na posterunek w miejscowości Beopwon-ri.
Pomimo że służby bezpieczeństwa zostały zaalarmowane o obecności intruzów, komandosi – przebrani w mundury z południowokoreańskiej 26 Dywizji Piechoty – dotarli do Seulu. Nie udało im się jednak przejść policyjnego punktu kontrolnego, który znajdował się zaledwie 100 metrów od prezydenckiej rezydencji. Doszło do starcia, po którym ci, co przeżyli, podjęli próbę ucieczki na północ. Ostatecznie siły południowokoreańskie zabiły 28 żołnierzy wroga, a dwóch schwytały żywcem, jednak jeden z jeńców popełnił samobójstwo. Do Korei Północnej powrócił tylko jeden uczestnik rajdu, Park Jae-gyong, który w nagrodę został awansowany na generała. Schwytany Kim Shin-jo zgodził się na współpracę i już w 1970 roku był obywatelem Korei Południowej. Reżim północnokoreański wziął odwet na jego rodzinie. Zamordowano m.in. jego rodziców.
Nieudany rewanż
Tuż po ataku na Błękitny Dom politycy i wojskowi w Korei Południowej pałali żądzą odwetu. Niebawem zrodził się pomysł, aby przeprowadzić podobny rajd przeciwko Kim Ir Senowi, ówczesnemu przywódcy komunistycznego reżimu na północy. 1 kwietnia 1968 roku utworzono 209 Oddział Specjalny 2325 Grupy (209th Detachment 2325th Group), znany też jako Jednostka 684 (Unit 684) lub Jednostka Silmido (Silmido Unit). Nieprzypadkowo liczył on 31 osób, czyli tyle samo, co Jednostka 124, która zaatakowała Błękitny Dom. Wśród zwerbowanych do Unit 684 byli drobni przestępcy i bezrobotni. Ochotnikom obiecano chwałę, pieniądze i pracę, jeśli operacja się powiedzie.
Jako miejsce szkolenia supertajnego oddziału wybrano niezamieszkaną wysepkę Silmido na Morzu Żółtym. Żołnierzy poddano twardemu, wręcz brutalnemu treningowi, który siedmiu z nich przypłaciło życiem. Tymczasem sytuacja polityczna spowodowała, że operację zabicia Kim Ir Sena odwołano już jesienią 1968 roku. Jednak ze względu na tajemnicę komandosi nadal byli izolowani na Silmido i wciąż przechodzili szkolenia. W ich szeregach narastała więc frustracja i nienawiść do kadry instruktorskiej, aż w końcu zaczęli podkradać amunicję i szykować się do buntu.
Rewolta wybuchła 23 sierpnia 1971 roku. Komandosi, którym udało się ukraść 120 naboi, zaatakowali 24 instruktorów i strażników. Bunt ułatwiło to, że część wojskowych była pod wpływem alkoholu. Spośród nich przeżyło tylko sześciu, którym udało się skryć pomiędzy materacami, w łazienkach lub wśród skał. Buntownicy zaś przeprawili się na półwysep, gdzie porwali autobus i ruszyli w kierunku Seulu. Jednak władze dowiedziały się o wydarzeniach na Silmido i oddziały wojskowe zablokowały drogę do stolicy. Do starcia między nimi a uciekinierami z wyspy doszło w Daebang-dong, przedmieściu seulskiej dzielnicy Dongjak-gu. 20 ze zbuntowanych komandosów zostało zabitych lub popełniło samobójstwo rozrywając się granatami. Czterech schwytanych postawiono przed sądem wojskowym, który skazał ich na karę śmierci. Wyrok wykonano 10 marca 1972 roku.
Sprawa istnienia komanda zabójców i jego krwawy bunt były politycznie niezwykle kłopotliwe dla południowokoreańskich władz. Utajniono je więc na kilkadziesiąt lat. Jako że nie udało się zatuszować zbrojnego starcia na przedmieściach Seulu, podano, że wojsko zlikwidowało grupę „uzbrojonych komunistycznych szpiegów”. Sprawa Silmido pojawiła się w świadomości publicznej w latach dziewiędziesiątych XX wieku. W 1999 roku opublikowano powieść o tych wydarzeniach, która w 2003 roku została sfilmowana. Jednak oficjalny raport o tajnej jednostce opublikowano dopiero w 2006 roku. Trzy lata później rodziny 21 żołnierzy z Jednostki 684 pozwały rząd Korei Południowej o odszkodowanie w wysokości 670 mln wonów. W uzasadnieniu podano, że ochotnicy nie zostali uprzedzeni o zagrożeniach związanych z czekającym ich szkoleniem, a jego brutalność naruszyła podstawowe prawa człowieka. Co więcej, rząd sprawił emocjonalny ból rodzinom członków oddziału, nie informując ich oficjalnie o śmierci bliskich aż do 2006 roku. Wyrokiem sądu z 19 maja 2010 roku bliskim żołnierzy przyznano rekompensaty w wysokości 273 mln wonów.
Koreańscy Spartanie
Nowa brygada wojsk specjalnych nie będzie jedyną jednostką sił zbrojnych Korei Południowej, która przygotowywana jest do działań na terytorium północnego sąsiada. W końcu marca 2016 roku agencja prasowa Yonhap podała, że do takich misji przewidziany jest pułk utworzony parę tygodni wcześniej w korpusie piechoty morskiej. Nadano mu kodowe oznaczenie „Spartan 3000”. Trzytysięczna jednostka ma być gotowa w ciągu 24 godzin do podjęcia działań przez wszystkie posiadane przez nią siły. Do jej zadań należy zniszczenie kluczowych instalacji wojskowych wroga. W czasach pokoju ma zaś wspierać akcje ratownicze podczas katastrof naturalnych.
autor zdjęć: Kim Kyung-Hoon/ Reuters
komentarze