Po 75 latach wróciła do kraju 40-milimetrowa armata przeciwlotnicza Bofors, z której polscy żołnierze korzystali we wrześniu 1939 roku. Wówczas też wpadła w ręce Niemców, a ci sprzedali ją Szwecji. Dziś armata przypłynęła do Gdyni na pokładzie ORP „Toruń”, wkrótce zaś trafi do Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.
O istnieniu armaty polscy muzealnicy dowiedzieli się przypadkiem. – Nawiązaliśmy współpracę z Armémuseum w Sztokholmie, ale dotyczyła ona zupełnie innych tematów. Pewnego dnia usłyszeliśmy pytanie, czy nie bylibyśmy zainteresowani armatą, która kiedyś należała do polskiej armii – wspomina Emilia Jastrzębska z Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. – Szwedzi nie eksponowali jej, ponieważ nie bardzo pasowała do profilu ich placówki. A dla nas eksponat okazał się niezwykle cenny – dodaje. Tego typu armaty, jak przyznaje, należą dziś w Polsce do rzadkości. Nieliczne znajdują się wyłącznie w prywatnych zbiorach.
Ich historia sięga pierwszej połowy lat 30. XX wieku. Wówczas to w szwedzkiej firmie Bofors został opracowany prototyp 40-milimetrowej armaty przeciwlotniczej zdolnej strącać cele poruszające się na wysokości do 3000 metrów. Wystrzeliwała ona od 120 do 160 pocisków na minutę. W 1935 roku Bofors przekazał Polsce licencję na produkcję tychże armat. Do wybuchu II wojny światowej Polacy wyprodukowali ich w sumie 414. Ponad 160 z nich trafiło na eksport: do Wielkiej Brytanii, Rumunii i Holandii. We wrześniu 1939 roku 40-milimetrowe armaty wykorzystywane były między innymi w polskich dywizjach piechoty, brygadach pancerno-motorowych i kawalerii. Te, które ocalały, zostały przejęte przez Niemców. A ci sporą ich część sprzedali za granicę. 60 armat powędrowało do Szwecji. Ta przejmowana obecnie przez Muzeum Wojska Polskiego aż do końca lat 70. służyła w 3 Pułku Artylerii Przeciwlotniczej w Norrtälje, na północ od Sztokholmu. Potem trafiła do sztokholmskiego muzeum. – Działo spoczywa na podwoziu wyprodukowanym już po wojnie, ale posiada oznaczenia wskazujące na jego związki z Polską, choćby białego orła i litery „WP” – tłumaczy Jastrzębska.
Szwedzi przekazali nam eksponat w depozyt. Czas wypożyczenia określono na pięć lat, ale to tylko formalność. Później, zgodnie z umową, czas ten ma być przedłużany. Wszelkie koszty związane z przejęciem armaty pokrywa sponsor – firma BAE Systems Bofors. W akcję włączyło się też Wojsko Polskie. – Po armatę poszedł do Szwecji jeden z naszych okrętów transportowo-minowych – ORP „Toruń”. Skierował się on do portu Halmstad, gdzie nastąpił załadunek – informuje kmdr ppor. Jacek Kwiatkowski, rzecznik 8 Flotylli Obrony Wybrzeża w Świnoujściu. – Zanim okręt tam dotarł, musiał przejść przez cieśninę Sund. To wąski przesmyk, gdzie zwykle panuje duży ruch. Akwen jest trudny nawigacyjnie, dlatego też żegluga w tym rejonie Europy zawsze stanowi dla marynarzy cenny trening – dodaje kmdr ppor. Kwiatkowski.
Po pobycie w Szwecji, ORP „Toruń” skierował się do Gdyni. Dziś wczesnym rankiem okręt zameldował się w tamtejszym porcie wojennym. Armata została przeładowana na wojskową ciężarówkę, która w poniedziałek wczesnym rankiem wyruszy do Warszawy. – Wkrótce armata trafi na jedną z naszych ekspozycji. W połowie grudnia planujemy zorganizowanie uroczystości związanej z jej przekazaniem – zapowiada Jastrzębska.
Armata przeciwlotnicza 40-mm to nie jedyna broń Boforsa używana przez polską armię. Podczas II wojny światowej nasi żołnierze korzystali też m.in. z 37-milimerowych armat przeciwpancernych (one również były produkowane w naszym kraju na szwedzkiej licencji), różnego kalibru dział znajdujących się zarówno na okrętach nawodnych, jak i podwodnych czy potężnych armat obrony wybrzeża zamontowanych na Półwyspie Helskim.
Tymczasem samo sprowadzenie 40-milimetrowej armaty ze Szwecji to kolejna operacja tego typu realizowana przez Muzeum Wojska Polskiego. – Niedawno sprowadzaliśmy z Holandii czołg Centurion Mk5. Muzeum Broni Pancernej w Poznaniu, które jest naszym oddziałem, pozyskiwało czołgi choćby z Portugalii czy Grecji. Kilkanaście lat temu wieźliśmy też do Warszawy tankietkę podarowaną przez szwedzki rząd – wylicza Jastrzębska.
autor zdjęć: Marian Kluczyński
komentarze