Do ruchomego węzła łączności spływają informacje o okrętach nieprzyjaciela, które zbliżają się do polskiego wybrzeża. Dane wędrują pomiędzy wozami dowodzenia. Wreszcie wystrzelone zostają rakiety – tak żołnierze Morskiej Jednostki Rakietowej przygotowują się do pierwszych zagranicznych ćwiczeń.
Zdjęcie z archiwum Morskiej Jednostki Rakietowej. Fot. Marian Kluczyński
Na placu w równym rzędzie stoją potężne jelcze. Powietrze przeszywa jednostajny niski dźwięk silników i prądotwórczych agregatów. Żołnierzy niemal nie widać. Większość siedzi w wozach dowodzenia i mobilnych wyrzutniach. Ale tam postronni zaglądać nie mogą.
– W skład tak zwanego dywizjonowego modułu ogniowego wchodzą pojazdy o różnym przeznaczeniu. Jego serce stanowi ruchomy węzeł łączności – tłumaczy kmdr por. Maciej Jonik, dowódca dywizjonu ogniowego Morskiej Jednostki Rakietowej. To właśnie tutaj spływają informacje na temat okrętów nieprzyjaciela, które zagrażają polskiemu wybrzeżu. Dane mogą pochodzić z różnych źródeł, choćby z krążących nad Bałtykiem samolotów czy z własnych jednostek pływających. Dzięki nowoczesnym systemom transmisji do węzła łączności docierają w ułamku sekundy.
Zdjęcie z archiwum Morskiej Jednostki Rakietowej. Fot. Marian Kluczyński
Dalej wędrują do wozu dowódcy dywizjonu. – Ten przydziela zadanie określonej baterii, jej dowódca zaś konkretnemu zespołowi ogniowemu – wyjaśnia kmdr por. Jonik. Żołnierze, którzy wchodzą w jego skład, namierzają cel, po czym czekają na akceptację zwierzchników. – Taki rozkaz zwykle wydaje dowódca baterii. Decyzja może jednak zostać scedowana na dowódcę zespołu ogniowego. Wszystko zależy od tego, jak dynamiczna jest sytuacja i ile w związku z tym mamy czasu – podkreśla kmdr por. Jonik. Same wyrzutnie stoją obok wozów dowodzenia. Każda z nich uzbrojona jest w cztery rakiety. Do każdego celu zwykle odpalane są dwie. Przy dobrych warunkach ich zasięg znacząco przekracza 150 kilometrów. Kiedy dosięgną okrętu, pojazdy w jak najkrótszym czasie muszą przemieścić się w inne miejsce. – Wystrzeliwując rakiety, demaskujemy się. Dlatego trzeba zrobić wszystko, by przeciwnik nie zdążył odpowiedzieć – zaznacza kmdr por. Jonik.
Uzupełnienie modułu ogniowego stanowi stacja radiolokacyjna, dzięki której można monitorować sytuację powietrzną w promieniu 240 kilometrów oraz sytuację na morzu w odległości do 50 kilometrów, a także pojazdy dywizjonu zabezpieczenia. – Odpowiadają one na przykład za transport rakiet. Wśród nich jest również mobilny warsztat, w którym mogą zostać przeprowadzone drobne naprawy sprzętu mechanicznego i elektronicznego – informuje kmdr por. Jonik. Kolumna jest osłaniana przez przeciwlotników, obsługujących zestawy artyleryjskie i rakietowe.
Zdjęcie z archiwum Morskiej Jednostki Rakietowej. Fot. Marian Kluczyński
Morska Jednostka Rakietowa stanowi część 3 Flotylli Okrętów. Stacjonuje na terenie bazy lotniczej w Siemirowicach. Została sformowana na początku ubiegłego roku. W jej skład wchodzą dwa dywizjony rakietowe (drugi z nich sprzęt otrzyma w 2017 roku) oraz dywizjon wsparcia. W założeniu ma być jednym z kluczowych elementów systemu odstraszania nieprzyjaciela, a w razie ataku – obrony polskiego terytorium. Zasięg rakiet obejmuje wody ciągnące się wzdłuż całego wybrzeża, a potencjalny cel stanowią duże okręty bojowe, ale też jednostki mniejsze, które dysponują bronią rakietową, okręty transportowe i desantowe. Podobną bronią dysponują na przykład Chorwacja, Szwecja czy Finlandia. – Oczywiście broń rakietowa nie zastąpi okrętu. Może jednak stanowić dla niego doskonałe uzupełnienie – podkreśla kmdr Roman Bubel, dowódca Morskiej Jednostki Rakietowej.
Żołnierze MJR regularnie ćwiczą na terenie bazy i na poligonie w okolicach Ustki. Wiosną wyjadą na pierwsze w historii jednostki zagraniczne ćwiczenia. – Wybieramy się do Norwegii, gdzie będziemy współdziałać z tamtejszą marynarką – zapowiada kmdr Roman Bubel. – Norweski poligon daje możliwość przetrenowania strzelań na znaczne odległości. Posiada też system telemetryczny, który pozwoli kontrolować lot rakiety. Jeśli zboczy ona z kursu, po prostu spadnie do wody – dodaje.
autor zdjęć: Marian Kluczyński
komentarze