Większość wydarzeń opisanych w książce naprawdę miała miejsce. Nawet tych pozornie najbardziej niewiarygodnych. Samolot startujący spod sterowca? To się wydarzyło w 1917 roku. A kojarzy się jedynie z Gwiezdnymi Wojnami – Michał Gołkowski, pisarz i historyk wojskowości opowiada o swojej książce i I wojnie światowej.
W „Stalowych szczurach” nie tworzysz alternatywnej geopolitycznej wizji świata po I wojnie światowej. Skupiasz się na historii poszczególnych bohaterów i ich życiu w okopach. Czy dlatego, że Polacy o historii I wojny światowej wiedzą bardzo niewiele?
Michał Gołkowski: Kiedy rzucam hasło „wojna światowa”, odzew jest zwykle taki: „druga”. Pierwsza wojna światowa gdzieś umknęła. A przecież był to konflikt, który trwał długie cztery lata, a naród polski wystawił do walki największą armię w całej swojej historii. Na różnych frontach, w różnych armiach walczyło 4 miliony Polaków. Być może właściwa jest teoria, według której pamiętamy o II wojnie światowej, bo była po coś. Mieliśmy zdefiniowanego wroga. A pierwsza? Jasne, były ciągoty imperialistyczne Niemiec, ale tak naprawdę, wojna wybuchła „bo tak wyszło”, trwała „bo tak wyszło”. Ludzie w okopach nie wiedzieli o co walczą. Ta wojna trwała dlatego, że wybuchła.
Skąd więc pomysł pisania I wojny światowej?
Zaczęło się od kapitana Reinhardta. Potem pojawiła się jego załoga. Ale w pierwszej wersji tej historii, umieściłem ich wszystkich na niszczycielu gwiezdnym. Ale potem przeczytałem tę pierwszą wersję opowiadania pierwszy raz, drugi i trzeci, pomyślałem, że ich środowiskiem naturalnym są okopy. Bo historia pierwszej wojny była już na tyle tajemnicza, niesamowita i niewiarygodna, że nie ma sensu sztucznie okraszać tego chromem statków kosmicznych. Można więc powiedzieć z tej science fiction opery uciekłem w błoto realizmu.
Ale dodajesz odrobinę magii do wojennych okopów...
Może nie tyle dodaję, co staram się pokazać czytelnikowi, że I wojna światowa była na tyle niesamowita, że jeśli zabiorę go na wycieczkę po niej, to nie zauważy, kiedy ze świata realnego przejdzie na drugą stronę lustra. Większość wydarzeń opisanych w „Stalowych szczurach” naprawdę miała miejsce. Nawet tych pozornie najbardziej niewiarygodnych. Samolot startujący spod sterowca? To się wydarzyło w 1917 roku. A kojarzy się jedynie z Gwiezdnymi Wojnami. Śmierć, którą widzi kapitan? Hm... Możesz uznać, że Reinhardt ma niesamowitą moc widzenia. A możesz też stwierdzić, że jest zwyczajnym czubem, któremu odbiło w tych okopach. Gdzie jest fiction? Gdzie jest realizm?
Kim są bohaterowie „Stalowych szczurów”?
To w ogóle nie są bohaterowie (śmiech). A przecież żołnierz zawsze musi być bohaterem, prawda? Okazuje się że nie. To normalnie ludzie. Co więcej, wcale nie musiałem ich specjalnie kreować. Jednym z ulubionych zajęć niemieckich żołnierzy na froncie było robienie sobie zdjęć fekalnych. Wystarczy wpisać odpowiednie hasło w google. A ostatnio trafiłem na kolekcję zdjęć – prawie selfie, które robili sobie niemieccy lotnicy. Prawie, bo jeden robił drugiemu. O, albo zdjęcia niemieckich żołnierzy, którzy zjeżdżają na sankach w czarnych okularach przeciwsłonecznych. Czy ja muszę ich odbrązawiać? Odczarowywać?
Ale pamięć o nich odbrązawiasz, odzierasz z patosu...
Uważam, że ginęli bez sensu. Że w pewnym momencie nie wiedzieli o co walczą. Przelana krew nie wyznacza żadnego sensu. Nie świadczy o bohaterstwie. Chociaż my Polacy, mamy ciągoty by tak myśleć: „Tę ziemię uświęciła krew poległych...”. Ile razy widzieliśmy takie napisy na pamiątkowych tablicach?
Kapitan Reinhardt i jego ekipa nie byli słodkimi chłopcami, pięknie uczesanymi młodzieńcami. Czasami ma się wrażenie, że to potwory. Wystarczy dać im odrobinę władzy...
Władza upaja. Każdy kto ma jakąkolwiek władzę, będzie się tym rozkoszował. To może być Putin zajmujący Krym, ale też babcia klozetowa, która zamyka ci dworcową toaletę przed nosem, gdy bardzo pilnie musisz z niej skorzystać. W tej jednej chwili ma nad tobą władzę i ją wykorzysta. Podczas I wojny światowej to było niesamowicie widoczne. Od elit rządzących, które nie miały żadnego kontaktu z walczącymi na froncie żołnierzami, aż po najniższe szczeble dowodzenia.
Twoi czytelnicy podkreślają, że świetnie znasz militaria z czasów wielkiej wojny i że twoje opisy broni, mundurów są jak wyjęte ze źródeł historycznych. Skąd to wszystko wiesz?
Część z tego co piszę to tak zwana wiedza szeroka. Po prostu to wiem, bo od dziecka interesuję się wojskowością. Wychowałem się w Sochaczewie, który podczas wielkiej wojny został zniszczony w 97 procentach. Dorastałem wśród wspomnień o jednej i drugiej wojnie, wśród opowieści o militariach wykopywanych w ogrodzie dziadka. Ale ja ciągle uczę się o I wojnie światowej. Czytam teksty źródłowe, opracowania, książki, podręczniki do artylerii pisane przez oficerów I wojny światowej...
Jak je zdobywasz?
Cudem. Kopie w Internecie, na Allegro i w muzealnych archiwach. Część tych materiałów podrzucają mi ludzie z grup rekonstruktorskich. Właściwie zasypują mnie wykresami, ilustracjami, rycinami. Zwracają uwagę, że coś powinno być tak, a nie tak jak ja to opisałem...Ten bohater nie może mieć takiego munduru, a ten ma złe buty... Wczoraj na przykład pytałem ich: „Jakie były najgorsze armaty I wojny światowej?”. Dostałem odpowiedź, że takie i takie. I mam już niezbędną informację do opowieści jednego z bohaterów. A poza tym sam uczestniczę w rekonstrukcjach. Bezcenne doświadczenie dla pisarza. Bo jak się przejdzie 14 kilometrów w za małych butach, to wie się, jak to opisać.
Współpracujesz też z muzeami...
Nie nazwałbym tego współpracą, ale rzeczywiście coś w tym jest. Dzięki „Stalowym szczurom” Muzeum Techniki Wojskowej rozreklamowało swojego Renault FT 17, który stoi sobie gdzieś tam w kącie, zupełnie niepozorny. A przecież to jest czołg, który de facto wygrał I wojnę światową.
Która informacja była dla ciebie największym zaskoczeniem? Czego dowiedziałeś się o I wojnie światowej, kiedy pisałeś „Stalowe szczury”?
Że podczas I wojny światowej Niemcy bombardowali Londyn. W 1918 roku nadlatywali dwupłatowymi bombowcami z nawet 12-osobową załogą i potrafili zrzucać na Londyn bomby wagi jednej tony. Wcześniej, w 1915 roku, Niemcy bombardowali Londyn ze sterowców. Znowu brzmi jak science fiction? Sterowiec nadlatywał nad Londyn, najlepiej nocą, przy złej pogodzie, i zrzucał bomby na podstawie wskazań nawigacyjnych. Skąd wiedzieli gdzie są? Otóż opuszczali żołnierza – obserwatora poniżej poziomu chmur. Wisiał 150 metrów poniżej sterowca na metalowej linie. Te informacje są dostępne w sieci. Anglicy pielęgnują tę historię, bo I wojna była dla nich znacznie bardziej wyrazista niż II.
Świat, który kreujesz w „Stalowych szczurach” jest po przejściach, wcześniej pisałeś powieści postapokaliptyczne. Co cię tak pociąga w zagładzie?
Ta potrzeba budowanie strasznego świata wychodzi ze mnie sama. Najbardziej niezwykła recenzja mojej twórczości pochodzi od mojej przyszywanej ciotki. Czytała moje opowiadania a na marginesach robiła notatki. Przeczytałem je sobie. Pierwsza: „Wiesz, Michał, ten potwór wcale nie jest taki straszny....”, druga: „Ten bohater za szybko sobie radzi z tymi potworami” itd. Aż dochodzimy do fragmentu, gdy bohater spotyka człowieka – szalonego naukowca. Przy tym fragmencie ciotka napisała: „Teraz już wiem, dlaczego te wszystkie potwory nie były straszne. Bo to nie one są najstraszniejszą rzeczą, jaką w tym świecie możemy spotkać”. Ciotka znalazła tam rzecz, której ja sam nie dostrzegałem. Bo ja tego nie pisałem z takim założeniem. To samo ze mnie wyłazi.
Czy czujesz misję mówienia o I wojnie światowej?
Nie od tego zaczynałem, ale przyznaję, że im głębiej w to wchodzę, tym bardziej mnie korci, by ludziom tę wojnę pokazać, mówić o niej. Prócz książek, mam bloga, na którym piszę m.in. o wojnie, mam fanpage, na który wrzucam informacje o wydarzeniach związanych z rocznicami dotyczącymi I wojny, wkręciłem się w rekonstrukcje. Nie jest to misja, ale tak, staram się jak najwięcej mówić o wielkiej wojnie w każdy możliwy sposób.
autor zdjęć: arch. Michała Gołkowskiego
komentarze