Dziś duża część pracy nad filmami akcji odbywa się w pracowniach komputerowych. Usłyszałem kiedyś komplement z ust jednego z polskich bardzo znanych wojskowych, że wydarzenia w Mogadiszu pokazaliśmy bardzo autentycznie. Uśmiechnąłem się w duchu i nic nie odpowiedziałem, nie chcąc robić panu generałowi przykrości – mówi Sławomir Idziak, autor zdjęć m.in. do „Helikoptera w ogniu”.
Czy są jakieś ogólne zasady filmowania wojny?
Sławomir Idziak: W filmach akcji obraz musi być odpowiednio zagęszczony i dynamiczny. Ridley [Scott] często oglądał materiał zdjęciowy i mówił: tu musimy dorzucić jeszcze dwa helikoptery. Na ekranie nie może być po prostu pustych przestrzeni. Chodzi z grubsza rzecz biorąc o to, żeby ten zagęszczony, dynamiczny obraz zaniepokoił widza. Wiadomo, że każdy człowiek chce mieć wszystko pod kontrolą. Komuś, kto siedzi w kinie i widzi na ekranie dwa helikoptery, wydaje się, że kontroluje sytuację. Kiedy jednak tych maszyn jest mnóstwo, a w dole ekranu coś wybucha, z lewej strony ktoś strzela, to widz traci tę kontrolę. A nam, filmowcom, o to właśnie chodzi. Stosujemy metody inteligentnego kłamania, zresztą zgodnie z oczekiwaniami publiczności. Dlaczego ludzie tak chętnie oglądają kryminały czy filmy akcji? Bo ich życie codzienne jest nudne, pozbawione napięć. Szukają adrenaliny w kinie.
A po co operatorowi mundur?
Każdy człowiek z ekipy musiał mieć mundur. Gdyby przypadkiem wszedł w pole zasięgu kamery i nikt by tego na zauważył, to później nie byłoby problemów. W kinie widz by się nie zorientował, że jeden z biegnących na dalekim planie żołnierzy ma kamerę w ręku.
W opisach filmu można przeczytać, że został zrobiony bardzo realistycznie. Helikoptery rzeczywiście płonęły?
Na planie wyglądało to tak, że helikopter bez wirnika był opuszczany na linie, po czym odczepiany kilka metrów nad ziemią. Spadał w miejscu, gdzie były przygotowane wybuchy. Łamiące się ramiona wirnika zostały natomiast dodane za pomocą komputera. W dzisiejszych czasach duża część pracy nad filmami akcji odbywa się w pracowniach komputerowych. Opinie o realizmie „Helikoptera w ogniu” są jednak trochę przesadzone. Usłyszałem nawet komplement z ust jednego z polskich bardzo znanych wojskowych, że te wydarzenia w Mogadiszu pokazaliśmy nadzwyczaj autentycznie. Uśmiechnąłem się w duchu i nic nie odpowiedziałem, nie chcąc robić panu generałowi przykrości. Tymczasem prawda jest taka, że helikoptery nie wykonują działań na tak niskich wysokościach, jak my to pokazaliśmy. Gdyby to robiły, można by bez trudu zastrzelić pilota z broni krótkiej. Helikoptery podczas prawdziwych akcji atakują z wysokości 200 metrów, ale w filmie trzeba przecież pokazać ziemię. Dlatego musieliśmy obniżyć pułap działania maszyn. Druga sprawa – granatniki, z których u nas żołnierze strzelają do ludzi. W praktyce nigdy się tego nie robi.
Cały wywiad ze Sławomirem Idziakiem w styczniowym numerze „Polski Zbrojnej”.
autor zdjęć: Krzysztof Wojciewski
komentarze