Tyrolka to rodzaj mostu linowego. Dziś instruktorzy wspinaczki z 22 Karpackiego Batalionu Piechoty Górskiej rozwiesili ją nad Kłodzkiem między twierdzą a ratuszem miejskim. 45 metrów nad miastem setka żołnierzy i funkcjonariuszy uczyła się prawidłowo ją rozwieszać i z niej korzystać.
Film: Krzysztof Grymułek/Klub Wojsk Lądowych
– To nie jest szkolenie dla osób kompletnie „zielonych”. Organizujemy je co roku i zapraszamy instruktorów, którzy mieli już do czynienia z górami, wspinaczką, ratownictwem wysokogórskim – mówi chorąży Maciej Kubik instruktor WF w batalionie, organizator ćwiczenia. – Chcemy im pokazać nowe rzeczy, ale przede wszystkim wyszlifować nawyki, które już mają.
Rano w Twierdzy Kłodzkiej zjawili się żołnierze Wojsk Lądowych, Sił Powietrznych, Wojsk Specjalnych. Przyjechali też funkcjonariusze jednostek specjalnych Policji, Straży Granicznej i Celnej. W sumie prawie sto osób.
Organizatorzy przygotowali dla nich kilka punktów, na których uczestnicy mogli sprawdzić swoje umiejętności w konkretnych sytuacjach. Jeden z punktów zorganizowany został przy głębokiej, ponad pięciometrowej studzience. Żołnierze i funkcjonariusze korzystając z przywiezionego ze sobą sprzętu musieli podjąć rannego, który do niej wpadł. Rozstawili przyrządy, wyjęli liny, karabińczyki, uprzęże, uchwyty. Jeden z nich zszedł do studzienki. Reszta zaczęła zastanawiać się, jak połączyć sprzęt by szybko wyciągnąć z wąskiej studzienki ważącego blisko 80 kilogramów mężczyznę. – Pamiętacie, że tam jestem – żołnierz w studzience zaczął się niepokoić. Minęło kilka minut i jego towarzyszom udało się w końcu tak poprzekładać przyrządy i powiązać liny, aby zadziałał mechanizm dźwigni.
W tym czasie instruktor piechoty górskiej tylko się przyglądał. – Kombinujcie sami. Ważne, abyście własnymi metodami doszli do najlepszych rozwiązań. Potem wyjaśnimy wam zasady i opowiemy o błędach – powiedział.
Kolejnym elementem ćwiczenia było podnoszenie rannego i zjazd z nim z dużej wysokości. Służy do tego „kołyska”, czyli specjalne, lekkie nosze zbudowane z tworzywa sztucznego. Ranny jest dokładnie przypinany i w asyście ratownika, którego asekurują koledzy, bezpiecznie zjeżdża po specjalnie rozciągniętych linach. – Podnosiliśmy rannych na pokład śmigłowca. Technika podobna, ale warunki trochę inne – mówi żołnierz Sił Powietrznych.
Żołnierze piechoty górskiej muszą mieć zaufanie do swojego sprzętu. Liny, uchwyty, uprzęże ratują im życie. – Najważniejsze są liny – mówi chorąży Maciej Kubik. – Zawsze sprawdzamy ich jakość. Odnotowujemy incydenty, bo po kilku niebezpiecznych zdarzeniach liny mogą zostać uszkodzone. Po sześciu latach i tak musimy je wyrzucić. To wymóg bezpieczeństwa, który wprowadził producent, a my się bardzo ściśle tego trzymamy.
autor zdjęć: Krzysztof Grymułek
komentarze