Grupa parlamentarzystów PiS chce, by rok 2013 ustanowić Rokiem Powstania Styczniowego. Z drugiej strony są ci, którzy nie widzą sensu w świętowaniu klęsk. Mam swój pomysł na rozwiązanie tego konfliktu – pisze Andrzej Fąfara, publicysta portalu polska-zbrojna.pl.
150 lat temu, 22 stycznia 1863 roku, Tymczasowy Rząd Narodowy ogłosił w Warszawie powstańczy manifest. Walka o niepodległość z potężnym zaborcą trwała prawie dwa lata – do jesieni 1864 roku. Skutki powstania okazały się katastrofalne pod każdym niemal względem. Zginęło około 30 tysięcy jego uczestników, na Sybir Rosjanie zesłali drugie tyle. Odebrano prawa miejskie setkom miast popierającym insurekcję, doprowadzając je tym samym do ruiny. Jeśli jednym z głównych powodów wybuchu powstania była postępująca rusyfikacja, to po zakończeniu walk proces ów okazał się jeszcze intensywniejszy. Królestwo Polskie, które wcześniej cieszyło się jakąś tam autonomią, stało się Krajem Przywiślańskim. Czy pozytywnym efektem nierównego boju było większe poczucie więzi narodowej i wiara w odmianę losu, jak chcą apologeci powstania? Raczej marazm i beznadzieja – odpowiadają na to pytanie sceptycy.
Krytyczne głosy na temat skutków powstania styczniowego są dziś dużo bardziej słyszalne niż chociażby w okresie międzywojennym, gdy żyli jeszcze uczestnicy wydarzeń z 1863 roku. Żyli i byli czczeni jako bohaterowie. Dekretem Józefa Piłsudskiego otrzymali prawo do stałej pensji. Nosili specjalne fioletowe mundury i rogatywki ozdabiane srebrnym orłem lub biało-czerwoną kokardą. Dzięki temu byli doskonale widoczni podczas wszystkich państwowych uroczystości. Gdy 22 stycznia 1933 roku obchodzono 70. rocznicę wybuchu powstania, żyło 258 uczestników insurekcji (ostatni zmarł w 1946 roku). Czy można było tym ludziom krzyknąć w twarz: przelewaliście krew bez sensu?
Dziś, gdy nie ma już świadków tamtych zdarzeń, dużo łatwiej o takie stwierdzenia. Zbliżająca się 150. rocznica pierwszych ataków na rosyjskie garnizony pobudzi niewątpliwie dyskusje na temat motywów i skutków tamtego zrywu. Padnie też na pewno zasadnicze pytanie, jak traktować przegrane powstania, które są przecież istotną częścią naszej historii. Można do tego podejść zgodnie z maksymą słynnego francuskiego dowódcy (także marszałka Polski) Ferdinanda Focha, który twierdził, że „bitwa zwycięska to taka, której nie uznaliśmy za przegraną”. Ale można też spojrzeć prawdzie w oczy i nazwać rzeczy po imieniu.
W sprawie zgłoszonej przez parlamentarzystów PiS mam pomysł na rozwiązanie kompromisowe. Uczcijmy powstańców, a nie powstanie. A zatem niech to będzie Rok Powstańca Styczniowego. Nikt nie powinien protestować, choć głowy sobie uciąć nie dam.
O powstaniu styczniowym czytaj też komentarz mjr. Andrzeja Łydki:
Przegrali, ale ich zryw miał sens
komentarze