„Bóg się rodzi, moc truchleje” – śpiewali żołnierze Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich w noc wigilijną 1941 roku. Byli świeżo po dwóch bitwach jako załoganci oblężonej przez Niemców i Włochów twierdzy Tobruk i jako nacierający na tychże nieprzyjaciół pod Gazalą.
Zwłaszcza ta pierwsza bitwa miała się okazać jedną z najważniejszych nie tylko dla kampanii afrykańskiej, lecz także całej II wojny światowej. Karpatczycy znaleźli się więc w elitarnym „klubie szczurów Tobruku”. Święta Bożego Narodzenia przyszło brygadzie (bez Pułku Ułanów Karpackich wydzielonego do innych zadań) spędzić w obozach pod Gazalą, leżącą po libijskiej stronie nad samiutkim Morzem Śródziemnym.
Blisko było żołnierzom brygady stąd do Ziemi Świętej, ale paradoksalnie wcale przez to nie czuli świątecznej atmosfery, wszak polskie święta to śnieg, mróz, choinka (najczęściej świerk świeżo ścięty i pachnący lasem), to opłatek na wigilijnym stole, którym rodzina łamie się i składa sobie życzenia po tym, jak pierwsza gwiazda zabłyśnie na wieczornym niebie… Po prawdzie to karpatczycy w gazalskim obozie, kryjący się po jaskiniach i namiotach przed afrykańską słotą (bo zima tam objawiała się deszczem i dokuczliwą wilgocią), zapomnieli o Bożym Narodzeniu! Tak o tym wspominał z prawdziwie literackim talentem jeden z żołnierzy brygady karpackiej Wiktor Wiśniewski:
Zawody artyleryjskie w obozie Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich w Al-Dekheila pod Aleksandrią w Egipcie. Marzec 1941 r. (Fot. z zasobu IPN)
„Byliśmy [z powodu zimna i deszczu – P.K.] już blisko zainstalowania się w jednej z niezliczonych jaskiń, drążonych przez zapobiegliwych Włochów w stoku opadającej ku morzu skarpy, gdy zawrócił nas bardzo gruby głos, wychodzący z bardzo małej postaci, uwijającej się wokół cudacznego kształtu błękitnej plamy. Taka dysproporcja mogła być związana ze Skolimem, który kończył kleić coś w rodzaju budy, sporządzonej ze zdobycznej płachty namiotowej, rozpiętej między dwoma wozami. Wewnątrz tej wytwornej rezydencji znaleźliśmy całe godne towarzystwo, kłócące się jak zwykle w czarująco obrzydliwy sposób, właściwy jedynie tak niezwykle pstrokatej gromadce ludzkiej.
A, brawo! W środku, między legowiskami na honorowym miejscu leżała piękna, prawdziwa kaczuszka w towarzystwie marchwi, sałaty i innych zieloności. Cały ten niewątpliwie martwy, bo kaczka była oskubana, inwentarz, został przywieziony przez Wiesia i Stasia z Derny. O kaczkę szła właśnie kłótnia, jak ją przyrządzić. Spór, jak zwykle, toczył się w sposób nieoczekiwany. Obijał się o tematy gastronomiczne i towarzyskie, gospodarcze i o „Pana Tadeusza”, o sprawy społeczne i hierarchię wojskową, o Remarque’a i regionalizm.
Adam siedział nastroszony i widocznie zdegustowany tą gorszącą różnicą poglądów młodych. Doświadczenie kazało mu przewidywać, że ucierpi na tym tylko kaczka. Nasze wejście wywołało parę frazesów fałszywego współczucia i obudziło Tadeusza.
– Patrzcie no, deszcz!
– Jak to zwykle w afrykańskiej zimie – serdecznie odpowiedział Mały.
– W zimie…
Nagle zrobiło się cicho, jakby wszystkich coś tknęło. Z pewną przesadą można by powiedzieć, że w tej ciszy kaczka odetchnęła spokojniej. Dziwnie chropowato zabrzmiał głos Adama:
– Tadeusz, zobacz no w kalendarzu, którego dzisiaj. Tadeusz, rzecz jasna, jako kronikarz, musi wiedzieć.
– 24 grudnia.
– To niby wilia – bąknął głupio Staś.
– Bardzo inteligentne spostrzeżenie – z uznaniem kiwnął głową Skolim, po czym wszyscy wrócili do swych zajęć, ale było jakoś cicho i nieswojo”.
I dopiero wtedy rozpętała się długa Polaków dyskusja… Powyższy fragment ironicznymi akcentami stara się rozwiać to, co towarzyszyło wszystkim polskim żołnierzom od pustyni libijskiej po stepy rosyjskie: smutek i tęsknotę za krajem i pozostawionymi tam rodzinami, o losie których często nic nie wiedzieli. Wiktor Wiśniewski wspomina dalej, że jego koledzy próbowali przez dłuższą chwilę zapomnieć o Wigilii, grając w karty, podejmując na nowo dyskusje o kaczce i racząc się winem, ale na nic były ich zabiegi, by wyprzeć z pamięci wspomnienia polskich świąt. W końcu rzucili karty w kąt, zaprzestali swarów, a kaczka stała się wigilijną potrawą... Zamiast opłatkiem przełamali się wojskowym sucharem, życząc sobie rychłego powrotu do ojczyzny i zaśpiewali „Podnieś rękę, Boże Dziecię, błogosław Ojczyznę miłą”… „Poprzez uchyloną płachtę – kończył Wiśniewski swą bożonarodzeniową relację – zagląda roziskrzone afrykańskie niebo i Wielka Niedźwiedzica wskazuje Gwiazdę Polarną. A Gwiazda Polarna wskazuje północ, gdzie leży przedmiot Bożo-dziecinnego błogosławieństwa. […] Ozwały się strzały i błyski pokryły niebo: zdobyczne włoskie rakiety uświetniały narodziny Pana”.
Grupa żołnierzy Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich w marszu przez pustynię pod Gazalą (Libia). Zdjęcie z okresu pomiędzy 1941 a 1942 rokiem (Fot. z zasobu IPN)
Świąteczna magia u ułanów
Znacznie weselej Boże Narodzenie 1941 roku od reszty brygady spędzili ułani karpaccy. Jak wspomniano wyżej, Pułk Ułanów Karpackich po całkowitym odblokowaniu przez 8 Armię Tobruku na początku grudnia 1941 roku został wydzielony z brygady i akurat w wigilię Bożego Narodzenia 1941 roku znalazł się w obozie El-Khatatba, około 50 km na południowy wschód od Kairu. W El-Khatatba ułani karpaccy rozbili namioty obok namiotów brytyjskiego 4 Pułku Huzarów. Początkowo Wigilia tu zapowiadała się równie przygnębiająco jak pod Gazalą. Ułani, ustawiwszy namioty i okopawszy je piaskiem pustyni, co było ciężką pracą, również nie mieli opłatków i dzielili się, podobnie jak pod Gazalą, sucharami. Jako że dowódca pułku mjr Aleksander Kwiatkowski (pełniący tę funkcję w zastępstwie mjra Władysława Bobińskiego), był służbowo w Kairze, jego zastępca rtm. Stanisław Wyskota-Zakrzewski dopełnił tradycji polskich pułków kawaleryjskich i przełamał się sucharem z delegacjami wszystkich szwadronów o godzinie 16 po południu.
Wydawało się, że na tym trzecia Wigilia na obczyźnie w Pułku Ułanów Karpackich się zakończy, lecz wtedy z pomocą przyszli sąsiedzi. Brytyjscy huzarzy oddelegowali do pomocy Polakom swych kucharzy, by wieczerza wigilijna była naprawdę wyjątkowa, a następnie wszyscy „wespół w zespół” udali się do kantyny NAAFI, świetnie zaopatrzonej w piwo. Jak wspominali karpatczycy, po długich miesiącach abstynencji w Tobruku (podczas oblężenia jedynie okazyjnie, najczęściej po powrocie z patroli, wydzielano parę kropel rumu) była to dla nich uczta nie do opisania, choć jednocześnie zaznaczali, że „egipskie słody były raczej cienkie”. Lecz jak zapisano w pułkowej kronice: „Ale od czego młodość, radość po odbyciu kampanii i nadzieja na przyszłość? A więc szumiała kantyna nafiowska od głosów polskich, angielskich i Afrykanerów”. I takie to były święta Bożego Narodzenia w 1941 roku. Dla ułanów karpackich i całej brygady ostatnie takie, bo już następne spędzano w szerszym gronie – gdyż obie jednostki stały się trzonem 3 Dywizji Strzelców Karpackich.
Bibliografia:
„Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich”, praca zbiorowa, Warszawa – Kraków 2014.
„Tobruk. Pustynne zmagania 1940–1942”, praca zbiorowa, Warszawa 2022.
„Ułani karpaccy. Zarys historii pułku”, praca zbiorowa, Warszawa – Kraków 2015.
autor zdjęć: IPN

komentarze