Miał 22 lata, gdy podczas I zmiany PKW w Iraku został ciężko ranny. – Wtedy życie dopiero się zaczyna, a moje niemal się skończyło – wspomina. Kilka miesięcy spędził w szpitalu, a dopiero po trzech latach znowu zaczął chodzić. Nie poddaje się i konsekwentnie podkreśla: „Spada się po to, aby odbić się od dna”. W Sydney wystartuje aż w czterech konkurencjach.
Wyjechał na misję, bo lubił wyzwania, chciał się sprawdzić i pomagać innym. Był na I zmianie PKW w Iraku. Jako celowniczy-zwiadowca trafił do Brygadowej Grupy Bojowej, która została sformowana na bazie 12 Brygady Zmechanizowanej ze Szczecina.
W grudniu 2003 roku patrol wracał do bazy w Al-Hilla. W pobliżu miejscowości Al-Mahawil, pod honkerem, którym jechał st. szer. Wojciechowski, eksplodowało zdalnie sterowane urządzenie wybuchowe. Jednocześnie kolumna została ostrzelana z ręcznych granatników przeciwpancernych RPG i z broni maszynowej. Wymiana ognia trwała ponad 20 minut. Potem na miejscu wypadku znaleziono cztery 120-milimetrowe pociski gotowe do użycia. Amerykańscy saperzy rozbrajali je przez kilka godzin. Ale tego st. szer. Wojciechowski nie pamięta. Dostał postrzał w żebra, odłamki poszły w prawy bark i nogi. Do listy obrażeń doszły rany szarpane ręki, uszkodzona łopatka, rany pośladka, stłuczenie żuchwy. Miał 22 lata. Wtedy życie dopiero się zaczyna. „A moje niemal się skończyło”, mówi Łukasz.
Kilka miesięcy spędził w szpitalu. Minęły trzy lata, zanim znowu zaczął chodzić. Na nowo uczył się stawiać krok za krokiem. I żyć z bólem. Otwarte rany nie chciały się goić, a przeszczepy – przyjmować. Każda zmiana opatrunku wymagała uśpienia pacjenta przez anestezjologa. Problemy ze zdrowiem pozostały do dziś, choć od wypadku minęło już 15 lat. Gdy st. szer. Wojciechowski poznał kolegów z misji, którym amputowano ręce czy nogi, doszedł do wniosku, że są ciężej poszkodowani niż on i nie może się nad sobą użalać.
„Spada się po to, aby odbić się od dna”, twierdzi. Obecnie pełni służbę na stanowisku Z/O jako kancelista w WKU Kłodzko. Nadal się rehabilituje, wrócił do sportu. Przed wypadkiem uprawiał sporty walki oraz biegał. Obrażenia, które odniósł, sprawiły, że musiał zrezygnować z tych dyscyplin, jednak pływa w basenie i ćwiczy na siłowni. „Gram także z sześcioletnim synem w piłkę nożną i jeżdżę na rowerze po górach, robię 30–40-kilometrowe trasy”, opowiada. Kolejną sportową pasję odkrył w łucznictwie. Twierdzi, że strzelanie z łuku to spełnienie młodzieńczych marzeń. „Sport pozwala mi zapomnieć o bólu”, mówi. Po treningu bolą mięśnie, ale to inny rodzaj dolegliwości. Uważa, że skoro po wypadku narodził się na nowo, ma misję do spełnienia: pokazać innym, że mimo przeciwności losu i wysokiego uszczerbku na zdrowiu można uprawiać sport, starać się normalnie żyć i nie użalać się nad sobą.
Udział w igrzyskach Invictus Games jest dla niego z jednej strony spełnieniem marzeń o sportowej rywalizacji, z drugiej zaś – kolejnym wyzwaniem. Wierzy jednak, że da radę, choć wysoko zawiesił sobie poprzeczkę. Jest przecież wojownikiem.
Sponsorem relacji z zawodów Invicuts Games jest Polska Grupa Zbrojeniowa.
autor zdjęć: Michał Niwicz
komentarze