Mjr Marian Bernaciak, legendarny dowódca partyzancki, nigdy nie odebrał przyznanego mu w 1945 roku orderu Virtuti Militari. Dopiero po 73 latach odznaczenie trafiło do jego rodziny. Dzisiaj bliscy „Orlika” złożą je jako wotum w kościele w Rykach. W rozmowie z „Polską Zbrojną” swojego stryja wspomina Michał Bernaciak.
Jaka historia z rodzinnych opowieści o stryju utkwiła Panu najmocniej w pamięci?
Michał Bernaciak: To są drobiazgi. Przytoczę tutaj jedną opowieść, którą przekazała mi moja siostra Alicja. Nieopodal domu rodzinnego w Zalesiu płynie rzeczka Zalesianka. W czasie wojny w domu dziadków stacjonowali na kwaterze Niemcy. Siostra bawiła się nad tą Zalesianką, w którymś momencie znalazła jakieś przedmioty, które włożyła do fartuszka i niosła do domu. Niemcy stali przed domem, był tam również stryj Marian. Kiedy Niemcy zobaczyli, co dziecko niesie w fartuszku, wpadli w przerażenie. Okazało się, że przedmiotami zabranymi z rzeki są… granaty. Stryj wówczas zdradził się z tym, że zna niemiecki (uczył się go w gimnazjum) i ich uspokoił. Natomiast do Alicji powiedział, żeby mocno trzymała fartuszek, a on zaraz do niej podejdzie. Stryj wszystkie granaty pozbierał i oddał Niemcom, cały czas ich uspokajając, że to przypadek. Zresztą te granaty okazały się pozostałością po I wojnie światowej. W tym zdarzeniu pokazał swoją podstawową cechę charakteru – opanowanie.
Drugą była charyzma. Mnie zawsze zadziwia jeden fakt. Przecież oprócz podwładnych, będących jego kolegami ze szkoły czy podwórka, było wielu ludzi starszych i przewyższających go stopniem wojskowym. Mimo to stryj umiał zdobyć ich autorytet. Z przekazów stryja Lucjana wiem, że żołnierze go kochali, ale jednocześnie czuli przed nim respekt. Podporządkowywali się jego rozkazom, łącznie z zakazem picia alkoholu, co w czasie okupacji było prawdziwą plagą.
Można powiedzieć, że „Orlik” był urodzonym przywódcą.
Można powiedzieć, że okoliczności zrobiły z niego prawdziwego dowódcę. Przecież wcześniej w podchorążówce niczym specjalnym się nie wyróżniał. Miał tam opinię przeciętnego. Ale już we Wrześniu ’39 znalazł się w grupie oficerów, która zdecydowała się na ucieczkę z sowieckiego transportu wiozącego ich na wschód, dzięki czemu uniknął tragicznego losu współtowarzyszy zamordowanych później w Katyniu.
A stryj opowiadał o swoich przeżyciach z Włodzimierza Wołyńskiego, w którym dostał się do sowieckiej niewoli w 1939 roku? Bardzo mało na ten temat jest w źródłach.
Niestety, ja także wiem niewiele. Pamiętam jedynie, jak moja mama, Janina, wspominała, że wrócił tak wychudzony, iż ważył mniej niż 50 kg.
Major „Orlik” przeszedł do historii jako jeden z najlepszych dowódców partyzanckich na Lubelszczyźnie, walcząc skutecznie zarówno z Niemcami, jak i z Sowietami. Słowem – bohater, a jakim człowiekiem Pański stryj był na co dzień, wśród rodziny czy sąsiadów?
Oprócz tych cech, o których mówiłem, stryj był bardzo rodzinny. Mimo swoich konspiracyjnych czy żołnierskich obowiązków, bardzo dbał o rodzinę. Moja mama wspominała, że gdy dowiedział się o jej udziale w lokalnej organizacji konspiracyjnej, poprosił ją, żeby z tego zrezygnowała. Dokładnie przytaczała jego słowa: „Eugeniusz jest w obozie, Ala ma tylko ciebie, więc musisz przetrwać, bo…”. I nie dokończył tego zdania. On miał świadomość, że przez swoją działalność może nie przeżyć, ale nie chciał, aby bliscy się w nią angażowali. Wręcz chronił ich przed grozą wojny.
W rodzinie też był postrzegany szczególnie. Pamiętam, że moja ciocia, rodzona siostra mamy, ze stryjem byli z jednego rocznika i przyjaźnili się. Poprosiła go więc na świadka swojego wojennego ślubu. I on często później u wujostwa bywał. Wuj opowiadał nawet, jak Niemcy wchodzili do ich domu kuchennymi drzwiami, a „Orlik” wyskakiwał na ulicę przez okno.
Stryj był przez ludzi bardzo lubiany. Świadczy o tym między innymi jego pogrzeb w Rykach, oczywiście symboliczny, który zorganizowała rodzina. Z relacji mamy pamiętam, jak mocno ówczesne władze obawiały się reakcji społecznej, tego że uroczystość może się zmienić w demonstrację antykomunistyczną. W związku z tym zmobilizowano duże siły mundurowe i po cywilnemu, które otoczyły kościół. Natomiast ludzie i tak przyszli z bardzo dużą ilością kwiatów. Później mama zebrała je wszystkie i złożyła pod pomnikiem Bojowników o Wolność Ojczyzny w 1918 roku w Rykach. Ale jeszcze tego samego dnia kwiaty zniknęły. Najważniejszy jednak był fakt, że mimo terroru i propagandy ludzie się nie ulękli.
Jak Pan myśli, obecność tylu ludzi na tej uroczystości wynikała z szacunku do rodziny, czy do działalności „Orlika”?
Do działalności. Trzeba zaznaczyć, że to była bardzo mała społeczność. Ludzie z oddziału mojego stryja to w wielu wypadkach byli jego koledzy. Razem chodzili do szkoły, a potem razem poszli w bój. Na pogrzebie było więc sporo członków ich rodzin. Poza tym wielu ich bliskich także zapłaciło za swoją przynależność do konspiracji najwyższą cenę. W pokazowych procesach kilku żołnierzy stryja skazano na karę śmierci. Miało to służyć zastraszeniu miejscowego społeczeństwa i ludzie dobrze to zapamiętali.
Rodzice majora, Marianna i Michał Bernaciakowie, przeszli prawdziwą gehennę, więzieni przez UB od października 1945 roku jako zakładnicy za syna. Represje nie ominęły również pozostałych członków rodziny. Czy mógłby Pan o tym opowiedzieć?
Szczerze mówiąc, nie lubię do tego wracać. O tym znacznie więcej mogłaby powiedzieć moja ciocia Wanda, córka, a zarazem najmłodsze dziecko Marianny i Michała Bernaciaków. Ona była na przykład z powodu nazwiska sekowana przez niektórych nauczycieli w szkole. Miała zapowiedziane, że jej matura stoi pod znakiem zapytania. Otrzymała wówczas pomoc od wychowawczyni, przedwojennej nauczycielki, która zadała pytanie retoryczne: „Co? Najlepsza uczennica ma nie dostać matury?”. Następnie poradziła cioci, jak ma odpowiadać na pytania maturalne: „Będą ci zadawać różne prowokacyjne pytania, a ty nie zwracaj na to uwagi, tylko mów cały czas to, co umiesz. Nie przerywaj, tylko mów cały czas”. No i tak się stało, ale powiedziano jej, że o studiach to ona może zapomnieć. Wojenne dzieciństwo Wandy – ciągły brak rodziców, tułaczka po różnych mieszkaniach, bo w domu albo Niemcy, albo Sowieci – zaważyło na całym jej dorosłym życiu. W końcu postanowiła to wszystko wyprzeć i nie wracać do tych wspomnień. Tak też zrobiła.
Kiedy z więzienia wyszedł stryj Lucjan, to oczywiście miał już „odpowiednią etykietę”. Jak chciał znaleźć pracę, to chętnie, ale gdy przedstawiał swoje dokumenty, to wszyscy bali się go przyjmować. Wreszcie zatrudniono go w zakładach przemysłu spożywczego w Warszawie i pracował tam do końca życia. Trafił na dyrektora, który w końcu mu to umożliwił. Później uzupełnił wykształcenie i nawet tam awansował. Warto przy tej okazji wspomnieć jeszcze jego żonę Krystynę, która tam pracowała. Wszyscy jej odradzali: „Ty się nie wiąż z nim”, a ona to później skomentowała krótko: „A ja się nie bałam. Wiedziałam, że to jest dobry człowiek”.
Pamiętam z dzieciństwa opowieść stryja Lucjana, że kiedy był zamknięty w więzieniu, pod jego celę przyprowadzano dziadka Michała i tam go katowano. Tak mocno go bito, że aż krzyczał. Lucjan rozpoznawał głos ojca i nie mógł tego znieść. Stryj wspominał, że rzucał się wtedy na drzwi celi i bił w ściany... Dziadek nie wyszedł z więzienia o własnych siłach, lecz o kulach. A babcia… Babcia była twardą osobą i mówiła wprost to, co myśli. W więzieniu musiało ją to drogo kosztować, ale się nie załamała. Jako dziecko przypadkowo wszedłem do domu, kiedy babcia akurat się myła. Stała do mnie tyłem i zdążyłem zobaczyć jej plecy pokryte głębokimi bliznami, jak po batożeniu. Stanąłem jak wryty i uświadomiłem sobie, że ktoś musiał zrobić jej wielką krzywdę. Ktoś bardzo mocno ją bił…
Autorzy książek o stryju napisali, że babcia podpisała się pod protokołem zeznań krzyżykiem, z czego wywiedli, że była analfabetką. A ja myślę, że to był jej świadomy opór i sprzeciw. Postawiła oprawcom na papierze krzyż. Zresztą pamiętam dobrze z dzieciństwa jej modlitewniki, które czytała i modliła się.
Czy według Pana te wydarzenia złamały Pańską rodzinę; czy postrzegali się jako ludzie przegrani?
Absolutnie. Nie bez powodu mówię o twardości babci. Zresztą dziadka także. To byli przyzwoici ludzie, kochający ojczyznę. Oboje pochodzili z pokolenia, które przeżyło odzyskanie niepodległości przez Polskę w 1918 roku.
Czy utrata syna zachwiała w nich wiarę?
Nie. Chcę tutaj powiedzieć, że nad okiennicami domu dziadków przez całą tę rzeczywistość powojenną wisiały wyrzeźbione w drewnie przez dziadka orły w koronie. Obecnie chciano nawet je zdjąć, żeby je zachować w muzeum, ale mnie ten projekt się nie podobał. To tak jakby przestawiać stare kapliczki przydrożne, związane nierozerwalnie ze swoim miejscem. Z takiego myślenia wynika to postanowienie, by przekazać Krzyż Virtuti Militari stryja.
„Orlik” otrzymał Virtuti Militari 1 czerwca 1945 roku. Myślę teraz, że ten rozkaz nominacyjny to jest w pewnym sensie cud. Pułkownik Jan Mazurkiewicz „Radosław” podpisuje nominację 1 czerwca, a w sierpniu jest już aresztowany. To był bardzo gorący czas. I że udało się jeszcze zebrać nazwiska ludzi, niektórych odznaczyć, innych awansować. Ja nawet nie wiem, czy stryj wiedział o tym odznaczeniu. Był człowiekiem, który nie dbał ani o stopnie, ani o odznaczenia. On się zajmował zupełnie czymś innym i co innego miał na głowie. To nie był typowy wojskowy, lecz człowiek – przepraszam, że użyję tego słowa – ponadprzeciętny.
A kim dla Pana jest stryj?
Młodym człowiekiem, który kiedy trzeba było, kiedy przyszła taka konieczność, to się nie wahał. Tylko tyle i aż tyle. Moja mama wspominała, że sama jego obecność, pojawienie się budziło respekt. Kiedyś też opowiadała mi ciocia Wanda, że jak mieszkała w innej miejscowości u dalszej rodziny, „Orlik” przyjechał konno ją odwiedzić. Był oczywiście pod bronią. Najpierw zrobił mnóstwo kłopotu tym ludziom, u których mieszkała, bo przecież ten koń musiał gdzieś być napojony i nakarmiony. A później po wizycie odprowadzali go i w którymś momencie wypatrzyli żołnierza sowieckiego stojącego na ulicy. „Orlik” wszystkim kazał się zatrzymać i sam wyszedł do niego. Po rozmowie wrócił i powiedział: „Idziemy”. Ten czerwonoarmista także był pod bronią. Stryj, jak wielu innych, „zaczarował” go swoją charyzmą. Nieprzypadkowo był to jeden z najgłośniejszych i najlepszych dowódców partyzanckich na Lubelszczyźnie.
Z okazji uroczystego przekazania orderu Virtuti Militari jako wotum redakcja „Polski Zbrojnej” przygotowała specjalną jednodniówkę. Będzie ją można dostać w Rykach, a także w wersji elektronicznej – pobierz plik.
autor zdjęć: arch. Michała Bernaciaka i rodziny
komentarze