Godziny spędzone na planowaniu, setki procedur do wypełnienia i w końcu – działania w powietrzu. Skomplikowane operacje COMAO były jednym z elementów szkoleniowych międzynarodowych ćwiczeń NATO Tiger Meet. O tym, jak wygląda ich planowanie, a potem realizacja, mówią piloci F-16 z 6 Eskadry Lotniczej.
Czym są misje COMAO (Composite Air Operation)? – Najogólniej mówiąc są to operacje połączone, w których biorą udział różne typy statków powietrznych – wyjaśnia Rattler, pilot F-16 i szef sekcji szkolenia lotniczego 31 Bazy Lotnictwa Taktycznego. Może to być połączenie walki w powietrzu z osłoną śmigłowców, które na pokładzie posiadają istotny personel (np. VIP-ów, żołnierzy wojsk specjalnych) przy równoczesnym atakowaniu wskazanych celów naziemnych. Ale scenariusze misji są bardzo różne.
– Podczas jednego z ćwiczeń wykonywaliśmy misję osłaniania samolotu, w którym znajduje się haker. Musiał się on znajdować w danym miejscu przez pół godziny, by zniszczyć system elektroniczny nieprzyjaciela – mówi Rattler. Wspomina, że brał też udział w misji szkoleniowej, której scenariusz był wzorowany na masakrze podczas olimpiady w Monachium w 1972 roku, kiedy palestyńscy terroryści pojmali 11 zakładników, izraelskich sportowców. – Scenariusz nawiązywał do tej sytuacji, nie była ona odwzorowana jeden do jednego. Naszym zadaniem było utrzymanie przewagi w powietrzu oraz monitorowanie konwoju, który poruszał się po ziemi – wyjaśnia pilot F-16.
W czasie niedawnego szkolenia NATO Tiger Meet ’18 w Krzesinach misje COMAO były wykonywane każdego dnia. Łącznie piloci zrealizowali ich dziesięć. Za każdym razem rozpoczynały się od wydania lotniczego rozkazu bojowego ATO (Air Tasking Order). Za jego wykonanie odpowiedzialny był air boss, który kierował daną misją. Kiedy rozkaz był już znany, ruszała skomplikowana machina planowania misji.
Planowanie krok po kroku
Podczas NATO Tiger Meet ćwiczące siły podzielone zostały na dwie grupy – siły sojusznicze (niebiescy) oraz przeciwnika (czerwoni). Nad przebiegiem szkolenia czuwała komórka „white cell”, czyli zespół dowodzący misją. Złożony jest m.in. z air bossa oraz osób odpowiedzialnych za koordynację przestrzeni powietrznej ćwiczenia oraz koordynację działań z wojskami lądowymi i obroną przeciwlotniczą. Planowanie misji trwa minimum cztery godziny i realizowane jest w dniu, który poprzedza operację. – Już w rozkazie bojowym zostało określone, które formacje biorą udział w misji i kto jest jej dowódcą, czyli mission commanderem – wyjaśnia pilot. Planowanie rozpoczynał oficer rozpoznania, który przedstawiał sytuację geopolityczną, w której osadzona była dana misja. – W przypadku różnych ćwiczeń zdarza się, że każdego dnia wykonywana jest misja osadzona w zupełnie innej sytuacji, ale w czasie NTM mieliśmy jeden konflikt i jego kolejne etapy – wyjaśnia Rattler.
Oficer rozpoznania przedstawiał dwie sytuacje. Jedna dotyczyła tego, co najprawdopodobniej może się wydarzyć. Druga przedstawiała możliwie najgorszy scenariusz. – Na przykład wiemy, że przeciwnik ma osiem statków powietrznych, ale dwa z nich są uszkodzone. Wariant najbardziej prawdopodobny będzie zakładał walkę z sześcioma samolotami. Ale może się zdarzyć tak, że dwa uszkodzone statki zostaną usprawnione i wrócą do gry. Więc najgorszy scenariusz zakłada, że będziemy walczyć z ośmioma statkami powietrznymi. I na te dwie okoliczności muszą powstać warianty planu – mówi pilot.
Plan finałowy
Podczas planowania mission commander przydzielał zadania poszczególnym formacjom, które biorą udział w misji. Plan wykonania poszczególnych zadań wypracowywany był już w poszczególnych grupach, które były odpowiedzialne za walkę w powietrzu (air to air), osłonę i uderzenie (o ile tylko te działania będą wykonywane). – Formacja odpowiadająca za uderzenie oblicza, ile mają celów, ile bomb potrzebują, aby je zniszczyć, ile czasu zajmie im niszczenie, jak długo będą wracać do bazy. To wszystko musi być ustalone już na samym początku tworzenia planu – mówi Rattler. Dane te są istotne dla kolejnej formacji, odpowiadającej za osłonę. Muszą tak rozstawić swoje siły i środki, by utrzymać przewagę w powietrzu na cały czas działania grupy uderzeniowej – od ich wejścia na teren przeciwnika, przez bombardowanie, aż po powrót.
To, co się dzieje w powietrzu trzeba zgrać z sytuacją na ziemi. – Podczas jednego ze szkoleń mieliśmy zadanie, by zniszczyć pociąg na konkretnej stacji, o konkretnej godzinie, a w środku musi być wskazana osoba – mówi Rattler. Piloci korzystają wówczas z informacji oficerów rozpoznania i analityków, którzy na co dzień służą w eskadrze wsparcia, w komórce wsparcia i walki elektronicznej. – To oni mają informacje, czy pociąg się spóźni, czy w wagonie jest już wskazana osoba – wyjaśnia pilot F-16.
Kiedy wszystkie formacje zaplanują już swoje zadania, mission commander tworzy plan finałowy. – Produktem finalnym jest tak zwana COMM karta, na której są ujęte wszystkie formacje biorące udział w misji, wszystkie zadania oraz częstotliwości, na których będą się porozumiewać załogi statków powietrznych – mówi Rattler. Na podstawie tych informacji tworzone są trasy samolotów. Następnie wszystkie dane wprowadzane są do systemów, z których potem korzystają piloci samolotów. – Załogi otrzymują informacje o misji w wersji papierowej i elektronicznej – mówi Rattler.
Wszystko to dzieje się dzień przed misją. – Kolejne planowanie jest już w dniu misji. To jest czas, żeby zweryfikować dane, które mogły się zmienić – pogoda, sytuacja geopolityczna. Jeśli jest taka potrzeba, plan zostaje zmieniony. Potem jest omawiany przez dowódców odpowiedzialnych za każde zadanie oraz całościowo przez mission commandera – wyjaśnia pilot. Po omówieniu jest czas na briefingi przed lotem. – Wiem, że brzmi to skomplikowanie, ale to wszystko jest standaryzowane. Na briefingu omawiamy po prostu kolejne, standardowe punkty. Dotyczą na przykład procedur ogólnych, które zakładają, co trzeba zrobić na wypadek katapultowania się. Nazywamy to combat briefem i trwa on około 30 minut – mówi pilot. Przed misją trzeba jeszcze sprawdzić samolot i przygotować się do startu. – Sprawdzam m.in. ciśnienie oleju, włączam nagrywanie, odbezpieczam fotel, włączam reflektory – wyjaśnia Rattler. I wreszcie samolot startuje.
Plan wchodzi w życie
Co się dzieje w powietrzu? – Scenariusz jednej z naszych początkowych misji zakładał, że jesteśmy w etapie defensywnym. Załogi samolotów odrzutowych czekały w pełnej gotowości na ruch przeciwnika. W momencie gdy przekroczył on naszą granicę, rozpoczęliśmy misję DCA (Defensive Counter Air – działania defensywne przeciwko zasobom powietrznym), która połączona została z misją HVA (High Value Asset), czyli obrona śmigłowca z personelem naziemnym. Według scenariusza, śmigłowiec ewakuował ważny personel z miejsca, do którego zbliżało się zagrożenie – mówi Slab, dowódca klucza lotniczego w 6 Eskadrze Lotniczej. W powietrzu realizowane są więc trzy zadania: obrona przestrzeni powietrznej, która ma trwać dwie godziny, ewakuacja ważnego personelu śmigłowcem i osłona śmigłowca. – Ponieważ żaden samolot, który wykonuje operację air to air nie jest w stanie robić tego przez dwie godziny, bo zużywa bardzo dużo paliwa, musieliśmy zrobić trzy fale uderzeniowe, żeby odrzutowce mogły się wymienić w powietrzu – mówi Slab. – Działały one w trzech strefach, na które została podzielona przestrzeń powietrzna. Jedna formacja broniła południowej części, druga północnej, natomiast trzecia chroniła śmigłowiec i ostrzegała jego załogę przed ewentualnym zagrożeniem – dodaje pilot F-16. Do tych zadań użyto samolotów F-16, Eurofighter, Rafale oraz śmigłowca Gazelle. Każdy samolot dysponuje symulowanym uzbrojeniem. – Używając naszych radarów i uzbrojenia, jesteśmy w stanie „zniszczyć” przeciwnika. Możemy symulować wystrzelenie rakiety i mieć informacje, kiedy trafiła w cel – mówi pilot.
Jak wyglądała osłona śmigłowca? – Śmigłowiec leci wolno, odrzutowce znacznie szybciej. Nie ma szans, by dopasować te dwie prędkości. Osłona więc ustawia się w różnych odległościach i na różnych wysokościach, by skanować całą przestrzeń powietrzną i nie dopuścić, aby samolot wroga zbliżył się do śmigłowca – wyjaśnia Slab.
W powietrzu dzieją się jednak rzeczy, których nie sposób przewidzieć. Są poślizgi czasowe, niespodziewane zagrożenia. Dlatego w czasie trwania misji zmienia się jej warianty. – Wszystkie komendy, polecenia, informacje o zmianach są szyfrowane, posługujemy się kodami. Część informacji przekazujemy sobie tekstowo przez Link 16, czyli bezprzewodowy system wymiany danych pomiędzy samolotami – mówi Rattler. Kiedy wszystkie zadania zostały wykonane, niebo jest oczyszczone ze statków powietrznych nieprzyjaciela, a śmigłowiec ewakuował pasażerów w bezpieczne miejsce, wszystkie samoloty wracają do bazy. Czas na podsumowanie misji.
Błędy to lekcja na przyszłość
Cała operacja, ruch każdego statku powietrznego jest odtwarzany w specjalnym systemie i wyświetlany członkom wszystkich załóg. – Kiedy jesteśmy w powietrzu, koncentrujemy się na wykonaniu swojego zadania, choć oczywiście na bieżąco dostajemy obraz tego, co się dzieje w całej przestrzeni powietrznej. Na omówieniu misji widzimy całość i możemy się skupić również na tym, co robiły inne załogi – wyjaśnia Slab. Mission commander omawia misję, ocenia efekty, wskazuje błędne decyzje. Tym razem jeden z samolotów został zniszczony. Dlaczego? – Przyczyn szuka się etapowo, przypomina to trochę obieranie cebuli. Pierwsza warstwa i pierwsza odpowiedź – bo był w miejscu, w którym być nie powinien. Potem padają kolejne pytania i odpowiedzi. Dlaczego tam był? Czy został źle zaplanowany czas jego lotu? I tak aż do przyczyny źródłowej – wyjaśnia Rattler. Wnioski z operacji są dla pilotów bardzo ważne. – Dla nas to taka lekcja na przyszłość, co zmienić, jak zaplanować, żeby było dobrze – mówi pilot.
Jak zapanować nad taką liczbą procedur, zadań do wykonania i nad samą misją w powietrzu? Piloci podkreślają, że najważniejsze to skupić się na zadaniu. – Być może komuś z zewnątrz wydaje się, że jest tu mnóstwo adrenaliny, ale my podchodzimy do sprawy nieco inaczej. Świadomość, że trzeba wykonać zadanie, pozwala zapanować nad emocjami. Dla mnie najważniejsze jest to, jak buduję plan, czy wszystko w nim gra, a jeśli coś poszło nie tak, szukam błędu w tym, co zaplanowałem. Nie ma w tym niepotrzebnej ekscytacji. Takie podejście do sprawy jest dla mnie już nawykiem – mówi Rattler.
autor zdjęć: Bartosz Bera
komentarze