„Dragon’15” pokazał, że szkolenie żołnierzy będzie się zmieniało. Przestaliśmy z góry zakładać, że ćwiczenia muszą się zakończyć sukcesem – mówi gen. broni Mirosław Różański, dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych, w wywiadzie dla „Polski Zbrojnej”. Precyzuje, jak szkolenie będzie wyglądało w nowej formule.
Które z wydarzeń ubiegłego roku uważa Pan za najważniejsze dla wojska?
Gen. broni Mirosław Różański: Jako dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych odpowiadam między innymi za szkolenie wojsk. I pod tym względem najważniejsze były ćwiczenia „Dragon’15”. Prowadziliśmy je w tym roku w nowej formule.
Wielu uczestników tegorocznego „Dragona” komentowało, że zmieniła się znacząco koncepcja ćwiczeń.
Przestaliśmy z góry zakładać, że tak duże ćwiczenia muszą się zakończyć sukcesem. Dokumenty tworzone po ich zakończeniu nie zaczynają się już standardowo od zdania, że „wszystkie cele zostały osiągnięte...”. Najważniejsze nie było dla nas to, aby pododdziały wykonały strzelania na najwyższe oceny i wszystko odbyło się zgodnie z planem. Stwarzaliśmy sytuacje pozwalające realnie ocenić poszczególne systemy rozpoznania, dowodzenia, rażenia czy zabezpieczenia logistycznego. Paradoksalnie, gdy w trakcie ćwiczeń stwierdziliśmy jakiś błąd, uznawaliśmy to za pozytyw. Bo tylko w takiej sytuacji można podjąć działania, które doprowadzą do eliminowania niedociągnięć. W przeszłości ćwiczenia już zawczasu były oceniane jako sukces, a dopiero w kuluarach rozmawiano o tym, że to czy tamto niedomagało, zostało niewłaściwie wykonane. Musimy nauczyć się, że w trakcie tak dużych ćwiczeń błąd jest akceptowalny, ponieważ możemy go naprawić.
Jest Pan dowódcą nieszablonowym. Czy w trakcie tych ćwiczeń zaskoczył Pan podwładnych jakąś niekonwencjonalną decyzją?
Nowością było to, że dowódca 11 Dywizji i jego 17 Brygada dostali do dyspozycji niemiecko-brytyjski batalionowy moduł bojowy. Był to pododdział realny w pełnym składzie. Trzeba było szybko zgrać tę grupę z naszymi siłami i sprawić, by zaczęły współgrać ze sobą wszystkie systemy łączności i procedury. Ćwiczącej dywizji stworzyliśmy realne środowisko wsparcia i zabezpieczenia. Miała ona do dyspozycji pododdział z wojsk specjalnych i sił powietrznych. I o ich użyciu decydował dowódca dywizji, a nie kierownictwo ćwiczenia. Był to więc wysoki stopień realizmu sytuacji. Nowością było także to, że przełożonym dowódcy dywizji podczas „Dragona” nie byłem ja jako kierownik ćwiczeń, tylko dowódca komponentu wojsk lądowych. Było więc tak, jak zdarzyłoby się w przypadku prawdziwego konfliktu zbrojnego.
Cała rozmowa z gen. broni Mirosławem Różańskim w styczniowym numerze miesięcznika „Polska Zbrojna”.
autor zdjęć: Jarosław Wiśniewski
komentarze