CMENTARZYSKO W OTCHŁANI

Polscy marynarze odnaleźli więcej wraków niż niejeden poszukiwacz skarbów.

Wojskowe okręty i pasażerskie promy, rybackie kutry i galeony sprzed setek lat, czasem także samoloty – na dnie mórz i oceanów spoczywają tysiące wraków. Większość z nich pozostanie tam na zawsze. Nie jest to jednak żelazna reguła.

Niezwykłe znalezisko

To miał być rejs, jakich wiele. Jesienią 2012 roku okręt hydrograficzny ,,Arctowski” wyszedł z Portu Wojennego w Gdyni, by zbierać dane potrzebne do wytyczenia kolejnej trasy żeglugowej. Na wschód od Trójmiasta specjalistyczne urządzenia zarejestrowały duży obiekt, który spoczywał na głębokości 20–30 metrów.

„Podejrzewaliśmy, że to może być samolot”, wspomina komandor podporucznik Artur Grządziel, dowódca jednostki.

W grudniu znalezisko zostało zbadane za pomocą echosond i sonarów. Wreszcie w styczniu pod wodę zszedł specjalny pojazd z kamerą. Film potwierdził przypuszczenia – na dnie leży Junkers, niemiecki bombowiec z czasów II wojny światowej.

Jak tam trafił? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że to niezwykle rzadkie znalezisko. „Samoloty podczas upadku zazwyczaj się roztrzaskują. Tymczasem tutaj wrak jest w stosunkowo dobrym stanie”, podkreśla komandor podporucznik Grządziel. Problem w tym, że jego poszycie uległo dość znacznej korozji. A to oznacza, że w trakcie ewentualnej próby wydobycia mógłby się po prostu rozpaść.Najprawdopodobniej Junkers pozostanie więc na dnie. Raczej nie trafi też na żadną mapę. Według wstępnych ocen nie powinien stanowić zagrożenia dla żeglugi.

Ale to zaledwie drobna część tego, co kryje w sobie Bałtyk. „W naszej bazie odnotowaliśmy około pięciu tysięcy obiektów, które spoczywają na dnie morza”, wyjaśnia komandor Dariusz Grabiec z Biura Hydrograficznego Marynarki Wojennej. „Każdy z nich jest dokładnie sprawdzany. Jeśli może utrudniać żeglugę, trafia na mapy nawigacyjne”.

Samych wraków, które udało się zweryfikować, jest w polskich wodach grubo ponad sto. Najbardziej znane pochodzą z czasów II wojny światowej. Z nimi też wiążą się najtragiczniejsze historie.

30 stycznia 1945 roku z portu w Gdyni w swój ostatni rejs wyszedł M/s ,,Wilhelm Gustloff”. Przed wojną był to statek wycieczkowy, potem zaczął służyć armii miedzy innymi jako jednostka szpitalna. Teraz przewoził do Rzeszy marynarzy, którzy mieli uzupełnić załogi U-bootów, rannych żołnierzy, a także Niemców uciekających przed Armią Czerwoną. Na pokładzie mogło się znajdować nawet dziesięć tysięcy osób. Wieczorem na ławicy słupskiej ,,Gustloffa” dosięgły torpedy radzieckiego okrętu podwodnego, którym dowodził kapitan trzeciej rangi Aleksander Marinesko. „Gustloff” poszedł na dno. Zginęli niemal wszyscy pasażerowie i członkowie załogi. Była to największa katastrofa morska w dziejach świata.

Dziesięć dni później okręt dowodzony przez Marineskę zatopił ,,Steubena”, którym z Piławy w Prusach Wschodnich ewakuowało się do Świnoujścia około pięciu tysięcy Niemców, głównie cywilów. Tutaj także mało kto się uratował. Po wojnie część historyków potępiła czyny sowieckiego dowódcy. Inni zwracali uwagę, że Marinesko żadnej konwencji nie złamał, ponieważ atakował jednostki wojskowe. On sam rychło popadł w niełaskę, został zdegradowany i zmuszony do opuszczania szeregów Armii Czerwonej. Miała to być kara za pijaństwo, nieobyczajne zachowanie i niesubordynację. Po kilkunastu latach został zrehabilitowany i dziś ma w Rosji kilka pomników.

W kwietniu 1945 roku inny sowiecki podwodniak Władimir Konowałow posłał na dno okręt M/s ,,Goya”, przewożący uchodźców z Prus Wschodnich i Gdańska. Do tragedii doszło w pobliżu Półwyspu Helskiego. Życie straciło wówczas blisko sześć tysięcy osób. W nagrodę za tę akcję Konowałow został potem uhonorowany tytułem Bohater Związku Radzieckiego.

Dziś wszystkie trzy okręty spoczywają kilkadziesiąt metrów pod powierzchnią Bałtyku. Wraki oficjalnie zostały uznane za mogiły wojenne, a to oznacza, że w promieniu 500 metrów od nich nie można nurkować.

W pobliżu polskiego wybrzeża znajduje się też wrak ,,Grafa Zeppelina”, nigdy nieukończonego niemieckiego lotniskowca. Po wojnie Sowieci przejęli okręt, a dwa lata później go zatopili. Najprawdopodobniej przy okazji ćwiczeń na morzu potraktowali ,,Zeppelina” jako poręczny cel.

Bałtyckie wraki to jednak nie tylko pozostałości po ostatniej wojnie. Na dnie Zatoki Gdańskiej leży na przykład XVII-wieczny szwedzki galeon ,,Solen”. Został on zatopiony w trakcie bitwy oliwskiej. Jego wrak zlokalizowano dopiero w 1969 roku, w czasie budowy Portu Północnego w Gdańsku.

Wino sprzed wieków

Jednostki, które idą na dno, z reguły pozostają tam na zawsze. Zdarzają się jednak wyjątki. „Dwa lata temu wydobyliśmy na powierzchnię kuter, który zatonął podczas sztormu w pobliżu Sarbinowa. Prosił nas o to Urząd Morski w Słupsku, badający przyczyny katastrofy”, wspomina komandor podporucznik Piotr Adamczak z Biura Prasowego Marynarki Wojennej. „Operację potraktowaliśmy jako element szkolenia”. Wziął w niej udział ORP ,,Piast”. Leżący na głębokości 17 metrów wrak został podniesiony nieco ponad dno, odholowany na płytszą wodę, a potem wyciągnięty na powierzchnię.

Takie próby podejmowała nie tylko armia. Kilka lat temu w czasie pogłębiania toru wodnego na Martwej Wiśle w Gdańsku odkryto wraki dwóch niewielkich statków z XVIII wieku. Jednostki najpewniej poszły na dno po zderzeniu. Badali je archeolodzy podwodni z Centralnego Muzeum Morskiego.

„Zrodził się wówczas plan, by wraki wydobyć i przenieść na Zatokę Gdańską, gdzie miałby powstać podwodny skansen”, opowiada Iwona Pomian, kierownik działu badań podwodnych Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku. „W trakcie próby dźwignięcia pierwszy statek zaczął się jednak rozpadać. Operacja nie powiodła się, ale dla nas i tak była wartościowym doświadczeniem”.

Ostatecznie archeolodzy wyciągnęli zaledwie kilka elementów wraku. Często zresztą właśnie tak kończą się podwodne przedsięwzięcia, podejmowane zarówno przez naukowców, jak i wojsko. W 2009 roku nurkowie Marynarki Wojennej zeszli do XVIII-wiecznego żaglowca, który zatonął w pobliżu Helu.

Z jednostki wydobyli między innymi elementy takielunku, kamionkowe naczynia oraz butelkę wina. Dwa lata później armia wraz z gdańskim Instytutem Morskim i naukowcami z Centralnego Muzeum Morskiego z zatopionego w okolicach Ustki statku wydostali dwanaście szwedzkich armat z XVIII wieku. Wszystkie znaleziska trafiły do muzeum.

Ping-pong na Titanicu

Wydobycie wraku na powierzchnię to skomplikowana i ryzykowna, a nade wszystko z reguły bardzo kosztowna operacja. Historia zna jednak przykłady działań tak niezwykłych, że chwilami ocierających się nawet o szaleństwo.

W nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku transatlantyk ,,Titanic” zderzył się na Oceanie Atlantyckim z górą lodową i zatonął. Niespełna rok później gotowy był już pierwszy projekt wydobycia go na powierzchnię. Brytyjczyk Charles Smith chciał do tego użyć łodzi podwodnych z niezwykle silnymi elektromagnesami. Plan pozostał wyłącznie na papierze. Nie przeszkodziło to jednak rojeniu się kolejnych pomysłów. ,,Titanic” miał zostać podniesiony z dna za pomocą stalowych lin przyczepionych do balonów, wtłoczonych pod pokład piłeczek pingpongowych, wreszcie wosku, którym planowano wypełnić jego wnętrze. I nieważne było to, że aż do 1980 roku nie znano nawet dokładnego położenia wraku. Ostatecznie okazało się, że ,,Titanic” spoczywa na głębokości około 4 kilometrów…

Pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku Amerykanie byli podobno bliscy wydobycia wraku ze znacznie większej głębokości. Wówczas to w pobliżu wyspy Guam zatonął sowiecki okręt podwodny. CIA postanowiło podjąć karkołomną próbę wydostania go na powierzchnię i dokładnego zbadania. W ten sposób chciano poznać tajemnice największego wroga. W 1968 roku pełną parą ruszyła tajna operacja ,,Jennifer”. Amerykanie przez kilka lat budowali okręt wyposażony w system specjalistycznych dźwigów. Kiedy namierzyli wrak, okazało się, że spoczywa on na głębokości 5,5 kilometra. Udało się go pochwycić i podciągnąć kilka kilometrów w górę.

W trakcie tej operacji pękł jednak chwytak i wrak się rozpadł. Udało się wyciągnąć zaledwie niewielki fragment kadłuba. Wiadomość o całym przedsięwzięciu wkrótce przedostała się do mediów. Te nagłośniły sprawę, ale do końca zmuszone były opierać się jedynie na przypuszczeniach i spekulacjach.

Co nie udało się Amerykanom, wykonali Rosjanie. A właściwie zrobiły to wynajęte przez tamtejszą armię specjalistyczne firmy. Gwoli sprawiedliwości trzeba jednak dodać, że zadanie miały dużo łatwiejsze.

12 sierpnia 2000 roku w czasie manewrów na Morzu Barentsa na dnie osiadł rosyjski okręt podwodny ,,Kursk”. Zginęło 118 marynarzy. Rok później armia postanowiła wydobyć jednostkę, by zbadać przyczyny tragedii. Wrak spoczywający na głębokości 108 metrów udało się podnieść za pomocą dźwigów zamontowanych na ogromnych rozmiarów barce. Na dnie pozostał zniszczony w wypadku dziób, który Rosjanie odcięli, a następnie zniszczyli z użyciem ładunków wybuchowych.

I wreszcie przykład ostatni, chyba najbardziej nam ,,przyjazny” – szwedzki żaglowiec ,,Vasa”. Okręt wybudowany w latach 1626–1628 miał się stać dumą szwedzkiej floty, a jednocześnie głównym orężem w morskiej kampanii przeciwko Polsce. Jego konstrukcja była jednak obarczona na tyle poważnymi błędami, że już podczas pierwszego rejsu zatonął. Stało się to chwilę po opuszczeniu portu w Sztokholmie. Dramat ,,Vasy” oglądały tysiące zgromadzonych na nabrzeżu mieszkańców. Wściekły król Gustaw Adolf rychło powołał komisję, która miała zbadać przyczyny katastrofy. Mówiono nawet o spisku i nasłanych przez Polskę agentach, ale ostatecznie winy nikomu nie udowodniono.

Prawie 350 lat żaglowiec spoczywał na dnie morza. Wreszcie w 1961 roku Szwedzi postanowili wydobyć go na powierzchnię. Przez kolejne miesiące był polewany wodą, potem zaś specjalnym środkiem konserwującym. Zabiegi takie trwały… 17 lat. Z myślą o okręcie zbudowano w Sztokholmie muzeum, które jest dziś najchętniej odwiedzaną tego typu placówką w Szwecji.

Dwadzieścia lat później zabieg Szwedów niemal skopiowali Brytyjczycy. Z dna cieśniny Solent wydobyli oni ,,Mary Rose”, flagowy okręt floty Henryka VIII, zatopiony w czasie bitwy z Francuzami. Dziś jednostkę można oglądać w Southampton.

Podmorska archeologia

Na ogół jednak wraki pozostają niedostępne dla zwykłych śmiertelników. Jeśli tylko można w ich okolicach nurkować, badają je naukowcy.

W tej chwili w polskich wodach znajduje się około stu obiektów sklasyfikowanych jako zabytki. „Często dostajemy nowe zgłoszenia, które potem trzeba weryfikować”, tłumaczy Iwona Pomian. „Ale i tak wraków jest mniej niż na przykład w okolicach Szwecji czy Finlandii”.

Niestety, bardzo często padają one ofiarą dzikich eksploratorów. „Wśród nich jest sporo wandali, a często po prostu złodziei. Wynoszą na powierzchnię co tylko się da, a przy okazji niszczą wraki”, zaznacza Pomian. „Trudno z tym walczyć. Można tylko apelować do ludzi o rozsądek”. 

Łukasz Zalesiński

autor zdjęć: US Navy





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO