Tatarzy wrośli w państwo, z którym toczyli wojny, by później walczyć w imię tych ideałów, które stanowią treść duszy polskiej.
Każdy drżał w duchu, a przerażenie i zwątpienie opanowało wszystkie umysły” – tak w starych kronikach zostały odnotowane początki tej zadziwiającej koegzystencji dwóch pierwotnie wrogich sobie narodów. Rajd tatarskiej ordy, wywodzącej się z dalekich mongolskich stepów, który przetoczył się w XIII wieku przez ziemie polską i węgierską, odsłonił nieznane dotąd w tych krainach oblicze podboju. Ta wojna błyskawiczna nastawiona była wyłącznie na grabież, a czego nie zdołał zabrać człowiek – pochłaniał ogień. Wyłaniająca się nagle zza horyzontu tatarska chmura przesądzała o losie mieszkańców. Ciężkozbrojne rycerstwo europejskie nie potrafiło dopasować się do taktyki narzuconej przez dzikie hordy i wszelkie próby ich powstrzymania kończyły się spektakularną klęską – jak chociażby w 1241 roku pod Legnicą, gdzie tatarskie szable dosięgły nawet księcia Henryka II Pobożnego. Jasyr był prawdziwą zmorą dla i tak słabo zaludnionej wówczas tej części Europy. Hetman Stanisław Żółkiewski, który dzięki wieloletniemu wojowaniu z Tatarami stał się prawdziwym znawcą ich taktyki, porównał zadanie powstrzymania tatarskiego żywiołu do walki ze stadem ptaków w locie, którego przecież całego upolować niepodobna. Nic zatem dziwnego, że traumatyczne doświadczenia najazdów czambułów przekazywane były z pokolenia na pokolenie, a tatarskimi wojownikami straszono dzieci.
Lecz w Rzeczypospolitej byli i inni Tatarzy. Ich wielki przeciwnik, książę Witold, dał jednocześnie początek osadnictwu tatarskiemu na Litwie – zasiedlając na przygranicznych pustkowiach jeńców pojmanych w potyczkach i bitwach. Okazali się oni szybko najlepszymi obrońcami granic Witoldowego władztwa, a następnie kresów całej Rzeczypospolitej. Nowi, egzotyczni poddani mieli w przyszłości po stokroć odwdzięczyć się swej przybranej ojczyźnie, pierwszy raz stawiając się pod rozkazy księcia na polach Grunwaldu, później potwierdzając lojalność w licznych wojnach z Moskalami czy Szwedami, a nawet w konfrontacji z Turcją – nie wyłączając bitwy pod Wiedniem (choć jest i w tej historii motyw chwilowej zdrady). Wrośli w państwo, z którym ich przodkowie prowadzili bezpardonowe wojny. Pozostawszy przy swej religii, stali się najwierniejszymi jego obrońcami – także przed swymi współwyznawcami i współziomkami będącymi lennikami Imperium Osmańskiego. Rzadko zdarzają się takie paradoksy… Ostro ciosaną twarz Charlesa Bronsona i niepowtarzalne spojrzenie tego potomka Tatarów litewskich, którzy wyemigrowali za chlebem do Ameryki, pamiętamy choćby z „Parszywej dwunastki”, „Wielkiej ucieczki” czy „Bitwy o Ardeny”. W rysach tego człowieka jak w otwartej księdze można wyczytać los jego narodu, a w jego wzroku jest prawda, której nie zdoła oddać żadna technika aktorska…
„Wszyscy wierni wyznawcy Proroka, do broni! Odradza się nasz stary, tatarski konny pułk Rzeczypospolitej” – tym wezwaniem mobilizowała się tatarska mniejszość w 1919 roku, kiedy Rzeczypospolitej zagrażać zaczęła bolszewicka nawała. Pułk Jazdy Tatarskiej nosił zaszczytne imię pułkownika Mustafy Achmatowicza. Patron pułku miał przypominać, że Tatarzy byli wszędzie tam, gdzie walczono o Polskę.
Pułk tatarski, okrzepły w 1919 roku w wojnie polsko-ukraińskiej, teraz zmierzyć się miał z III Korpusem Kawalerii Gaj-Chana. Na przedpolach Płocka pod koniec sierpnia 1920 roku – tatarski 1 szwadron, który osłaniał wycofujący się 6 Pułk Piechoty Legionów, bił się zaciekle, ale przestał istnieć, rozsiekany dosłownie przez przeważające siły Kozaków Gaja. Inne oddziały tatarskiego pułku walczyły jednak na swych pozycjach nadal i Płock do dziś pamięta ich ofiarność i męstwo, bo żołnierze zdołali utrzymać kluczowy most i, jak wspominali mieszkańcy, „byli na każdej barykadzie”. W pochwale dowództwa, wystosowanej po tej bitwie, padło zdanie, na które czekali: „walczyli w imię tych ideałów, które stanowią treść duszy polskiej”. Pułk tatarski rozformowano i jako szwadron wcielono do 13 Pułku Ułanów Wileńskich, który stacjonował w Nowej Wilejce. To stamtąd wyruszył we wrześniu 1939 roku na wojnę z Niemcami. I to we wrześniu, jak podaje po sobie wiele publikacji, miało dojść do wielce osobliwej szarży tatarskiego szwadronu na wysokości tak tragicznie symbolicznych dla nas wszystkich Maciejowic. Ta szarża, której… nie było, zmaterializowała się w opowieści jego dowódcy, majora Aleksandra Jeljaszewicza. Przed śmiercią bywał on gościem wybitnego pisarza i eseisty Włodzimierza Paźniewskiego, któremu przekazał tę historię. Opowieść choć dotyczy września 1939 roku, sięga do korzeni dzikich stepów i tradycji Złotej Ordy, której wojownicy jako trofea z pola bitwy unosili… odcięte uszy wroga (takie wydarzenia odnotowano w XIII wieku choćby po najazdach tatarskich na Morawach). Pragnienie majora Jeljaszewicza, by służbę Polsce zamknąć zwycięską klamrą, zatarło granice snu i jawy, przebudziło duchy pierwszych chanów i tak opowieść rotmistrza o szarży szwadronu tatarskiego i koszach uszu odciętych piechocie niemieckiej, zaczęła żyć swoim własnym życiem. 82-letni dziś Włodzimierz Paźniewski znakomicie pamięta wizyty rotmistrza, pamięta też i tę opowieść, którą kiedyś przytoczył – jak twierdzi, od zawsze dystansował się od poglądów na temat jej prawdziwości, znał przecież dobrze duszę kawaleryjską. A czas jest łaskawy dla czynów wojennych, które często pęcznieją w kolejnych opowieściach. Czyż ułani nie mają prawa do fantazji?
Z legendarnym 13 Pułkiem Ułanów Wileńskich wyszedł na wojnę także młody ułan Stefan Mustafa Abramowicz (zmarły w 2018 roku), dziś znany jako ostatni Tatar Rzeczypospolitej. To osobistemu męstwu i sprytowi Abramowicza jego dowódca porucznik Zygmunt Barcicki zawdzięczał życie. Porucznik Abramowicz przeszedł Starobielsk i łagry, obok genu walki dziedziczonego po przodkach doszła „dusza polska”, która zawiodła go na Monte Cassino, gdzie bił się jako ułan krechowiecki. Podzielił los żołnierzy tułaczy, dla których zabrakło miejsca w powojennej Polsce. Odbierając Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski sędziwy porucznik Abramowicz potwierdził Polsce – swej przybranej matce – że zawsze był jej wierny: „Mimo że jesteśmy najmniejszą wspólnotą narodową, to jesteśmy najbardziej lojalni w oddaniu i poświęceniu do ostatniej kropli krwi dla Polski. Jako Polak, Tatar w służbie Ojczyzny ślubowałem uroczyście, że w obliczu Boga Miłosiernego na każdym miejscu służyć zawsze będę Rzeczypospolitej Polskiej, słuchać przełożonych, dochować honoru […]. Przez wieki mieszkaliśmy w Rzeczypospolitej, mając od państwa polskiego pomoc, akceptację i wzgląd.
Dwa narody a jedna Ojczyzna…”
Sędziwy poeta Jarosław Marek Rymkiewicz (zmarły w 2022 roku) dopowiada myśl porucznika polskiego patrioty i kieruje ją do źródeł: „Kim jestem? Trochę jestem Niemcem, trochę też Litwinem, trochę jestem Tatarem, trochę też Francuzem. Trochę luterański, trochę kalwiński, trochę prawosławny. Także rzymskokatolicki i trochę, co wynika z mojej tatarskości, mahometański. Nie ma we mnie ani kropli polskiej krwi. Ani kawałeczka polskiego genu, dlaczego więc jestem Polakiem? Bo polskość to jest straszna siła duchowa. I to nie my ją wybieramy, bo nie możemy tu niczego wybierać. To ona nas wybiera, bo chce nas mieć. Nie należy pytać o pochodzenie, o geny, o krew, należy tylko oddać się tej strasznej sile, a ona całą resztę za nas załatwi” (przemówienie podczas Gali Nagrody Strażnik Pamięci 2017).
Największe skupisko polskich Tatarów do dziś mieszka na Podlasiu, głównie w Kruszynianach, wsi, którą Tatarzy otrzymali z królewskiego nadania za męstwo w walce z Turkami pod Wiedniem.
Zapraszamy do lektury.