Z Magdaleną Kozak o codziennym życiu wojownika na misji, fascynacji Afganistanem i doświadczeniach żołnierzy przeniesionych do książki rozmawia Małgorzata Schwarzgruber.
Skąd pomysł, aby napisać książkę o Afganistanie, ale przenieść akcję do odległej Galaktyki?
Nie chciałam pisać literatury faktu ani wypowiadać się na tematy polityczne. Nie uważam także, abym postąpiła uczciwe wobec moich towarzyszy broni, gdybym podpatrywała ich na misji, a potem opisała. To, co się wydarzyło na wojnie, zostaje na wojnie, chyba że stanie się abstrakcją przeniesioną do odległego świata.
Kraina Farja, gdzie dzieje się akcja książki, przypomina jednak Afganistan.
Przyznaję, że jakieś porównania na pewno są, choć nie jeden do jednego.
Była Pani dwukrotnie na misji w Afganistanie. Czy patrzyła Pani na afgańską rzeczywistość oczami pisarki, która szuka szczegółów potrzebnych do książki, czy lekarza–żołnierza?
Pierwszy raz pojechałam tam w 2010 roku jako lekarz. W 2013 roku byłam już oficerem Wojska Polskiego, a nie cywilem, jak poprzednio. Moje spotkanie z Afganistanem to był szok. Wtedy poznawałam ten kraj. Gdy jechałam na drugą misję, wracałam już do bazy w Ghazni jak na stare śmieci, z wielkim rozrzewnieniem. Książka powstała niejako przy okazji.
Czego brakowało do fabuły po pierwszej misji?
Prawdziwej akcji i prawdziwych przygód. Praca nad książką rozpoczyna się zawsze od pewnej konstrukcji, tworzymy szkielet, który trzeba wypełnić konkretnymi wydarzeniami. Podczas drugiej misji już wiedziałam, o jakie rzeczy, potrzebne mi potem do fabuły, muszę zapytać żołnierzy. Na miejscu nie zrobiłam wielu notatek. Gdy jeszcze studiowałam w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Lądowych, podpytywałam czasem kolegów o szczegóły takich akcji.
Co przeniosła Pani z Afganistanu na odległą planetę Dżahan?
Technikę i uzbrojenie, ale przede wszystkim fascynację Afganistanem. Na przykład lot śmigłowcem nad afgańskimi górami – niezapomniane przeżycie, a także zapach tego kraju, do którego, nie ukrywam, zdarza mi się tęsknić.
Której z postaci przekazała Pani najwięcej własnych doświadczeń?
Myślę, że obdzieliłam wszystkich po równo. To nie jest tak, że żołnierz Magdalena Kozak pisze dla innych żołnierzy, którzy podczas lektury mojej książki uśmiechną się z rozrzewnieniem, bo obudzą się w nich wspomnienia. Mam nadzieję, że przybliżam cywilom misję w Afganistanie, tłumaczę, o co w niej chodziło, i opisuję, jak tam jest. Pomijam politykę: po co tam pojechaliśmy i dlaczego? Pokazuję natomiast, jak wygląda codzienne życie wojownika na misji.
Korzystała Pani z doświadczeń wojsk specjalnych?
Nie tylko specjalsów, lecz także żołnierzy innych formacji. Z dumą mogę powiedzieć, że książka to praca zbiorowa, a ja pełniłam tylko funkcję pierwszego autora. To koledzy pomogli mi zbudować wiarygodny opis odbicia więźnia z bazy. Wymyślony przez mnie przebieg takiej akcji szybko zweryfikowali – „to nie tak, to przepis na wtopę, zrobimy to porządnie”. Nie zdradzę szczegółów, ale opowiem o pierwszej wersji, która została poprawiona. Chciałam tradycyjnie wjechać do bazy ciężarówką wypełnioną materiałami wybuchowymi, co naprawdę wydarzyło się podczas ataku na polską bazę. Moi „konsultanci” popukali się w głowę i wyjaśnili mi, że bazy są budowane w sposób pierścieniowy. I co z tego, że ciężarówka przebije się w jednym miejscu? Powstanie wówczas wąskie gardło i atakujący zostaną otoczeni ze wszystkich stron. Trzeba to zrobić inteligentnie – radzili.
Czyli jak?
Trzeba się zakraść i… Dalej nie zdradzę. Albo inny przykład. Chciałam pokazać zdobycie miasta otoczonego wysokimi murami. Pomyślałam, żeby walić ze współczesnej artylerii, aż mury runą. „Musiałabyś mieć pociągi takiej amunicji. Ta twoja Farja nie ma tyle broni. Atak trwałby miesiące, zanim mury by skruszały. Poza tym, nawet jeśli rozwalisz te mury, nie wjedziesz tam strykerem lub rosomakiem. Musiałby to być spychacz, byłyby potrzebne wojska inżynieryjne. Wysłać wojska inżynieryjne na pierwszą linię? Zły pomysł”, ocenił znajomy pułkownik artylerzysta.
Co doradził?
Nie zdradzę przebiegu ataku, aby nie odbierać czytelnikom dreszczyku emocji. Powiem tylko, że żołnierze dostarczali mi porządnej, wojskowej wiedzy – na poziomie taktycznym, operacyjnym, a także strategicznym.
Oprócz ataku na bazę i zdobycia miasta opisuje Pani w książce dużo różnych akcji w terenie. Jakie szczegóły taktyki dotyczące takich działań mogli zdradzić żołnierze?
Opowiadali mi o żołnierskim rzemiośle, na przykład jak wygląda tradycyjna zasadzka Gurkhów, której opis wykorzystałam w książce.
Czy te rady częściej były przydatne do opisów działań rebelianckich Skorpionów, czy wojsk księcia Farji?
Chyba wojsk księcia. Jako terrorysta radziłam sobie zdecydowanie lepiej, bo to chyba prostsza robota. To przecież żadna filozofia wykopać w ziemi dziurę i wepchać w nią materiały wybuchowe.
Kto był inspiracją dla postaci gen. Malika i księcia Izzata?
Oni się po prostu zjawili. Przyszli i zaczęli opowiadać swoją historię. Ja prawie wierzę, że te postaci istnieją, co można zakwalifikować jako przypadek dla naszych lekarzy z kliniki stresu bojowego.
Nadała Pani tym postaciom jakieś cechy kolegów, z którymi Pani służyła na misji?
Uważam, że są niepowtarzalni. Może przeniosłam na nich jakieś odzywki, sposób rozmowy. Gen. Malik na przykład często używa gwary specjalsów, niektóre jego wypowiedzi są dosłownie przeniesione z rozmów naszych komandosów. Nie podam przykładu, bo musiałabym też użyć brzydkich słów… Ogromny komplement usłyszałam od jednego z komandosów, któremu przesłałam książkę do ostatecznej oceny, zanim poszła do druku. Przyznał, że nie mógł się od niej oderwać, mimo że wcześniej konsultowałam z nim fragmenty tej opowieści. Wiele radości sprawiły mi też inne wypowiedzi. „Jakbym słyszał naszych chłopaków”, mówili niektórzy.
Akcja książki przebiega dwutorowo. Widzimy wojnę z dwóch perspektyw: księcia Izzata, dowodzącego wojskami rządowymi, i Znajdy, który przystał do partyzantów. Nie ocenia ich Pani, obaj wzbudzają naszą sympatię.
Zobaczymy, co będzie, jak się spotkają. Gwarantuję zaskakujący, pomysłowy finał!
Łzy diabła to czars, czyli roślina, którą Ziemianie dostają w zamian za sprzęt: blackhawki, apache, land cruisery. Ludzkość jest uzależniona od tego narkotyku, ale mam wrażenie, że nie jest to nic złego. Afgańskie opium nie jest już takie obojętne.
Wszystko zależy od tego, w jaki sposób je wykorzystamy. Jak poradziłaby sobie współczesna medycyna bez morfiny? „Łzy diabła” to jednocześnie tytuł książki, ale traktuję go nieco przewrotnie. Czy kraina totalnej szczęśliwości, która panuje na Ziemi – pokój, miłość bliźniego, brak wojen – dla wszystkich oznacza szczęście? Co zrobiliby wojownicy, gdyby taka kraina naprawdę nastała i nie byłoby już kogo bronić? To również odwieczny dylemat lekarza, który chciałby mieć świat bez chorób, ale chce także pomagać i leczyć.
autor zdjęć: Jarosław Wiśniewski