Piasek czy skała? Dzieje polskich sojuszów wojskowych

Historycznie nasz stosunek do sojuszników rozpięty był pomiędzy filarami nadziei, zawodu i żalu.


Gdyby Tukidydes, autor ponadczasowej „Wojny peloponeskiej”, jakimś cudem przeniesiony w czasie, chciał osadzić znakomity dialog melijski w dekoracjach naszej ery, współczesnych Melijczyków odnalazłby nad Wisłą w przededniu września 1939 roku. Co prawda trudno aż taką analogię do klasyka przypisać dyplomacji niemieckiej, której szczególnie po 23 sierpnia 1939 roku daleko było do erystycznych występów Ateńczyków przekonujących mieszkańców wyspy Melos, by odstąpili od obrony swej ziemi. Ale niewątpliwie późniejszą sceną dramatu mogłyby być piaski Westerplatte, okopy Wizny czy choćby pola Lubelszczyzny podczas ostatnich akordów bitwy pod Kockiem. Na wcześniejsze twarde „non possumus” Józefa Becka odpowiedzią była bowiem demonstracja brutalnej siły. Rozbrajani żołnierze generała Franciszka Kleeberga usłyszeli zaś od niemieckiego oficera: „Biliście się bardzo dzielnie, panowie, lecz wojna jest już przegrana na wszystkich frontach”. Idea honoru musiała ustąpić przed tyranią.

Ponadczasowy przekaz starożytnego autora sprowadza się w zasadzie do oczywistego przesłania: słabsi powinni ustąpić w obliczu niekwestionowanej siły, bo walka jest i tak bezcelowa i wyniszczająca. Melijczycy dowodzili jednak, że biją się w słusznej sprawie, nie odstąpią swej ziemi na jotę, wierzą bowiem w przymierze z podobnymi do siebie, dla których pokój, sprawiedliwość i honor są najwyższą wartością. Czy oznacza to, że wobec groźby konfliktu powinniśmy poddać się wtedy bez walki lub poczynić ustępstwa (oddać część ziem), do których nas dyplomatycznymi drogami nakłaniano? Rząd Polski nie miał takiej woli politycznej i mieć jej wówczas nie mógł, szczególnie w obliczu niedawnych zdarzeń – choćby wysiłku i ofiar powstania, w wyniku którego Wielkopolska znów była w naszych granicach, a Bałtyk stał się naszym oknem i bramą na świat. Nadziei zatem upatrywano w sojuszach. Pułapką było jednak przekonanie, że perspektywa niepodległej „sprawy polskiej” jest główną ogniskową kształtowania polityki wewnętrznej koalicjantów w obliczu wojny. Może dlatego dokumenty, które miały nam gwarantować wsparcie, skonstruowane były tak, że dawały szerokie pole interpretacji – trudno budować nadzieję na przykład na planie poderwania lotnictwa sprzymierzonych w obronie naszych granic na podstawie zapisu o „udzieleniu wszelkiej pomocy i poparcia będących w mocy sojuszników”. Bo która strona oceniać miała ów kluczowy „potencjał mocy”? 12 września w Abbeville Anglicy i Francuzi ustalili, że nie mają możliwości udzielić wsparcia Polsce. Chwile otrzeźwienia nie zdołały, aż do ostatniej wojny światowej, zmienić naszej narodowej skłonności do sentymentalizmu.

Ciekawą analogię do starożytnej, klasycznej perspektywy znajdziemy na przykład u Zbigniewa Czeczota-Gawraka, międzywojennego dyplomaty, bliskiego świadka dylematów i decyzji naszego rządu, które odczytywał jako zapowiedź ponurej przyszłości: „Trzy antyczne parki pochyliły się nad losami Polski. Pierwsza zwała się honor i kazała walczyć bez względu na szanse. Druga – polityka, mimo ówczesnej bezsilności Anglii i bezruchu Francji kazała czekać na kolejne etapy wojny. Trzecia – taktyka, aż do września kazała mówić, że Hitler blefuje, a jeśli ruszy, to wygramy”. („Przed wrześniem i po wrześniu”, Warszawa 1998).

Tak ironicznie, ale trafnie przedstawiony punkt widzenia był pokłosiem między innymi także uczuciowej emfazy, na której budowaliśmy nadzieje sojuszów. Na przykład „Głos Narodu” z 25 lutego 1939 roku relacjonuje wizytę w naszym kraju hrabiego Galeazza Ciana, ministra spraw zagranicznych Włoch: „Całe społeczeństwo wita go radośnie. Wszyscy poczuwamy się do odwiecznych więzów kulturalnych i uczuciowych łączących Polskę i Włochy”. Hrabia Ciano trzeźwo oceniał możliwe kierunki rozwoju sytuacji i choć niewątpliwie nasze uczucia odwzajemniał, Włochy jednak opowiedziały się za Hitlerem i skutecznie wiązały wojska aliantów na Półwyspie Apenińskim, opóźniając ich ofensywę, na którą tak bardzo czekali Polacy. Uczucia odżyły zapewne tym bardziej, kiedy Włosi w 1943 roku zrobili zwrot w polityce i włoskie skrzypce zagrały obok nas w orkiestrze koalicji antyhitlerowskiej.

Rumuni, nasi serdeczni sojusznicy, z wdzięcznością wspominali fetę, jaką zgotowaliśmy ich królowi, w 1937 roku, honorując go także tytułem szefa 57 Pułku Piechoty Wielkopolskiej. Rumunia dobrze zapisała się jako nasz sojusznik w pierwszej fazie wojny, ale racja stanu kazała jej zająć się pompowaniem paliw ze swych złóż w niemiecki przemysł zbrojeniowy, co zdecydowanie wpływało przecież na ówczesną sytuację Polski – jak wszystko, co wzmacniało Niemcy. I oni jednak, wzorem Włochów, zdążyli do orkiestry, bo taki był wówczas wymóg zwrotu ich polityki wewnętrznej.

Racja stanu naszych sojuszników kazała im nabrać wody w usta w Norymberdze, kiedy zamilczano sowieckie zbrodnie na narodzie polskim i odsunięto w niebyt zbrodnię katyńską.

Historycznie zatem nasz stosunek do sojuszników, szczególnie w świetle ostatniej wojny światowej, rozpięty jest na filarach: ufnej nadziei i pielęgnowanego żalu „zdradzonych”. A przecież te klisze towarzyszyły nam od wieków. Czasem skuteczne „załatwienie sprawy” doraźnym sojuszem otwierało przed nami nowe, trudne do przewidzenia pola konfliktów – kiedy z pomocą Litwinów przegoniliśmy Krzyżaków, wyrósł nad nami cień Księstwa Moskiewskiego, mariaże ze Skandynawami skończyły się złupieniem Polski przez Szwedów. Na tej wielkiej, dyplomatycznej szachownicy nigdy nie było bezruchu ani pustki. Tę niekończącą się, wyniszczającą, ale i fascynującą partię szachów przeanalizowali znakomici eksperci, debatując nad kruchością i trwałością polskich sojuszów wojskowych. To historyczne podłoże tym pełniej ukazuje nam dynamikę zmian w obecnym podejściu do kształtowania naszej polityki bezpieczeństwa.

***
Tercios, szyk bojowy hiszpańskiej piechoty, to był przełom, który nadał nowe oblicze tradycyjnej formule prowadzenia wojen. Ten as w rękawie króla Hiszpanii, czworobok najeżony pikami był śmiercionośnym narzędziem hiszpańskiej armii, a dzieła zniszczenia dokonywały muszkiety i arkebuzy. Pojawienie się tych szaleńczo odważnych piechurów na polu bitwy w zasadzie przesądzało jej wynik. Mimo różnicy klimatów i odległości żołnierska krew buzowała odwagą i u Hiszpanów, i u Polaków, których ścieżki nie raz i nie dwa przecięły się na szlakach wojen. Związki militarne między naszymi krajami – ponad wojną i pokojem – opisujemy w lwiej części naszego wydawnictwa.

REKLAMA

Anna Putkiewicz, redaktor naczelny kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia”





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO