moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Cios znikąd

Tropieni, osaczani, nękani – nie rezygnowali z walki. A często potrafili ukąsić naprawdę mocno: rozbić obóz dla więźniów politycznych, zająć miasteczko, a nawet… uprowadzić siostrę Bolesława Bieruta. Antykomunistyczne podziemie ma na koncie dziesiątki perfekcyjnie zorganizowanych akcji specjalnych. Echa niektórych dotarły nawet do Europy Zachodniej.

Do Kielc wjechali przed północą: kolumna samochodów, dwustu uzbrojonych po zęby żołnierzy. Bez jednego wystrzału obezwładnili wartowników z punktu kontrolnego na rogatkach, a potem przemknęli przez pogrążone w ciszy ulice. Zatrzymali się dopiero na placu Katedralnym. W samym sercu 53-tysięcznego miasta.

Chwilę później się rozdzielili. Dalej ruszyli już pieszo. Pododdział „Ostrolota” (por. Henryk Podkowiński) zajął stanowiska w pobliżu katedry. W razie potrzeby miał bronić samochodów. Ludzie „Harnasia” (por. Stefan Bembiński) i „Sęka” (por. Henryk Wojciechowski) obsadzili dwa krańce parku. Zadanie dla pierwszych: odeprzeć ewentualne uderzenie od strony komendy wojewódzkiej. Stamtąd oprócz milicjantów mogły nadciągnąć siły Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i żołnierze Ludowego Wojska Polskiego. Zadanie dla drugich: zniszczyć odsiecz ubowców i czerwonoarmistów od ulicy Focha. Grupa „Niegolewskiego” (ppor. Wacław Borowiec) w okamgnieniu opanowała pobliską pocztę i odcięła połączenia telefoniczne. Wreszcie chłopcy od „Zygmunta” (por. Zygmunt Bartkowski) obsadzili trasę odwrotu, zaś już poza Kielcami, we wsi Zagórze, zorganizowali podwody, które miały ulotnić się z rannymi. Choć wszyscy mocno liczyli na to, że rannych jednak nie będzie…

Pozostawało działać. „Szary” (kpt. Antoni Heda) i „Szparag” (por. Włodzimierz Dalewski) poprowadzili czterdziestu partyzantów przez przykościelny cmentarz. Po przeskoczeniu niewysokiego murku znaleźli się na ulicy Zamkowej. W oddali majaczyła masywna bryła więzienia. Przed solidną bramą przechadzało się dwóch strażników. Na pierwszy rzut oka budynek wyglądał jak twierdza nie do zdobycia.
Ale „Szary” miał plan.

„Bandytów rozstrzelać”

W styczniu 1944 roku sowieckie wojska przekroczyły granice przedwojennej Rzeczypospolitej. Armia Krajowa początkowo podjęła z nimi współpracę w ramach akcji „Burza”. Szybko jednak okazało się, że polskie podziemie jest dla Sowietów takim samym wrogiem jak Niemcy. – Po „wyzwoleniu” Polski przez Armię Czerwoną rozpoczęły się masowe aresztowania żołnierzy polskiej armii podziemnej. Ocenia się, że pod koniec 1944 roku liczba zamkniętych konspiratorów wynosiła 20 tysięcy – zauważa Szymon Nowak, historyk z Instytutu Pamięci Narodowej, autor książek o powojennej konspiracji.

Na początku 1945 roku generał Leopold Okulicki „Niedźwiadek”, nie widząc szans na szybkie wyrwanie Polski z rąk Sowietów i ich stronników, zdecydował o rozwiązaniu AK. Jednak nie wszyscy jego podwładni podporządkowali się rozkazowi. Część pozostała w konspiracji, wkrótce podziemie zaczęło odbudowywać dawne struktury i rosnąć w siłę. Dla komunistów zdławienie oporu stało się sprawą pierwszorzędną. „Armia otrzymała rozkaz oczyszczenia kraju z band – raportował Ławrientijowi Berii pułkownik Nikołaj Seliwanowski, sowiecki doradca przy Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego w Polsce. – Każdy bandyta schwytany z bronią w ręku będzie rozstrzelany, a osoby ukrywające bandytów i ich wspólników będą karane, włącznie do rozstrzelania”.

Początkowo zwalczaniem podziemia zajmowało się przede wszystkim NKWD. – W tym celu w październiku 1944 roku powołano 64 Zbiorczą Dywizję Wojsk Wewnętrznych NKWD, liczącą blisko 10 tys. żołnierzy – wyjaśnia Sławomir Poleszak, historyk specjalizujący się w dziejach drugiej konspiracji. W razie potrzeby mogła ona liczyć na wsparcie enkawudzistów z piętnastu pułków, które stacjonowały w Polsce. Jak zauważa Poleszak, stanowiły one 43% ogólnej liczby sowieckich wojsk wewnętrznych w Europie Środkowo-Wschodniej. – Dla porównania – w sowieckiej strefie okupacyjnej Niemiec przebywało takich pułków dziesięć – dodaje. Polski aparat terroru początkowo był zbyt słaby, by toczyć samodzielną walkę z podziemiem. Z czasem jednak wzmocnił się na tyle, że stopniowo przejmował od Sowietów ciężar tego zadania. Sławomir Poleszak podkreśla: – O ile w grudniu 1944 roku w Polsce Lubelskiej działało ok. 2,5 tys. funkcjonariuszy UB, 12–13 tys. milicjantów i 4 tys. żołnierzy Wojsk Wewnętrznych, o tyle rok później było już ok. 24 tys. funkcjonariuszy UB, 29 tys. oficerów i żołnierzy KBW oraz 56 tys. milicjantów.

W tym samym czasie do konspiracyjnych oddziałów zbrojnych należało 13–17 tys. żołnierzy. Niepodległościowa partyzantka działała w całej Polsce, ale najwięcej oddziałów operowało w województwach: białostockim, kieleckim, krakowskim, lubelskim i rzeszowskim. W wielu miejscach komuniści kontrolowali tylko duże miasta. Przez długie miesiące faktycznie utrzymywał się tam stan dwuwładzy. Jednak wspierana przez Sowietów bezpieka krok po kroku zdobywała przewagę. Nie mogło być inaczej – stał za nią cały aparat państwa. „W zaistniałej sytuacji największą rację bytu miały niewielkie oddziały, dobrze uzbrojone i zdolne do szybkiego przerzucania się z miejsca na miejsce” – wspominał generał Antoni Heda „Szary”, dowódca poakowskiego oddziału, który operował na Kielecczyźnie. Te marsze tak po latach relacjonował podporucznik Jerzy Ślaski „Nieczuja”, który służył w oddziale legendarnego majora Mariana Bernaciaka „Orlika”: „Maszerowali nocami. Zdarzało się, że po 40 kilometrów w ciągu jednej, ale na ogół mniej – 15–20 kilometrów […]. Conocne marsze były dla ludzi mordęgą. Byli tak zmęczeni, że niektórzy potrafili podczas marszu drzemać”.

Tropieni, osaczani, naciskani nie rezygnowali jednak z walki. Często też rozproszone na co dzień pododdziały organizowały się, by przeprowadzić akcje specjalne – perfekcyjnie zorganizowane, ocierające się o brawurę.

„Szary” w wielkim mieście

Tak było z rozbiciem więzienia w Kielcach. Wiosną 1945 roku przez województwo przetoczyła się fala represji. „W miesiącach kwiecień–maj zapełniły się więzienia. Cały sztab 2 Dywizji Legionowej AK Okręgu Radomsko-Kieleckiego został wtedy aresztowany – wspominał generał Antoni Heda „Szary”, który do niedawna walczył z Niemcami, a po wkroczeniu Armii Czerwonej zmuszony był ukrywać się przed nową władzą. – Polując na mnie, UB aresztowało 8 maja moich trzech braci […] oraz dwóch szwagrów”. Heda postanowił działać. Wrócił na Kielecczyznę, by stanąć na czele oddziału podporządkowanego Delegaturze Sił Zbrojnych na Kraj. W lipcu skontaktował się z szefem DSZ-etu, pułkownikiem Janem Rzepeckim, i poinformował go, że zamierza rozbić kieleckie więzienie. Projekt wydawał się szalony – uderzyć na silnie chroniony obiekt, w samym sercu dużego miasta, pełnego bezpieki, ludowego wojska i Armii Czerwonej… Heda był jednak zdeterminowany. Po krótkim wahaniu Rzepecki powiedział: „tak”. Zastrzegł jednak, że odtąd „Szary” musi działać na własną rękę.

Heda miał świadomość, że tak dużej akcji nie zdoła przeprowadzić siłami swojego oddziału. Nawiązał więc kontakt z dowódcami poakowskiej partyzantki z okręgu radomskiego – porucznikiem Stefanem Bembińskim „Harnasiem” i porucznikiem Henrykiem Podkowińskim „Ostrolotem”. Założył, że łącznie musi zgromadzić trzystu żołnierzy. To się nie udało, ale „Szary” postanowił zaryzykować. W końcu miał do dyspozycji dwustu partyzantów, uzbrojonych m.in. w 20 karabinów, 130 pistoletów maszynowych, trzy granatniki PIAT, do tego dysponował niezłym rozpoznaniem i ryzykownym, choć całkiem sensownym planem…

„Szary” wspominał: „Dzień przed zamierzoną akcją upozorowaliśmy uderzenie na miasteczko Szydłowiec koło Radomia, odległe od Kielc o 50 km. Do rana trwała pozorowana próba opanowania miasteczka. W pobliskich lasach rozkładaliśmy miny, które kolejno wybuchały przez cały dzień […]. Tym sposobem zmusiliśmy wojskowy garnizon stacjonujący w Kielcach do opuszczenia miasta. Pociągnęli na obławę. Od samego rana wywożono ich na miejsce wybuchów i tam czesali lasy nikogo nie znajdując”. Tymczasem ludzie „Szarego” 4 sierpnia od świtu obsadzili szosę ze Skarżyska-Kamiennej do Kielc. W ciągu kilku godzin zarekwirowali czternaście pojazdów, w tym samochody, z których korzystali kieleccy funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Późnym wieczorem tymi właśnie autami wyruszyli do Kielc. Sama akcja rozpoczęła się tuż przed północą.

„Szary” (pierwszy z lewej) razem ze swymi partyzantami, zaprawionymi zarówno w akcjach dywersyjnych, jak i w boju z nieprzyjacielem. Fot. Archiwum IPN

Najpierw nocną ciszę rozdarła salwa z karabinów. Kule dosięgły obydwu strażników. Chwilę później ponad Zamkową ze świstem przeleciał granat z PIAT-a. Uderzył w bramę i eksplodował. Solidna metalowa konstrukcja trzymała się jednak mocno. Wybuch wydarł w poszyciu jedynie dziurę o średnicy kilkudziesięciu centymetrów – zbyt małą, by mógł się przez nią przecisnąć człowiek. Partyzanci pędem rzucili się ku bramie i założyli niewielki ładunek. Kolejny huk i znów nic. Grubą blachę trzeba było szarpać gołymi rękami. Wreszcie otwór okazał się na tyle duży, że do środka mógł wskoczyć pierwszy człowiek, po nim kolejny. Na więziennym dziedzińcu rozpętała się strzelanina. Ogień otworzyły też oddziały rozlokowane w innych częściach miasta. Ostrzeliwującym się strażnikom nikt nie ruszył na odsiecz. Wkrótce skryli się w więziennej wartowni.

Tymczasem ludzie Hedy biegali po budynku i otwierali kolejne cele. Według dokumentów UB, tamtej nocy wolność odzyskało 375 więźniów, w tym liczni żołnierze niepodległościowego podziemia. Sam „Szary” utrzymywał, że uwolnionych było blisko sześciuset. Wśród nich nie odnalazł jednak swoich braci. Już wcześniej mieli zostać zamordowani. Oddziały biorące udział w akcji bez większych przeszkód wycofały się z Kielc i rozpłynęły w okolicznych lasach. Akcja została przeprowadzona z chirurgiczną precyzją. Podczas wymiany ognia zginęły zaledwie trzy osoby – sowiecki oficer, milicjant oraz jeden partyzant. Kolejny ranny milicjant zmarł w szpitalu. Wściekłość komunistów była ogromna. Wpadkę przypłacił stanowiskiem m.in. szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Kielcach, major Adam Kornecki. Jak to uzasadnił minister bezpieczeństwa publicznego Stanisław Radkiewicz: „za złą organizację pracy agenturalno-operacyjnej”, która skutkowała „bandyckim napadem”.

Fortel „Orlika”

Podobnych akcji było całkiem sporo. Ledwie kilka miesięcy wcześniej, w nocy z 20 na 21 maja 1945 roku oddział podporucznika Edwarda Wasilewskiego złożony z byłych żołnierzy AK przypuścił udany atak na obóz NKWD w Rembertowie. Placówka mieściła się na terenie byłej fabryki amunicji „Pocisk”. Dostępu do niej strzegli strażnicy rozmieszczeni przy bramie i na wieżyczkach wartowniczych oraz podwójny pierścień zasieków z drutu kolczastego. Na początku marca do obozu trafił generał August Fieldorf „Nil”, który w czasie wojny był dowódcą Kedywu. Komuniści aresztowali go przypadkowo i… nie rozpoznali. Fieldorf miał przy sobie konspiracyjne dokumenty na nazwisko Walenty Gdanicki i zwitek dolarów. Dlatego został oskarżony o handel walutą. Rzecz z pozoru błaha. W oczach Sowietów jednak wystarczająca, by zesłać człowieka na Syberię.

Kiedy informacja o zatrzymaniu „Nila” dotarła do stworzonej jeszcze przez dowództwo AK antykomunistycznej organizacji „Nie”, ta zaczęła przymierzać się do zorganizowania rajdu na obóz. Planów nie udało się jednak sfinalizować. Teren był zbyt silnie strzeżony, brakowało ludzi. Projekt nie został jednak ostatecznie odłożony na półkę. W maju wrócił do niego kapitan Walenty Suda „Młot” z dawnego obwodu AK Mińsk Mazowiecki „Mewa-Kamień”. Fieldorf został już co prawda wysłany do łagru, ale Suda myślał o odbiciu swoich ludzi. Zadanie powierzył podporucznikowi Edwardowi Wasilewskiemu „Wichurze”. Grupa uderzeniowa liczyła 44 żołnierzy. Wasilewski miał też do dyspozycji pododdziały wsparcia i ubezpieczenia. Wśród szturmowców był Albin Wichrowski „Góral”, który po latach opowiadał: „Po wyważeniu furtki przy bramie weszliśmy do środka, likwidując stojących tam wartowników. Kilku z nas wpadło do domku. Miał dwie izby. W pierwszej siedział na krześle sowiecki oficer. Nogi miał w misce z wodą. Przed nim klęczał jakiś człowiek. Wyglądało jakby mył enkawudziście nogi. Oficer sięgnął po broń. Nie zdążył. Zwalił się z krzesła martwy. Cywil zawołał do nas, że jest więźniem, żeby go nie zabijać”. Żołnierze, którzy wdarli się na teren obozu, otwierali baraki i nawoływali więźniów do ucieczki. Enkawudziści byli tak zaskoczeni, że na atak odpowiedzieli jedynie bezładnym ogniem. Ranili trzech partyzantów. Ich straty okazały się jednak nieporównanie większe – według szacunków zginęło od dwudziestu do sześćdziesięciu żołnierzy. Przede wszystkim jednak żołnierze „Wichury” uwolnili około pięciuset więźniów politycznych. „Po 25 minutach od rozpoczęcia akcji nasi byli już poza obozem” – wspominał.

Za uciekinierami ruszyła obława. NKWD złapało blisko dwustu więźniów, którzy zostali poddani represjom. Byli bici i kopani, część z nich potem rozstrzelano. Ale akcja „Wichury” faktycznie stanowiła początek końca obozu. Wkrótce Sowieci zaczęli wywozić więźniów do nowo powstałego obozu w Poznaniu. Latem 1945 roku placówka w Rembertowie przestała istnieć.

Nie mniej spektakularną akcję przeprowadzili żołnierze majora Mariana Bernaciaka „Orlika”. Dowodzony przez niego oddział działał na Lubelszczyźnie i podlegał Delegaturze Sił Zbrojnych na Kraj, a potem Zrzeszeniu Wolność i Niezawisłość. Tyle że „Orlik” w porównaniu z „Szarym” czy „Wichurą” poszedł krok dalej. Sięgnął po fortel.

24 kwietnia 1945 roku po południu pod bramę więzienia Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Puławach zajechały dwa ciężarowe Studebakery. Na ich pakach siedzieli czerwonoarmiści z pepeszami i kilku obszarpanych cywilów. „Otwierać – rzucił do wartowników sowiecki major. – Jesteśmy ze specjalnej grupy operacyjnej. Przywieźliśmy wam bandytów z lasu”. Chwilę później ciężarówki były już na więziennym dziedzińcu. Naprzeciw nim wyszedł oficer NKWD. Wywiązała się krótka rozmowa. Enkawudziście coś jednak wyraźnie nie pasowało. Major, jak major, ale akcent jakiś dziwny… I do tego obstawa jakoś dziwnie rozchodzi się wokół… Jego dłoń powoli wędrowała do kabury z pistoletem. Zanim jednak chwycił broń, padł przeszyty kulą. W budynku i na dziedzińcu rozpętała się strzelanina. Okazało się, że zarówno czerwonoarmiści, jak i więźniowie to w rzeczywistości ludzie „Orlika”. Po krótkiej wymianie ognia partyzanci zdołali uwolnić 107 więźniów. Ciężarówki pomknęły przez ulice miasta. Po drodze partyzanci wpadli na oddział czerwonoarmistów. Na ich widok fałszywy sowiecki major wychylił się z szoferki i wrzasnął: „Tawariszczi! Poliaki naszych bijut!”. Sołdaci rzucili się w kierunku więzienia, gdzie otworzyli ogień do… zabarykadowanych na piętrze ubeków. Zanim pomyłka wyszła na jaw, żołnierze „Orlika” zdążyli zniknąć w okolicznych lasach. Dla komunistów akcja w Puławach była niczym potwarz. Niebawem zorganizowali gigantyczną obławę. Wzięło w niej udział 680 funkcjonariuszy NKWD, KBW, MO i UB, którzy do dyspozycji mieli tankietkę i dwa transportery opancerzone. 24 maja 1945 roku dopadli partyzantów w Lesie Stockim nieopodal Kazimierza Dolnego. Rozegrała się tam największa bitwa w dziejach drugiej konspiracji. Mimo przewagi wroga żołnierze „Orlika” zdołali z niej wyjść zwycięsko.


Oddział majora Mariana Bernaciaka „Orlika”. Zwraca uwagę jego świetne uzbrojenie w broń maszynową. Fot. Domena publiczna

Według wyliczeń historyka Kazimierza Krajewskiego, w latach 1944–1946 na ziemiach polskich oddziały podziemia uderzyły łącznie na 73 więzienia, areszty, obozy NKWD i UB oraz transporty z więźniami politycznymi. W ten sposób uwolniły ok. 4 tys. osób. Statystyki uzupełnić należy blisko trzystoma więźniami, którzy odzyskali wolność w następstwie siedemnastu akcji przeprowadzonych na dawnych Kresach.

Tymczasem akcje specjalne nie kończyły się na rozbijaniu bezpieczniackich katowni. Żołnierze podziemia sięgali po daleko bardziej urozmaicone metody walki. Nierzadko oprócz celu czysto praktycznego zyskiwały one wymiar symboliczny. Miały stanowić demonstrację możliwości, podnieść morale żołnierzy i ludności, którą nowa władza za wszelką cenę starała się przeciągnąć na swoją stronę.

Siostra Bieruta śpiewa

Dbał o każdy detal. W jego szwadronie ważna była nie tylko dyscyplina, lecz także wygląd. Partyzanci ubierali się w mundury przejmowane od żołnierzy powracających do kraju z Wielkiej Brytanii. Nosili czarne berety na zmianę z polowymi rogatywkami. „Miejscowa fama głosiła, że stanowimy jednostki naszego wojska na Zachodzie” – wspominał służący w oddziale podporucznik Olgierd Christa.

Tak w 2 szwadronie 5 Wileńskiej Brygady AK, którym dowodził podporucznik Jan Badocha „Żelazny”, wszystko musiało chodzić jak w zegarku. Ale było tam też miejsce na odrobinę szaleństwa. A nawet więcej niż odrobinę. Christa tak pisał o jednej z akcji: „Do Bobolic ppor. »Żelazny« wjechał w biały dzień z zamiarem odbicia aresztowanych przez UB […]. Błądząc po ulicach, wjechaliśmy do koszar sowieckich, śpiewając »Katiuszę«. To właśnie Sowieci wskazali nam drogę do posterunku UB i milicji. Oba posterunki, pomimo że przywitały nas z bronią gotową do strzału, zostały rozbrojone bez strzału”.

Jednak najbardziej znaną akcją szwadronu był ponadstukilometrowy rajd, który został przeprowadzony 19 maja 1946 roku na pograniczu powiatów starogardzkiego i kościerzyńskiego. Akcja zaczęła się wczesnym rankiem, kiedy to partyzanci pomiędzy Tucholą a Starogardem zarekwirowali ciężarówkę należącą do Głównego Urzędu Morskiego. Szwadron przejechał nią do miejscowości Kaliska. Badocha zapukał do drzwi miejscowego posterunku, podając się za dowódcę grupy pościgowej UB z Bydgoszczy. Zanim milicjanci zorientowali się, z kim mają do czynienia, zostali rozbrojeni. Potem partyzanci rozbili jeszcze posterunki w Osiecznej, Osieku, Skórczu, Lubichowie i Zblewie. Wreszcie wieczorem dotarli do Starej Kiszewy. W miejscowym domu kultury trwało akurat przedstawienie. „Żelazny” wywabił stamtąd miejscowego komendanta MO i na jego oczach rozbrojono ostatni już tego dnia posterunek. Łącznie ludzie Badochy zdobyli kilkanaście sztuk broni, solidny zapas amunicji, zniszczyli trzy centrale telefoniczne i rozstrzelali kilku ubowców, którzy dali się podziemiu mocno we znaki. Wszystko to, jak zauważa historyk Joanna Wieliczka-Szarkowa, „sparaliżowało na dłuższy czas działanie aparatu bezpieczeństwa w dwóch powiatach”. Akcja „Żelaznego” odbiła się tak szerokim echem, że poinformowało o niej nawet radio BBC.

Legendą obrósł też wyczyn kapitana Henryka Flamego „Bartka”. Oficer ten pod wieloma względami przypominał Badochę. Choćby za sprawą swojej odwagi, która graniczyła z brawurą. We wrześniu 1939 roku walczył jako pilot, po wojnie został dowódcą zgrupowania Narodowych Sił Zbrojnych na Śląsku Cieszyńskim. Przez długie miesiące pozostawał dla komunistów nieuchwytny, zaś 3 maja 1946 roku postanowił okrutnie z nich zakpić. Zgromadził swoich ludzi w kwaterze na Baraniej Górze i oznajmił: „Zamanifestujemy naszą wolę służenia Ojczyźnie w dniu Święta Królowej Polski!”. Rankiem blisko dwustu w pełni umundurowanych i uzbrojonych żołnierzy wkroczyło do Wisły, po czym przemaszerowało przez jej centrum. Pododdziały prowadził podporucznik Jan Przewoźnik „Ryś”. Jechał konno, a na sobie miał mundur 2 Korpusu generała Władysława Andersa. Defiladę odbierał sam „Bartek”. „Spotykanych po drodze ludzi ogarniał szał radości. Kobiety i dziewczęta wybiegały z domów ze smakołykami i kwiatami. Niektóre płakały i błogosławiły na drogę. Wielu ludzi pytało: »Czy idziecie prać komunistów?« – wspominał podporucznik Antoni Biegun „Sztubak”. Wtórowała mu Irena Stawowczyk „Sarna”: „Nie zapomnę nigdy tego uczucia podniecenia i radości, jaka ogarnęła nasze szeregi, tego uczucia dumy, że możemy ogłosić wszem wobec: oto jesteśmy, nie poddaliśmy się, pozostaliśmy wierni”. W samej Wiśle i okolicy stacjonowały pokaźne siły Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Wojsk Ochrony Pogranicza, rezydowali milicjanci, funkcjonariusze UB, nikt jednak nie odważył się interweniować…

„Bartek” opanował Wisłę na ponad dwie godziny. Nie był sam. W maju 1945 roku dwustu partyzantów dowodzonych przez majora Jana Tabortowskiego „Bruzdę” zdołało zająć Grajewo, zaś we wrześniu 1948 roku żołnierze podporucznika Stanisława Grabowskiego „Wiarusa” na chwilę wzięli we władanie Jedwabne. Dowódca oddziału przemówił do zebranych na Rynku mieszkańców, prosząc ich, by nie upadali na duchu i trwali w oporze przeciwko narzuconej siłą władzy.

Podobne przedsięwzięcia zwykle były misternie planowane. Czasem jednak o rozpoczęciu akcji specjalnych decydował przypadek. Tak stało się choćby 18 maja 1946 roku, kiedy oddział DSZ-WiN pod dowództwem podporucznika Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia” uprowadził… siostrę komunistycznego prezydenta Bolesława Bieruta. Julia Malewska wraz z mężem i synem wybrała się z Chełma do Lublina, by odwiedzić znajomych i zrobić zakupy. Gdy wracali do domu, ich samochód został zatrzymany przez partyzantów, którzy akurat przygotowywali zasadzkę na transport przewożący więźniów. Malewska myśląc, że ma do czynienia z LWP, powołała się na rodzinne koneksje i zażądała wolnej drogi... Żołnierze Taraszkiewicza zatrzymali całą trójkę. Chcieli wymienić ich na więzionych dowódców podziemia. Aby wymknąć się obławie, jeździli od kwatery do kwatery. – Warto podkreślić, że członkowie rodziny Bieruta w trakcie przetrzymywania nie byli bici ani torturowani i obchodzono się z nimi dobrze. Posiłki spożywali wspólnie z żołnierzami podziemia. Jedyne, co wymuszano na nich, to śpiewanie pieśni: przed śniadaniem śpiewali „Kiedy ranne wstają zorze”, a przed kolacją „Wszystkie nasze dzienne sprawy” – tłumaczy historyk Lech Kowalski. Po dwóch dniach „Jastrząb” zdecydował się wypuścić zatrzymanych. Kowalski: „Opuszczając oddział […], Malewscy zabrali list adresowany do prezydenta Bieruta. Była to prośba o uwolnienie aresztowanych rodzin ściganych politycznie”. Siostra Bieruta zobowiązała się dołożyć wszelkich starań, aby do tego doprowadzić. Niestety, serce jej brata, sowieckiego agenta, było nieczułe na takie prośby.
Tego boju jednak podziemie nie mogło wygrać. Komuniści mieli do dyspozycji szybko rozrastający się i umacniający aparat represji, a na walkę z konspiracją nie szczędzili pieniędzy. W 1947 roku ogłosili amnestię. W zamian za obietnicę powrotu do normalnego życia ogromna rzesza partyzantów zdecydowała się ujawnić. Szybko okazało się jednak, że to podstęp. Wielu z nich trafiło do więzień, ich życie nadal było w niebezpieczeństwie. Część podjęła desperacką decyzję o ponownym zejściu do podziemia. Ale czas aktywnej walki z komunistyczną władzą nieuchronnie mijał. Dla przetrzebionej partyzantki rozpoczął się okres desperackiej walki o przetrwanie.

Źródła cytatów:

„Atlas polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956”, praca zbiorowa pod red. S. Poleszaka, Warszawa – Lublin 2007.
A. Heda, „Wspomnienia »Szarego«”, Warszawa 2009.
L. Kowalski, „Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego a żołnierze wyklęci”, Poznań 2016.
Sz. Nowak, „Bitwy wyklętych”, Warszawa 2016.
Sz. Nowak, „Oddziały wyklętych”, Warszawa 2014.
J. Ślaski, „Żołnierze wyklęci”, Warszawa 2012.
R. Śmietanka-Kruszelnicki, M. Sołtysiak, „Rozbicie więzienia w Kielcach w nocy z 4 na 5 sierpnia 1945 r.”, Kielce 2009.
J. Wieliczka-Szarkowa, „Żołnierze wyklęci. Niezłomni bohaterowie”, Kraków 2013.
„Wyklęci. Podziemie zbrojne 1944–1963”, wybór i oprac. M. Markowska, posłowie S. Poleszak, Warszawa 2013.

Łukasz Zalesiński

autor zdjęć: Archiwum IPN, Domena publiczna; grafika: Jarosław Malarowski

dodaj komentarz

komentarze


Ramię w ramię z aliantami
 
Tusk i Szmyhal: Mamy wspólne wartości
Strategiczna rywalizacja. Związek Sowiecki/ Rosja a NATO
Kosiniak-Kamysz o zakupach koreańskiego uzbrojenia
Polscy żołnierze stacjonujący w Libanie są bezpieczni
Gen. Kukuła: Trwa przegląd procedur bezpieczeństwa dotyczących szkolenia
Wojna w świętym mieście, część druga
Puchar księżniczki Zofii dla żeglarza CWZS-u
Wieczna pamięć ofiarom zbrodni katyńskiej!
SOR w Legionowie
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Zbrodnia made in ZSRS
NATO zwiększy pomoc dla Ukrainy
Żołnierze-sportowcy CWZS-u z medalami w trzech broniach
Sprawa katyńska à la española
Kadisz za bohaterów
Odstraszanie i obrona
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
NATO on Northern Track
W Rumunii powstanie największa europejska baza NATO
Wojna w świętym mieście, część trzecia
Więcej pieniędzy dla żołnierzy TSW
Zachować właściwą kolejność działań
Polak kandydatem na stanowisko szefa Komitetu Wojskowego UE
Kolejne FlyEle dla wojska
Żołnierze ewakuują Polaków rannych w Gruzji
Sandhurst: końcowe odliczanie
Prawda o zbrodni katyńskiej
Aleksandra Mirosław – znów była najszybsza!
Marcin Gortat z wizytą u sojuszników
V Korpus z nowym dowódcą
Koreańska firma planuje inwestycje w Polsce
NATO na północnym szlaku
Na straży wschodniej flanki NATO
Głos z katyńskich mogił
Ocalały z transportu do Katynia
Rakiety dla Jastrzębi
Rozpoznać, strzelić, zniknąć
Charge of Dragon
Morska Jednostka Rakietowa w Rumunii
Szpej na miarę potrzeb
Przygotowania czas zacząć
Szarża „Dragona”
Barwy walki
Zmiany w dodatkach stażowych
Front przy biurku
Wojna w Ukrainie oczami medyków
Bezpieczeństwo ważniejsze dla młodych niż rozrywka
Mundury w linii... produkcyjnej
Wojna w świętym mieście, epilog
Potężny atak rakietowy na Ukrainę
WIM: nowoczesna klinika ginekologii otwarta
Optyka dla żołnierzy
Jakie wyzwania czekają wojskową służbę zdrowia?
Święto stołecznego garnizonu
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
W Brukseli o wsparciu dla Ukrainy
Cyberprzestrzeń na pierwszej linii
Strażacy ruszają do akcji
Przełajowcy z Czarnej Dywizji najlepsi w crossie
25 lat w NATO – serwis specjalny

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO