Żołnierze 62 Kompanii Specjalnej postanowili, że swojej jednostki nigdy tak naprawdę nie dadzą rozwiązać.
Bolesławiec, pierwsza sobota września, koszary 23 Śląskiego Pułku Artylerii, w których jeszcze przed 20 laty stacjonowała 62 Kompania Specjalna. Przed południem, wyznaczającym rozpoczęcie zlotu żołnierzy i sympatyków sławnej jednostki, półtorej setki zawodników staje na starcie I Crossu Commando o statuetkę Brunatnego Misia.
Młodość i dojrzałość, historia i współczesność, wszystko tu się miesza, przenika i uzupełnia. Ośmiokilometrowa trasa biegu terenowego nawiązuje do rozgrywanej niegdyś przez komandosów „Normy taktycznej numer 13”, dziesięciokilometrowego crossu pokonywanego w umundurowaniu i z bronią. Wówczas, jeśli ostatni żołnierz z ośmioosobowej grupy specjalnej nie zmieścił się w limicie godziny, zespół musiał zaliczać „Normę taktyczną numer 14” na dystansie 25 km. A statuetka Brunatnego Misia jest formą uczczenia niedźwiedzia Wojtka, który na szlaku bojowym towarzyszył żołnierzom II Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa.
Wśród startującej młodzieży są również panowie w średnim wieku, a nawet „starszaki”. Żołnierze 62 Kompani Specjalnej nie tylko tworzą honorową asystę, lecz także uczestniczą w biegu, by przypomnieć sobie stare, dobre czasy. Startują między innymi st. kpr. Krzysztof Wiatrowski, chor. Mieczysław
Kopacz, a także płk Sławomir Drumowicz, któremu towarzyszy córka Dominika. Pierwszy metę osiąga Michał Wendland, ale nie tylko on jest zwycięzcą. Wiatrowskiego, który przybiegł daleko za czołówką, witają szczególnie gorące brawa, gdyż trasę pokonał w mundurze, z bronią i pełnym żołnierskim wyposażeniem, a ostatnie kilometry również… w masce przeciwgazowej.
Krzysztof należy do młodszego pokolenia żołnierzy 62 KS – przed ćwierć wiekiem był komandosem w służbie zasadniczej. Od momentu wyjścia do cywila cały czas uprawia sporty ekstremalne, pokonuje maratony, pływa na długich dystansach. W tym roku ukończył maraton pływacki przez Balaton – pokonał kraulem w ciągu ośmiu godzin 17 km w mundurze. W przyszłym chce opłynąć Zatokę Gdańską, również w mundurze, ale tym razem będzie miał ręce i nogi spięte kajdankami: „Kultywuję dobre tradycje jednostki, cieszę się, gdy na starcie spotykam takich ludzi, jak pułkownicy Sławomir Drumowicz czy Robert Szczeszek. Gdy służyłem w kompanii, byli młodymi oficerami. Razem ganialiśmy po lasach. Teraz są »szychami« w wojskach specjalnych, a nadal startują w zawodach militarnych”.
Uroczystość rozpoczyna się dokładnie w południe i trwa długo, bo jest okazją do uhonorowania przyjaciół i sojuszników. Jest również czas na takie przemówienia: „Cieszy to, że czerwony beret ciągle coś znaczy, że obok nas pojawiła się młodzież chętna do szkolenia i kultywowania tradycji Commando. Jeżeli choć w jakimś stopniu stanowimy dla nich inspirację, to możemy sobie powiedzieć, że warto było ponosić trudy służby w tej szczególnej formacji. Kiedyś, przed laty, nasi żołnierze działali skrycie i w osamotnieniu. By odnosić sukcesy, musieli, mówiąc trochę żartobliwie, niedoskonałości sprzętu nadrabiać odwagą. Dzisiaj funkcjonują w gronie niezliczonych przyjaciół i sympatyków, a ich sukcesy są możliwe dzięki wsparciu dowództwa i kadry 23 Śląskiego Pułku Artylerii, 10 Brygady Kawalerii Pancernej, Wojskowej Komendy Uzupełnień w Bolesławcu i Centralnego Ośrodka Szkoleń Specjalistycznych Straży Granicznej w Lubaniu”. Lista przyjaciół i sojuszników jest imponująca…
Historyczne zwierciadło
Niezwykłą atmosferę spotkaniu nadają młodzi ludzie w mundurach, z uzbrojeniem i rynsztunkiem z czasów, gdy 62 Kompanią Specjalną dowodził mjr Andrzej Żdan. Członkowie Grupy Rekonstrukcji Historycznej „Commando 62” ze Świdnicy, prowadzonej przez Marcina Matejkę, sami siebie nazywają wprawdzie niedzielnym wojskiem, ale w swoich działaniach wzorują się na komandosach. Czują też klimat tamtych czasów, bo kiedyś, jeszcze jako członkowie Związku Strzeleckiego „Strzelec”, uczestniczyli w szkoleniach organizowanych przez żołnierzy 56 i 62 Kompanii Specjalnej.
Z kolei Grupa Rekonstrukcji Historycznej 1 Samodzielnej Kompanii Commando przy Klubie Żołnierzy Rezerwy Ligi Obrony Kraju w Swarzędzu w historię sięga znacznie głębiej. Przemysław Kapturski, niejako podwójnie mundurowy, bo służbowo policjant, a prywatnie szef zespołu, przyjechał na zlot jeepem willisem w towarzystwie żony Magdaleny i syna
Władysława: „Zaczynaliśmy, gdy w Polsce nikt jeszcze nie słyszał o rekonstrukcji historycznej. Wychowaliśmy się między innymi na »Żołnierzu Polskim«, na surwiwalu militarnym. Cały czas towarzyszyła nam fascynacja 1 Samodzielną Kompanią Commando, dowodzoną przez kpt. Władysława Smrokowskiego. Nasz syn nie mógł zatem dostać innego imienia”.
Z młodym pokoleniem
Duszą spotkania i motorem wydarzeń na bolesławieckim zlocie jest st. chor. Bogdan Fiałkowski, wiceprezes Stowarzyszenia Byłych Żołnierzy 62 Kompanii Specjalnej Commando. Za czasów mjr. Andrzeja Żdana przez dziewięć lat dowodził grupą specjalną, a dziś trudno byłoby powiedzieć, że jest w rezerwie. Nadal dba o dobrą sławę swej jednostki i nieustannie służy siłom zbrojnym: „Kiedyś szkoliliśmy się w dalekim rozpoznaniu i dywersji, a dziś pracujemy z młodzieżą”. W kwietniu i maju 2014 roku na ośmiu obozach organizowanych przez komandosów posmakowało wojskowego życia pół tysiąca młodych ludzi z całej Polski, głównie ze szkół o profilu wojskowym.
Pięciodniowy program obejmował pokonywanie wojskowego toru przeszkód OSF, musztrę, regulaminy, strzelanie z różnego rodzaju broni, marszobieg z przeszkodami, wspinaczkę na skałkach pod Bolesławcem, prowadzoną przez instruktorów 10 Brygady Kawalerii Pancernej i Straży Granicznej, spływy Bobrem lub Kwisą. Zdaniem Fiałkowskiego, najważniejsze w tych spotkaniach było wskazanie młodzieży drogi do służby wojskowej.
Według długofalowego planu komandosi pracują z 16 szkołami o profilu wojskowym. Wspierają ich partnerzy, z którymi podpisali umowy, między innymi 11 Dywizja Kawalerii Pancernej i jej jednostki, Żandarmeria Wojskowa czy Straż Graniczna. Przedsięwzięć jest mnóstwo, trudno wyliczyć wszystkie: rozgrywają mistrzostwa klas o profilu wojskowym i Narodowych Sił Rezerwowych, manewry Polskiego Czerwonego Krzyża, imprezy dla Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych w Misjach poza Granicami Kraju. Na poligonie żagańskim prowadzili centralny zlot klas o profilu wojskowym. Co z tej pracy wynika? Fiałkowski twierdzi, że efekty są wymierne: „W 2013 roku po zawodach NSR-u 15 żołnierzy znalazło etaty w 10 Brygadzie Kawalerii Pancernej, 23 Pułku Artylerii, 5 Pułku Artylerii w Sulechowie. Nie chodzi jednak o statystyki, lecz wychowywanie młodego pokolenia do służby wojskowej”.
Obieg zamknięty
Współorganizatorem spotkania, a także partnerem w kontynuowaniu dzieła 62 Kompanii Specjalnej jest kolejny żołnierz mjr. Żdana, st. sierż. Jan Kusek, szef Stowarzyszenia Spadochroniarzy „Trawers” i Jednostki Poszukiwawczo-Ratowniczej w Złotoryi. Jan Kusek w bazie lotniczej Baryt ma na jej potrzeby między innymi dwie strzelnice, lądowisko, trzy samoloty, sześć samochodów pancernych, 100 karabinów. Organizuje obozy – spadochronowy, nurkowy, górski – w których uczestniczy młodzież z całej Polski, ale, jak zastrzega: „Tylko ci, którzy bardzo chcą, bo wybieramy uczestników według następujących kryteriów: motywacja, sprawność fizyczna, odpowiedzialność. Nowy człowiek musi być również zaakceptowany przez resztę towarzystwa. Prowadzimy szkolenie ratownicze i wojskowe, więc śmieją się z nas, że w dni parzyste uczymy ratować, a w nieparzyste zabijać”.
Jednostka jest w Krajowym Systemie Ratowniczo-Gaśniczym (KSRG) jako formacja ochotnicza i pełni całodobowe służby (zawsze trzech ratowników i pilot na dyżurze). Działają w sile plutonu, trzy sekcje – ratownictwa specjalnego, ratownictwa medycznego i sekcje poszukiwań lotniczych. Są używani do różnego rodzaju zdarzeń. Najwięcej działają jako pogotowie ratunkowe, w systemie ratownictwa medycznego.
Jan Kusek, podobnie jak to było w kompanii, stawia na atrakcyjność i elitarność: „Członek zespołu za nic nie płaci, dostaje wszystko – od butów po beret, ale musi się wykazać. Podstawą dobrej zabawy jest marsz na 100 km w czasie jednej doby, bez jedzenia i picia, z wojskowym obciążeniem. Jeden z dziesięciu adeptów ma szansę na pełne szkolenie – zostaje płetwonurkiem, skoczkiem, ratownikiem. Musi biegać i strzelać, a jeszcze do tego być porządnym facetem”. Jego wychowankowie idą do szkół wojskowych, do policji i innych służb mundurowych. Ma też „swoich” ludzi w GROM-ie, w jednostce w Lublińcu, w Agacie. Ale na tym nie koniec: „Kilku chłopaków, którzy poszli od nas do doborowych jednostek, zakończyło służbę. Wrócili, i jako instruktorzy odrabiają to, co w nich zainwestowaliśmy. W pewien sposób powstał obieg zamknięty”.
Wymagający dowódca
Ppłk Andrzej Żdan dowodził jednostką 12 lat, czyli najdłużej ze wszystkich dowódców. Był znakomitym sportowcem, twardym żołnierzem i dowódcą wymagającym najwięcej od samego siebie. Nic więc dziwnego, że do dziś jest to postać owiana legendą. Podczas bolesławieckiego spotkania mówi o tym jakby z lekkim zdziwieniem: „Z tą legendą to jest przesada. Ludzie byli dobrzy... i są nadal. Widać to przecież. Na zlot przyjechało wielu chłopców, którzy w tym wszystkim brali udział. Praca z nimi to była przyjemność”. A co do twardych metod szkolenia... „Lubiłem wysiłek fizyczny, sport, myślałem, że im się też podoba. Nigdy przecież się nie skarżyli”.
Jan Kusek na temat twardego szkolenia u mjr. Żdana mówi wprost: „Przeklinaliśmy go, nienawidziliśmy, a teraz kochamy. Zaszczytem było służyć w tej kompanii, dawać sobie radę. U nas był inny rodzaj ludzi, bardzo twardych, byliśmy szkoleni w sposób naruszający wszelkie zasady humanitaryzmu. Wyznawaliśmy zasadę – nie ma zadania nie do wykonania”.
Bogdan Fiałkowski dopowiada: „Nasz dowódca pozostał twardym żołnierzem. Wprawdzie mieszka daleko od Bolesławca, koło Lubaczowa, w swoich rodzinnych stronach, ale cały czas rękę trzyma na pulsie wydarzeń. Mogę więc powiedzieć, że nadal służę u Żdana.
autor zdjęć: Piotr Bernabiuk