Śnieg po kolana, na termometrach minus 30 stopni, potworne zmęczenie i strach przed wszędobylskimi snajperami. Wojna z Finlandią, która miała być dla Armii Czerwonej spacerkiem, przerodziła się w długotrwałą i krwawą batalię. 11 lutego 1940 roku Sowieci zebrali się jednak w sobie, by wyprowadzić potężne uderzenie na Linię Mannerheima.
Obsługa fińskiego ckm-u Maxim M/09-21. Fot. Wikipedia
– W dzień urodzin towarzysza Stalina wypiję w Helsinkach koktajl za jego zdrowie – chełpił się sowiecki minister spraw zagranicznych Wiaczesław Mołotow, kiedy sowieckie zagony przekraczały granicę z Finlandią. Był 30 listopada 1939 roku, a do urodzin generalissimusa pozostawało ledwie 18 dni. Czas upłynął bardzo szybko. Jednak 18 grudnia Mołotow, zamiast wznosić toasty na helsińskich salonach, krążył wściekły po Kremlu, czerwonoarmiści zaś masowo ginęli na Linii Mannerheima i w nieprzebranej tajdze na północ od jeziora Ładoga. Finowie stopowali ich czołgi, nierzadko sięgając po bardzo proste metody. Rzucali w nie podpalanymi od góry butelkami z benzyną. Kiedy tak przygotowana „bomba” dosięgała miejsca, skąd ulatniały się opary paliwa, dochodziło do eksplozji. Fińscy żołnierze nazywali tę broń „koktajlem Mołotowa”.
Pośpiech Stalina
Sowieci na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow mieli przejąć kontrolę nad wschodnią częścią Polski, państwami bałtyckimi oraz Finlandią. Polskę połknęli wespół z Niemcami jeszcze we wrześniu 1939 roku. W ciągu kolejnych kilkunastu dni praktycznie podporządkowali sobie Estonię, a potem Łotwę i Litwę, wymuszając zgodę na stworzenie w tych krajach wojskowych baz. Pozostawała Finlandia.
Stalin zaprosił do Moskwy fińską delegację i przedstawił jej długą listę żądań: od dzierżawy półwyspu Hanko, w celu obsadzenia go sowieckim wojskiem, aż po odsunięcie granicy o 80 kilometrów od Leningradu. W owym czasie przebiegała ona zaledwie 32 kilometry od jednej z kluczowych sowieckich metropolii. W zamian oferował kawał terytorium na północy ZSRR, ale na takiej zamianie Finowie mogli tylko stracić. Gdyby poszli na ten układ, zredukowaliby zdolności obronne kraju praktycznie do zera. Powiedzieli więc: „nie”, a Stalin zaczął się szykować do wojny. Był świadom, że zima w Finlandii oznacza śnieg po kolana, zasypane drogi i temperatury spadające do trzydziestu, czterdziestu stopni poniżej zera. A mimo to był zdeterminowany, by walczyć. – Stalin chciał jak najszybciej skonsumować pakt z Hitlerem, któremu najzwyczajniej na świecie nie ufał, zresztą z wzajemnością. Uznał, że póki międzynarodowa sytuacja jest dla Moskwy sprzyjająca, należy z tego korzystać i poszerzyć własne terytorium – tłumaczy dr Paweł Korzeniowski, historyk z Uniwersytetu Rzeszowskiego. – Poza tym wiedział, że Wehrmacht za chwilę uderzy na państwa zachodniej Europy. Zakładał, że wojna będzie długotrwała i wyczerpująca. A kiedy już Niemcy ugrzęzną w niej na dobre, on sam rozpocznie marsz na Zachód. Wcześniej jednak chciał mieć wolne ręce – dodaje.
Zajęcie Finlandii i państw bałtyckich zwiększało zdolności operacyjne sowieckiej floty, która stacjonowała w głębi Zatoki Fińskiej. Pozwalało też zagrozić szlakom żeglugowym ze Szwecji do Niemiec. A tamtędy Hitler sprowadzał surowce niezbędne do prowadzenia wojny. – Stalin nie przejmował się trudnymi warunkami, które mogą czekać jego wojska w Finlandii. Liczył, że wojnę wygra szybko dzięki miażdżącej przewadze w potencjale militarnym – wyjaśnia dr Korzeniowski.
Poniekąd trudno się temu dziwić. Sowieci byli gotowi rzucić do boju nawet milion żołnierzy wyposażonych w tysiące czołgów i samolotów. Tymczasem regularna armia fińska liczyła 33 tysiące ludzi. Do tego posiadała kilkadziesiąt czołgów i nieco ponad setkę samolotów. Oczywiście pamiętać trzeba, że w krótkim czasie Finowie mogli zmobilizować przeszło 200 tysięcy obywateli skupionych nie tylko w rezerwie, ale też niezwykle mobilnej, doskonale znającej teren Białej Gwardii, czyli organizacji przypominającej dzisiejsze wojska terytorialne. Ale i tak dysproporcja sił była rażąca.
Agresor z pomocą
Sowieci dbali jednak o pozory. Swoim zwyczajem chcieli przekonać świat, że to nie oni są agresorem. Odegrali więc spektakl w przygranicznej wsi Mainila. 26 listopada 1939 roku na leżące po sowieckiej stronie zabudowania spadło osiem pocisków artyleryjskich. Moskwa od razu poczęła rozgłaszać, że ostrzał przeprowadzili Finowie. Nie wyjaśniała jednak, po co właściwie mieliby to robić. Potem wyszło na jaw, że fińskiej artylerii w ogóle w strefie przygranicznej nie było. Stalin zyskał jednak pretekst do ataku. Cztery dni później granicę przekroczyło 450 tysięcy czerwonoarmistów. Jednocześnie sowieckie lotnictwo zbombardowało Helsinki, Viipuri i szereg innych miast. Kilka godzin później w pierwszej wydartej Finom miejscowości ukonstytuował się kolaboracyjny rząd Otto Kuusinena. Odtąd Stalin zaczął przekonywać, że Armia Czerwona nie napada na sąsiada, a jedynie idzie z pomocą Fińskiej Republice Demokratycznej...
Fińscy narciarze na pozycjach obronnych. Fot. Imperial War Museums/ Wikipedia
Tymczasem Finowie dowodzeni przez marszałka Carla Gustawa Mannerheima atakowali sowieckie kolumny sporadycznie. Ich plan zakładał, że będą się bronić na linii umocnień rozciągających się od Zatoki Fińskiej do jeziora Ładoga oraz w gęstych lasach na północ od niego. Sowieci dotarli tam po kilku dniach i... raptownie stanęli. Pancerne zagony grzęzły na przeciwczołgowych zaporach. Brnący przez głęboki śnieg żołnierze padali jeden po drugim na polach minowych i pod ogniem karabinów rozstawionych w sieci bunkrów. Na północy Sowieci nie mogli sobie poradzić z obrońcami ukrytymi w głębokich lasach. – Finowie z kolei do maksimum wykorzystali swoje atuty – przyznaje dr Korzeniowski. Najeźdźców nękały niezwykle ruchliwe oddziały narciarzy. Należeli do nich żołnierze wywodzący się z regionów, gdzie toczyła się walka. Okolicę znali jak własną kieszeń. W dodatku w odróżnieniu od czerwonoarmistów ubrani byli w maskujące białe uniformy. Pojawiali się znikąd, uderzali i przepadali. Wojska fińskie, gdzie tylko mogły, unikały otwartej walki. Ich oddziały wolały atakować kuchnie polowe, transporty z amunicją czy lekarstwami. Sowietom coraz częściej doskwierał więc głód, nie mieli jak opatrzyć rannych ani z czego strzelać. Jakby tego było mało żyli w ciągłym strachu przed fińskimi snajperami. W cywilu zwykle byli oni myśliwymi, słynącymi z niezawodnej ręki i oka, jak nikt potrafiącymi się przyczaić pośród drzew, zarośli i pagórków. Najsłynniejszy strzelec, Simo Häyhä, do końca wojny zaliczył 705 trafień...
Finowie chętnie sięgali też po broń psychologiczną. Na drodze sowieckich oddziałów często zostawiali propagandowe ulotki. Zachęcali w nich do dezercji sowieckich lotników. W zamian za ucieczkę wraz z samolotem oferowali 10 tysięcy dolarów. Za pomocą tkliwych obrazków przypominali też żołnierzom, że w domach czekają na nich rodziny. Mogą do nich wrócić albo umrzeć na śnieżnym pustkowiu...
Sowiecka machina pełznie naprzód
Sowieci niewątpliwie dali się zaskoczyć. Brakowało im maskujących mundurów, wykrywaczy min, zbyt cienkie gąsienice czołgów pękały na przeszkodach. – Do tego ich armia była krótko po wielkiej czystce. Dowódcy bali się nadmiernie ryzykować, by w efekcie nie stanąć przed plutonem egzekucyjnym. Bywało, że żołnierzom w krótkim czasie awansowanym o kilka szczebli brakowało inicjatywy i kompetencji – wylicza dr Korzeniowski. Zaraz jednak zastrzega: wszystko to nie oznacza jednak, że Armia Czerwona była słaba. – To trochę tak, jakby stwierdzić, że amerykańskie wojska przegrały w Wietnamie, bo prezentowały marną jakość. Nie – i Sowieci, i Amerykanie mieli pod górkę, bo walczyli w specyficznych warunkach. Ale mimo niepowodzeń trudno zaprzeczyć, że dysponowali jednymi z najlepszych armii na świecie – uważa historyk.
Fragment Linii Mannerheima, widoczne zasieki z drutu kolczastego, w głębi bunkier (zdjęcie z 1940). Fot. Wikipedia
Tymczasem szala zwycięstwa na fińskim froncie powoli zaczęła się przechylać w stronę Sowietów. 11 lutego 1940 roku wyprowadzili oni potężne uderzenie w regionie Summa. Wojska lądowe, które powoli krzepły w boju, otrzymały znaczące wsparcie od lotnictwa. Obrona skupiona na Linii Mannerheima powoli zaczęła pękać. – Sam Mannerheim nie miał złudzeń. Wiedział, że sukcesy są tymczasowe. Finowie gonili już resztkami sił. Ich sprzymierzeńcem była zima, ale wraz z nadejściem wiosny losy wojny mogły się definitywnie odwrócić. Dlatego trzeba było przekonać Sowietów do zawarcia pokoju – wyjaśnia dr Korzeniowski.
W nocy z 12 na 13 marca w Moskwie strony podpisały porozumienie. Finlandia wychodziła z wojny mocno poobijana. Utraciła przygraniczne tereny o łącznej powierzchni 35 tysięcy kilometrów kwadratowych. Większość z 430 tysięcy mieszkających tam Finów nie chcąc żyć pod sowiecką władzą, opuściło swoje domy i przeniosło się w głąb kraju. Granica, tak jak chciał Stalin, została znacząco odsunięta od Leningradu. Do tego Finlandia straciła blisko 23 tysiące żołnierzy. Ocaliła jednak niepodległość.
Po stronie sowieckiej według różnych szacunków liczba zabitych żołnierzy waha się od 120 do nawet 230 tysięcy. Armia Czerwona straciła 1500 czołgów i kilkaset samolotów. Nie osiągnęła zakładanych celów, choć z formalnego punktu widzenia to ona była zwycięzcą. Dlaczego Stalin, prąc ku Helsinkom, zatrzymał się w pół kroku? – Dziś możemy tylko spekulować – przyznaje dr Korzeniowski. – Według mnie uznał, że wojna trwa zbyt długo i kosztuje go zbyt wiele. Postanowił na chwilę przystanąć, a potem zagrać o pełną stawkę. Władzę nad Europą – podkreśla. Nie bez znaczenia jest również fakt, że walcząca Finlandia zaczęła budzić w Europie powszechną sympatię. Francja i Anglia coraz poważniej rozważały wysadzenie w Skandynawii desantu, który miałby przyjść Mannerheimowi z pomocą. A Stalin nie chciał walczyć z zachodnimi aliantami. Możliwy był też inny scenariusz – po stronie Finów opowiedzą się Niemcy. Spekulacje te nie były całkowicie bezpodstawne, bo niedługo potem taki sojusz został zawiązany. Mannerheim nazistów nie kochał, jednak uznał, że tylko walcząc u ich boku może odzyskać utracone terytoria. W czerwcu 1941 wspólnie ruszyli na Leningrad. Ale to już inna historia.
Korzystałem z książek Williama Trottera, Mroźne piekło. Radziecko-fińska wojna zimowa 1939–1940, Wrocław 2007 oraz Tadeusza Koneckiego, Wojna radziecko-fińska 1939–1940, Warszawa 1998.
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze