Gdy u progu wojny polscy piłkarze strzelili Węgrom cztery gole, widzowie pomyśleli, że z Niemcami na polu bitwy pójdzie im równie dobrze
Wedle pierwotnych planów niemieckiego dowództwa II wojna światowa miała się zacząć nie 1 września 1939 roku, lecz sześć dni wcześniej. Wpływ na zmianę terminu miał traktat sojuszniczy Polski z Wielką Brytanią zawarty 25 sierpnia. Nad tym, jak ów sojusz wyglądał w praktyce, nie ma się co rozwodzić. Brytyjczycy z charakterystyczną dla siebie flegmą pozwolili się wykrwawić polskiej armii.
Większej pomocy niż siły zbrojne Zjednoczonego Królestwa udzielił nam wtedy jeden poddany Jerzego VI, Alex James. Ten były piłkarz Arsenalu przez kilka miesięcy 1939 roku pełnił rolę doradcy selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski Józefa Kałuży. Gdy nasz zespół 27 sierpnia sprawił wielką niespodziankę, pokonując wicemistrzów świata Węgrów 4:2, mówiło się, że ogromny udział ma w tym właśnie Alex James.
Proszę zwrócić uwagę na datę wspomnianego meczu – rozegrany został pięć dni przed wybuchem wojny. W upalne niedzielne popołudnie przyszło na Stadion Wojska Polskiego w Warszawie ponad 20 tysięcy osób. Spora część w mundurach, trwała bowiem mobilizacja. Po 33 minutach Węgrzy prowadzili 2:0 i wszystko wskazywało na to, że wynik będzie zgodny z oczekiwaniami znawców i ludzi rozsądnych. Ale w sporcie mądre proroctwa i fachowość nie zawsze się sprawdzają. Nasi ruszyli do szturmu i strzelili Węgrom cztery gole, co wywołało euforię na trybunach. Może ci wszyscy widzowie w mundurach, z maskami gazowymi u pasa, pomyśleli, że z Niemcami na polu bitwy pójdzie im tak samo dobrze? Że wystarczy jeden szturm i pogonią Szwabów aż do Berlina?
Trzy z czterech bramek dla Polski zdobył w tym szczególnym meczu Ernest
Otto Wilimowski. To był ktoś taki jak później Gerard Cieślik i Włodzimierz
Lubański albo jak dziś Robert Lewandowski – strzelec wręcz genialny. Urodził się na Śląsku, grał w Ruchu Wielkie Hajduki (Chorzów), w 86 meczach ligowych strzelił 112 goli. Zdarzyło mu się w jednym spotkaniu zdobyć 10 bramek – to niepobity dotychczas rekord naszej ekstraklasy. Kronikarze piszą, że piłkarz nie stronił od alkoholu, co łączy go z wieloma dzisiejszymi polskimi zawodnikami.
Po meczu z Węgrami w pałacu Kronenberga przy placu Małachowskiego odbył się bankiet. Nie było wielkiej fety, atmosfera zbliżającej się wojny nie sprzyjała świętowaniu. Nikt chyba jednak nie przypuszczał, że Niemcy zaatakują za pięć dni. Nasi piłkarze rozjeżdżali się do domów z przekonaniem, że wkrótce znów się zobaczą. Na kolejną niedzielę zaplanowano bowiem towarzyski mecz z Bułgarią. Tymczasem tego dnia armia niemiecka była już na Kujawach i zdążyła zająć część Wielkopolski oraz Śląska.
Wilimowski – jako Ślązak – przyjął we wrześniu obywatelstwo Rzeszy. Grał potem w licznych niemieckich klubach. W 1942 roku, gdy Wehrmacht zaczął sięgać po głębokie rezerwy, do armii wcielono także najlepszych piłkarzy. Są zdjęcia Wilimowskiego w mundurze, wiadomo jednak, że piłkarz nigdy nie był na froncie. Grał w pokazowych meczach rozgrywanych dla wojska, ku pokrzepieniu serc.
Dwunastu polskich graczy, którzy wystąpili w pamiętnym spotkaniu z Węgrami, nigdy już się nie spotkało w tym samym składzie. Ci, którzy na czas wojny pozostali w kraju, brali udział w tajnych meczach, ryzykując życiem, bo Niemcy pod groźbą kary śmierci zabronili gry w piłkę. Wszyscy przetrwali wojenną nawałnicę, łącznie z Wilimowskim, który zmarł w Karlsruhe w 1997 roku.