Z tej samej gliny

„Jego postawa, optymizm i radość życia są dla nas motywujące. Jego służba i szkolenie w formacji cichociemnych są kierunkowskazem w codziennej służbie”, tak o kpt. Aleksandrze Tarnawskim, jednym z ostatnich żyjących skoczków Armii Krajowej, mówią żołnierze wojsk specjalnych.

Podobno bardzo trudno było zaprosić Aleksandra Tarnawskiego, cichociemnego, do Jednostki Wojskowej GROM, która nosi imię legendarnych skoczków Armii Krajowej. Co roku odbierał telefony w tej sprawie i grzecznie odmawiał przyjazdu do stolicy. Tymczasem w tej formacji od 1995 roku (wówczas przejęła ona tradycje cichociemnych) spotykały się takie legendy AK, jak Stefan Bałuk, Kazimierz Śliwa czy Alojzy Józekowski. Aleksander Tarnawski ps. „Upłaz” na takich spotkaniach nie bywał. Dlaczego? Może dlatego, że tak bardzo nie lubi wielkich słów o bohaterstwie cichociemnych i nie znosi patosu. Powszechnie znany jest też jego stosunek do krzykliwego patriotyzmu. „To jest nudne. Poza tym takie słowa odbieram jako nieszczere i nieprawdziwe”, mówi 96-letni kpt. Aleksander Tarnawski, jeden z ostatnich żyjących cichociemnych.

Ostatecznie jednak przyjął zaproszenie GROM-u. „To było kilka lat temu, ale nie mogę sobie przypomnieć, jak wyglądało nasze pierwsze spotkanie. Bo właśnie tak z nim jest: ma się wrażenie, że się go zna od zawsze. Nie stwarza żadnego dystansu”, wspomina płk Piotr Gąstał, były dowódca JW GROM, który przez ostatnie lata współorganizował spotkania cichociemnych.

Patriotyzm naturalny

Wojna zastała Aleksandra Tarnawskiego w Rabce na wakacjach. „O tym, że wybuchnie, było wiadomo od jakiegoś czasu, każdy tylko czekał, kiedy to się stanie. Pewnego dnia, gdy zza wzgórza wyleciał niemiecki dwupłatowiec rozpoznawczy, byłem już pewien: jest wojna”, wspomina. Nie został zmobilizowany. „Razem z ojcem i młodszym o dwa lata bratem ruszyliśmy na wschód. Ale ojciec z bratem szybko zawrócili do Rabki, uznali, że ta wędrówka nie ma sensu. Ja nie wróciłem. Poszedłem do Lwowa. Przed wojną zdążyłem ukończyć tam pierwszy rok studiów na Wydziale Chemii Uniwersytetu Lwowskiego. Znałem to miasto, miałem tam kwaterę, więc się tam zatrzymałem. Niestety nie na długo. Wszyscy wiemy, co się wydarzyło 17 września 1939 roku”, mówi Tarnawski.

Wyruszył wtedy do Francji. Tam trafił do obozu wojskowego – Camp de Coëtquidan. Po kapitulacji tego kraju na pokładzie statku przedostał się do Wielkiej Brytanii, a ostatecznie dotarł na wschodnie wybrzeże Szkocji. Przyznaje, że żołnierska codzienność była dla niego monotonna: „Na całym świecie szalała wojna, a my prowadziliśmy zwykłe garnizonowe życie”. Propozycja szkolenia w formacji cichociemnych była więc wybawieniem. „Zgodziłem się bez wahania, bo wiedziałem, że tak po prostu trzeba było zrobić. Ale prawda jest też taka, że wówczas, gdyby zaproponowano mi wyjazd do Nigerii czy Egiptu, też bym się zgodził. Chciałem przerwać tę bezczynność”, tłumaczy. A po chwili dodaje: „Oczywiście byłem patriotą. Ale to było coś naturalnego. Bez wielkich haseł, bez podniosłości i egzaltacji”.

Od samego początku wiedział, na co się pisze: szkolenie, lot samolotem do ogarniętej wojną Polski, skok i… kolejne zadania. Każdy z kandydatów na cichociemnych musiał przejść trening sprawności fizycznej, strzelecki i spadochronowy. Wieści o tym, kto miał się desantować do Polski, w jakiś sposób rozchodziły się wśród żołnierzy stacjonujących w Szkocji. Tajemnica? „Nie! Pamiętam, jak po kilku dniach znajomy z mojej kompanii zaczepił mnie słowami: »Co u pana, panie paraszuto?«. Myślę, że to nie była taka wielka tajemnica. W każdym razie nie w moim wypadku”, opowiada „Upłaz”.

Pierwszy etap szkolenia odbył się na kompletnym bezludziu w górach Szkocji. Były to biegi, marsze po górach, walka wręcz. „Codziennie przygotowywaliśmy się także do skoków spadochronowych. Ćwiczyliśmy działanie na wysokościach, np. skok z wysokości pierwszego piętra, wspinaczkę na skały i zjazd na linie na plażę”, tłumaczy Tarnawski. „To wcale nie było takie wymagające, jak się wszystkim wydaje. Zresztą, jak się ma 20 lat, to nic nie jest trudne!”.

W końcu przyszedł czas na szkolenie spadochronowe. To był pierwszy raz, gdy „Upłaz” wszedł na pokład jakiegokolwiek samolotu. Wspomina, że musiał usiąść na brzegu otworu w kadłubie, odepchnąć się i wyskoczyć. „Podczas pierwszego lotu, kiedy popatrzyłem przez tę dziurę na ziemię z wysokości 200 m, pomyślałem, że tego nie zrobię”. Następnego dnia oddał swój pierwszy ćwiczebny skok (w sumie było ich sześć). „To było niezwykle przyjemne, euforyczne przeżycie”, rozmarza się Tarnawski. „Spadochron się otwiera, człowiek wisi w powietrzu, a kiedy samolot odleci, to jest przyjemna cisza. Później szybko przybliża się ziemia. Lądowanie i już!”.

Do Polski wyruszył w nocy z 16 na 17 kwietnia 1944 roku z bazy we włoskim Brindisi. Czy się bał? Czy targały nim emocje? Aleksander Tarnawski, jak zwykle, odpowiada ze spokojem: „Człowiek był młody to niczego się nie bał. Nie było wielkich emocji. Skoro się zdecydowałem na to szkolenie, wiadomo było, że którejś nocy trzeba będzie wykonać skok”. Wylądował pod Baniochą, niedaleko Góry Kalwarii. Przekazał swoje wyposażenie oraz pieniądze żołnierzom Armii Krajowej i pojechał do Warszawy, by zameldować się w punkcie kontaktowym. Plan miasta znał doskonale, więc chociaż nigdy wcześniej nie był w stolicy, swobodnie się po niej poruszał. Nie chciał się rzucać w oczy, starał się zachowywać zupełnie naturalnie. W podskokach schodził ze schodów, gwizdał za pięknymi kobietami, które mijał na ulicy. I rzeczywiście nikt nie zwrócił na niego uwagi. Przy okazji rozmowy o tym, jakie były jego zadania w Warszawie, zaprzecza, że prowadził szkolenia z dywersji i sabotażu. „Do kraju przyleciałem jako specjalista od broni pancernej, co od początku było pewną iluzją. Bo kogo ja w partyzantce mogłem szkolić z broni pancernej?”.

Dlaczego Tarnawski tak usilnie dementuje jakiekolwiek głosy o swoich bohaterskich czynach, nie podkreśla znaczenia wydarzeń sprzed 70 lat? „On nie chce być pomnikiem. To normalny i uczciwy człowiek. Skoczył do kraju jako jeden z ostatnich cichociemnych, nie brał udziału w spektakularnych walkach”, wyjaśnia płk Piotr Gąstał. „Sam podkreśla, że dziś mówi się tyle o nim nie ze względu na jego czyny, ale dlatego, że jest ostatnim cichociemnym”.

Gdy skończyła się wojna, Aleksander Tarnawski służył w oddziale Zgrupowania Zachód Okręgu Nowogródek AK pod rozkazami Jana Wasiewicza „Lwa”. Gdy Armia Czerwona rozpoczęła aresztowania akowców, Tarnawski i jego koledzy zostali zwolnieni ze służby. Każdy poszedł w swoją stronę. „Wojna to straszna rzecz. Gdy się skończyła, to wszyscy byli szczęśliwi. Nieważne było, co się działo późnej, jaki ustrój zapanował, pod jakimi wpływami się znaleźliśmy. Nie było wojny, a to zawsze była jakaś poprawa”, przyznaje Tarnawski. O tym, że był cichociemnym, nie mówił nikomu, wiedział o tym wyłącznie jego ojciec. Nigdy nie interesowały się nim władze komunistyczne. Poza tym, jak sam przyznaje, przeszłość udało mu się utrzymać w sekrecie, choćby dlatego że w czasie wojny nie brał udziału w żadnych spektakularnych akcjach zbrojnych.

Po wojnie Aleksander Tarnawski wrócił do kariery naukowej. W 1949 roku ukończył chemię na Politechnice Śląskiej. Później pracował m.in. w Katedrze Chemii Fizycznej Politechniki Śląskiej, Instytucie Metali Nieżelaznych i Instytucie Przemysłu Tworzyw i Farb. Przez lata nie wracał do tego, co było. „Bo po co? Przeszłość się nie liczy, liczy się tylko przyszłość”, tłumaczy.

Od czasu do czasu ktoś się jednak o tę przeszłość Tarnawskiego upomina. Żołnierze GROM-u od lat próbowali zaprosić go na święto jednostki. Spotykali się z nimi inni cichociemni, opowiadali o tym, jak walczyli o wolną Polskę, wspominali wojnę i to, co wydarzyło się po niej. Przełom nastąpił w 2014 roku, gdy Aleksander Tarnawski pojawił się na zjeździe rodzin cichociemnych.

Zdawał sobie sprawę, że jest jednym z ostatnich żyjących legendarnych skoczków (kilka miesięcy wcześniej, tuż po setnych urodzinach zmarł gen. Bałuk) i że jego wspomnienia są ważne dla młodych ludzi. Usiadł więc obok mjr. Alojzego Józekowskiego i opowiadał o desancie do Polski. Zebranych dziennikarzy wprawił w konsternację, gdy mówił o tym, że to nie żadne bohaterstwo, że zrobił tak, jak było trzeba, że jak każdy młody chłopak domagał się czynu. Te słowa powtórzy potem wielokrotnie, będzie znany z takiego stosunku do przeszłości. Ale wówczas odżegnywanie się od bohaterstwa budziło zdziwienie.

Tarnawski od razu zaprzyjaźnił się z żołnierzami z Jednostki Wojskowej GROM. „Ilekroć tam przyjeżdżałem, czułem się tak, jakby to była moja druga rodzina. Ci ludzie są wspaniali, począwszy od płk. Gąstała, który do niedawna był dowódcą jednostki, po szeregowych żołnierzy. To specjalna kategoria ludzi, z którymi łatwo mi się porozumieć”, wspomina. Gromowcy też są pod urokiem „Upłaza”. Nieszablonowy 90-latek nieraz ich zaskakiwał. Na przykład wtedy, gdy zgodził się na skok ze spadochronem.

Skok wysokiego ryzyka

Wolontariusze Fundacji im. Cichociemnych Spadochroniarzy AK, która dba o pamiątki po swoich patronach i pielęgnuje ich spuściznę, podczas jednej z rozmów zapytali Tarnawskiego, czy nie miałby ochoty skoczyć ze spadochronem. Ku zdziwieniu wszystkich – bardzo chętnie się zgodził. „Panuje przekonanie, że jak człowiek jest starym, za przeproszeniem, pierdołą, to się wszystkiego boi. No to się chciałem przekonać, czy tak jest. I okazało się, ku mojemu zdumieniu, że
to nieprawda”, opowiadał żartobliwie o powodach swojej decyzji w polsce-zbrojnej.pl.

Entuzjazm Aleksandra Tarnawskiego tym razem nie udzielił się żołnierzom GROM-u. „Przyznaję, na początku obawialiśmy się o zdrowie pana Aleksandra”, wspomina „Maya”, instruktor spadochronowy. „Miał 94 lata i był żywą legendą. Gdyby cokolwiek się stało… To był po prostu skok olbrzymiej wagi. Przeanalizowaliśmy wszystko i żaden z naszych tandempilotów [spadochroniarzy odgrywających rolę pilota w tandemie] nie podjął się tego zadania”, dodaje. Wkrótce do „Mai” dotarła jednak informacja, że planowany jest skok z cywilem. Wtedy uznaliśmy, że Tarnawskiemu musi towarzyszyć żołnierz GROM-u. Podjąłem rękawice, ale zastanawiałem się, jak ten skok przeprowadzić”, wspomina instruktor.

Aleksander Tarnawski pozytywnie przeszedł badania lekarskie. „Maya” dopracowywał techniczne szczegóły desantu. „Zaplanowaliśmy minimalną wysokość, czyli 2250 m, aby swobodne spadanie było bardzo krótkie. Miało się to odbyć tak: wyskakujemy z samolotu i niemal od razu otwieramy spadochron”, mówi instruktor. Los nieco jednak pokrzyżował jego plany. Dwa tygodnie przed skokiem „Maya” znalazł się w szpitalu i był operowany. „Lekarz powiedział mi, że do pełni sił będę dochodził około pięciu tygodni. Musiałem więc się wycofać, ale na szczęście znalazłem zastępstwo. Z panem Aleksandrem skoczył mój kolega Sławek, któremu ufałem w stu procentach”, wspomina.

Desant odbył się 7 września 2014 roku w Książenicach pod Warszawą – w 70. rocznicę skoku cichociemnych. W jego organizację zaangażowano mnóstwo ludzi. Samolot An-2, z pokładu którego skakał Tarnawski, udostępnił Klub Spadochronowy Sił Specjalnych przy Fundacji Delta, składający się z byłych i obecnych żołnierzy GROM-u. „Na pokładzie samolotu cały czas był paramedyk z naszej jednostki, który monitorował stan zdrowia Aleksandra”, wspomina płk Gąstał, który z „Mayą” obserwował skok z ziemi. Ale niepokój i tak był wielki. Kiedy wszystko się udało i Aleksander Tarnawski wylądował… „Z radości aż się uściskaliśmy z dowódcą”, wspomina ze śmiechem instruktor spadochronowy. Aleksander Tarnawski z zadowoleniem wspomina skok. Na pytanie, czy się denerwował, odpowiedział: „Ależ skąd, czym? Pewnie denerwował się ten żołnierz, który ze mną skakał, co?”.

Mistrz komplementów

O Aleksandrze Tarnawskim sporo wie Kaśka, żołnierz jednostki GROM, która opiekuje się cichociemnym podczas jego wyjazdów czy spotkań w Warszawie. Znają się też prywatnie. „Nasza przyjaźń zaczęła się, gdy przyjechał do GROM-u. Opieka nad nim była moim obowiązkiem, ale szybko stała się przyjemnością”, wspomina Kaśka. „Zaproponowałam mu wówczas, by zwracał się do mnie po imieniu. Zgodził się, ale pod jednym warunkiem: zrobi to tylko wtedy, gdy ja będę mówić do niego »Aleksandrze«. I tak przeszliśmy na ty”, wspomina z uśmiechem. „Upłaz” ujmuje ją dystansem do świata i do siebie. Kaśka mówi, że jest dżentelmenem. Budzi szacunek, gdy używa eleganckiego słownictwa. „Jest taki spokojny, zdystansowany. Tonuję się przy nim, nabieram ogłady, zmieniam język, który na co dzień jest taki… no żołnierski”.

Tarnawski znany jest z ujmującego traktowania kobiet. „Czasami ta jego dżentelmeńskość jest kłopotliwa”, uważa Kaśka. „Kiedy jesteśmy razem na jakimś spotkaniu i prowadzę go do specjalnie przygotowanego krzesła, buntuje się i nie ma zamiaru usiąść, dopóki ja, czy inna kobieta, nie usiądę. Szukamy więc dodatkowych krzeseł, a on zajmuje miejsce jako ostatni”, opowiada. I dodaje: „Podobnie jest, gdy się wyrywa, by podawać kobietom ich płaszcze”. Aleksander Tarnawski jest też mistrzem komplementów. „Dostrzega i niebanalnie komplementuje szczegóły, niuanse w ubiorze, postawie i zachowaniu”, wyjawia Kaśka.

Żołnierze GROM-u wiedzą też, że Tarnawski nie lubi być nazywany bohaterem. „Pewnego razu próbowałam przejść z nim do sali, w której odbywało się spotkanie z rodzinami cichociemnych. W drzwiach stało mnóstwo ludzi i był problem z przejściem. Wówczas jeden z żołnierzy krzyknął: »Przejście dla VIP-a!«. Aleksander rozejrzał się i z uśmiechem skonstatował: »A kto jest VIP-em?«”, wspomina Kaśka. Skromność i poczucie humoru Tarnawskiego są dla jego otoczenia ujmujące. Podobnie jak jego optymizm i życzliwość do świata i ludzi.

Kaśka ma zaszczyt odwiedzać Aleksandra w domu. „Razem z Elą, jego żoną, tworzą wspaniały związek, pełen uczucia, taktu i wzajemnego szacunku”, opowiada i dodaje, że wizyty u Tarnawskich to uczta intelektualna i kulinarna (faworki lub pączki z konfiturą z róży, które przygotowuje żona Tarnawskiego, podobno nie mają sobie równych). Mieszkanie jest wypełnione książkami, obrazami i muzyką, a rozmowy toczą się w atmosferze tolerancji dla odmiennych poglądów.

W podobnym duchu o cichociemnym mówi również płk Gąstał. „Trzeba sobie jasno powiedzieć, że Aleksander Tarnawski nie jest żołnierzem z krwi i kości. On jest humanistą, a z wykształcenia i zamiłowania chemikiem. Nie wybrał przed wojną szkoły wojskowej, bo chciał studiować chemię. Wojna mu w tym przeszkodziła. Wychowany w miłości do ojczyzny, wykonał swój obowiązek. Z okupowanej Polski dotarł do Francji, gdzie wstąpił do Wojska Polskiego. I twierdzi, że wartością jest uczyć się i pracować, a nie tylko walczyć dla ojczyzny. Trzeba dla niej po prostu żyć”.

Niezrozumiany?

Postawa i sposób bycia Aleksandra Tarnawskiego nie zawsze spotykają się jednak z uznaniem. Bywa krytykowany przez ludzi ze środowiska rodzin cichociemnych. Pojawiają się głosy, że przesadza z tym odbrązawianiem pomnika legendarnych skoczków AK, że niepotrzebnie umniejsza ich bohaterskie czyny. Nie wszyscy zgadzają się też z poglądem Tarnawskiego, że 316 cichociemnych nie miało realnego wpływu na losy wojny. „Nie mogłoby mieć, nawet gdyby to była zwarta jednostka. Wobec tych sił, które się tutaj zmagały, wobec tych mas ludzi, które się tu potykały, cóż mogliśmy znaczyć? Moim zdaniem, rola cichociemnych była symboliczna. Ludzie, którzy w kraju przyjmowali zrzuty, opowiadali o tym swoim krewnym czy znajomym. Mimo konspiracji, takie wieści się roznosiły. I to była pozytywna rola cichociemnych. Dzięki nam ludzie mogli się dowiedzieć, że na Zachodzie o nich nie zapomniano. To podnosiło morale”, mówi „Upłaz”.

Płk Piotr Gąstał przyznaje, że Tarnawski jest krytykowany właśnie przez to, że inaczej mówi o patriotyzmie. „Ja staram się nie oceniać. Nie żyłem w tamtych czasach, nie ja dokonywałem tych wyborów, tylko ci ludzie. Cichociemni i tak są niezwykli. Zostali wybrani, przeszli selekcję, szkolenie i wykonali niebezpieczny lot nad okupowaną Europą. I ten skok w ciemną noc, przez otwór w kadłubie to wyjątkowa odwaga. Nie potrzeba tu dodatkowych słów”. Na to, że Tarnawski jest nierozumiany zwraca również uwagę Kaśka: „Aleksander trzeźwo patrzy na świat i życie. Wyraża własne i śmiałe opinie, ale ma do tego prawo.
Innym ich nie narzuca”.

Aleksander Tarnawski bywa nie tylko w GROM-ie. Mieszka w Gliwicach, więc często odwiedza też tamtejszą jednostkę specjalną Agat. Kilka tygodni temu odbyło się tam spotkanie z okazji 96. urodzin cichociemnego. Ilekroć pytamy obecnych czy byłych żołnierzy jednostek GROM i Agat o to, dlaczego ta więź między nimi a Tarnawskim jest tak silna, odpowiadają, że chodzi o dystans do świata, podobne spojrzenie na patriotyzm, waleczność, pozytywne nastawienie do życia. Przyznają, że tej relacji nie da się opisać w prosty sposób. „My chyba po prostu jesteśmy ulepieni z tej samej, specjalnej gliny”, mówią.                

 

 

Magdalena Kowalska-Sendek, Ewa Korsak

autor zdjęć: Michał Niwicz





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO