Przez pięć dni przekroczyli granice trzech państw i pokonali 4 tys. km. W czerwcu weterani misji wyruszyli na eskapadę po rumuńskich Karpatach.
Na początku czerwca na wyprawę do Rumunii ruszyło 14 osób. Pośród nich siedmiu weteranów poszkodowanych w misjach zagranicznych (m.in. po ranach postrzałowych, wybuchu miny, z PTSD) oraz siedmiu zaprzyjaźnionych podróżników. „Zdobywaliśmy już szczyty w Bieszczadach i Beskidach. Rok temu byliśmy na Spitsbergenie. Teraz postanowiliśmy ruszyć w rumuńskie Karpaty”, mówi ppor. Jacek Żebryk z 21 Bazy Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie.
Pomysłodawcą pierwszego Międzynarodowego Rajdu Weteranów Misji poza Granicami Państwa był mł. chor. Przemysław Wójtowicz. Inicjatywę wsparła Fundacja Szarik, zajmująca się pomocą mundurowym cierpiącym między innymi na PTSD.
Przygoda z Draculą
„Przed wyjazdem w szczegółach dopracowałem całą wyprawę. Z mapą w ręku przeliczyłem każdy punkt, czas dojścia do poszczególnych miejsc, zużycie paliwa. Dokładnie zaplanowałem także, co każdy z uczestników wyprawy musi ze sobą zabrać. Nie mogliśmy przeciążać busów, ale jednocześnie trzeba było przemyśleć, co nam będzie potrzebne”, mówi mł. chor. Przemysław Wójtowicz z 1 Warszawskiej Brygady Pancernej.
Podoficer, wspólnie z zaprzyjaźnionymi podróżnikami-cywilami (wcześniej maszerowali razem między innymi w Bieszczadach), występował w roli przewodnika. Przed wyjazdem poznał dokładnie historię kraju, jego najważniejsze zabytki i opracował najciekawsze trasy. „Dla większości z nas to była pierwsza wyprawa do Rumunii. Przemek zaplanował drogę w taki sposób, by zobaczyć najciekawsze miejsca, między innymi te związane z hrabią Draculą”, opowiada ppor. Żebryk.
Z Warszawy do Rumunii ruszyli 3 czerwca. Wynajętymi busami przemierzyli połowę Polski, Słowację i Węgry. „Ze względu na zły stan dróg w mijanych przez nas krajach i kiepskie oznaczenia, trasa obliczona przez nawigację na 16 godzin zajęła nam całą dobę”, wspomina kpr. Piotr Maletka, weteran z Afganistanu.
Po długiej podróży zatrzymali się w środkowej Rumunii w miejscowości Bran. U podnóża gór rozbili obóz. „To była męska wyprawa bez luksusów. Spaliśmy niedaleko zamku Draculi. Pod chmurką gotowaliśmy, grywaliśmy na harmonijce i gitarach”, opowiada mł. chor. Wójtowicz. To stamtąd codziennie wyruszali na górskie wyprawy. Każdego dnia przemierzali kilka kilometrów, pokonując karpackie przełęcze, doliny oraz zdobywając kilka szczytów Gór Fogarskich.
Samochodami przejechali długą, przeszło 100-kilometrową Trasę Transfogarską, która z północy na południe przecina Góry Fogaraskie (najwyższe pasmo rumuńskich Karpat między ich dwoma najwyższymi szczytami – Moldoveanu i Negoiu). „To jedna z dwóch najwyżej położonych w Rumunii dróg krajowych. Wiedzie na wysokość ponad 2 tys. m n.p.m. Jest pełna serpentyn i znaków ostrzegających przed osuwiskami. Prowadzenie auta na takiej drodze naprawdę nie jest łatwe. Przejechanie 170 km zajęło nam aż cztery godziny. Ale było warto”, mówi kpr. Piotr Maletka. Weterani przyznają, że widoków z podróży szybko nie zapomną. „Rumuńskie Karpaty to piękne, potężne góry, i do tego całkiem dzikie. Nie ma tam rozbudowanej infrastruktury, hoteli ani schronisk”, mówi podoficer z 1 Brygady. Podczas wyprawy żołnierze zwiedzili między innymi średniowieczne miasto Sighișoara, zamki hrabiego Draculi w Branie i Poenarii.
Eskapada nie obyła się bez niespodzianek. Żołnierze chcieli pokonać tunel Capataneni, najdłuższy tego typu w całej Rumnii (884 m). Okazało się jednak, że ten był zamknięty, bo wjazd zablokowały z obu stron zwały śniegu. „Pokonaliśmy go pieszo, w całkowitych ciemnościach rozświetlanych tylko ekranami telefonów. Nie mogliśmy odpuścić. Chcieliśmy zobaczyć, jak wygląda północna strona gór”, wspominają uczestnicy.
Sportowa integracja
Ppor. Jacek Żebryk przyznaje, że nad udziałem w wyprawie nie zastanawiał się długo. „Tego typu inicjatywy to doskonała okazja, by spotkać kolegów, z którymi kiedyś służyliśmy na misjach. To szansa na integrację ludzi, którzy mają podobne doświadczenia życiowe i zawodowe”, przyznaje. Po pięciu dniach weterani wrócili do Polski. „Poznaliśmy osoby z różnych krajów, zobaczyliśmy wiele ciekawych miejsc. Ja na pewno spojrzałem na Rumunię z zupełnie innej strony. Mieszkańcy tego kraju są bardzo sympatyczni, pozytywnie nastawieni do turystów, wielu okazywało nam swój szacunek. Zapamiętam rumuńską gościnność i… prawdziwy tabor cygański. Nieczęsto można zobaczyć osiem wozów, którymi podróżują rodziny z całym dobytkiem”, wspomina Przemek Wójtowicz.
Uczestnicy wyprawy ruszyli na rajd jednak nie tylko po to, by zwiedzić Rumunię i zintegrować weteranów. Jeden z głównych celów, jaki przyświecał eskapadzie, to rehabilitacja przez sport. Mł. chor. Wójtowicz ma w tej dziedzinie spore doświadczenie. Wcześniej organizował już podobne przedsięwzięcia dla weteranów. Zajmował się między innymi wyprawami w Bieszczady i organizacją kursów nurkowych. „To się zawsze sprawdza, bo wojskowa przyjaźń jest nierozerwalna. Często tylko żołnierze są w stanie zrozumieć innych żołnierzy. Uczestnicy tworzą jedną grupę i mają wspólny cel do zdobycia. Służy to integracji, budowaniu więzi, doskonale działa na psychikę. Dla weteranów, którzy są niepełnosprawni, to też doskonała okazja, by pokazać, że nadal potrafią coś osiągnąć”, mówi mł. chor. Wójtowicz. „Zachęcanie weteranów poszkodowanych do aktywności fizycznej to bardzo dobry pomysł. Wiele razy widzieliśmy, że ruch pozytywnie wpływa na naszych kolegów”, dodaje ppor. Żebryk. Oficer za przykład podaje ubiegłoroczną wyprawę na Spitsbergen. Wówczas w okolice koła podbiegunowego wyjechali niepełnosprawni weterani, którzy po wypadkach na misji stracili rękę lub nogę. „Mimo swoich słabości podjęli wyzwanie i ruszyli w wyczerpującą podróż. Przemierzali lodowce, a nawet wzięli udział w pięciokilometrowym biegu na Spitbergenie. To dla wszystkich wielka radość i duma. Tak samo było i tym razem, gdy ruszyliśmy w rumuńskie Karpaty”.
Weterani już myślą o kolejnych podróżach. Gdzie pojadą następnym razem – jeszcze nie wiadomo. Być może jesienią tego roku ruszą do Gruzji albo ponownie do Rumunii. Marzą także o wyprawie na Kilimandżaro.
autor zdjęć: Przemysław Wójtowicz