DRUGA MIŁOŚĆ MARYNARZY

Góry i morze wzajemnie się dopełniają. Uczą pokory, kształtują charakter. Dzięki nim można poczuć smak życia.

To było na Matterhornie, jakieś 200 m pod szczytem. Szli gęsiego, złączeni jedną liną. Nagle puścił wbity w skałę hak. Pierwszy ze wspinaczy zachwiał się, odchylił do tyłu i na ułamek sekundy zamarł w bezruchu. Gdyby runął w przepaść, pociągnąłby za sobą pozostałych. Po długiej jak wieczność chwili zdołał jednak na powrót przylgnąć do ściany.

W takich momentach najłatwiej pojąć, jak blisko siebie leżą dwa z pozoru odmienne światy. I tam, i tu człowiek staje wobec tego, co niezmierzone. Jest zdany na siebie, czasem na stojącego obok partnera. Na własny charakter, umiejętności, bardzo często na szczęście. „Morze i góry wzajemnie się dopełniają. Dzięki nim można poczuć prawdziwy smak życia”, twierdzi kpt. mar. Michał Czerwiak.

Babia Góra, inny świat

Jak to się zaczęło? „Najpierw była Babia Góra”, wspomina kpt. mar. Sławomir Gronowski. Jako dzieciak pojechał tam z rodzicami. Dla chłopaka z Gdańska wyprawa przez całą Polskę była niemal jak podróż na koniec świata. Wrócił zachwycony. Już wówczas wiedział, że to nie może być po prostu jednorazowa przygoda. Kpt. Czerwiak przywołuje z kolei szkolne wyprawy w Tatry. Także dla niego oznaczały one skok przez niemal cały kraj – mieszkał na Mazurach. I również w jego wypadku zostawiały niezatarte wrażenie.

Potem u obu górę wzięła inna fascynacja. Swoje losy postanowili związać z morzem. Poszli do Akademii Marynarki Wojennej. Dawne wrażenia gdzieś jednak siedziały z tyłu głowy. Wreszcie odżyły na nowo. „Studiowaliśmy na tym samym roku. Dużo rozmawialiśmy o górach, fascynacjach. Takich osób zresztą było jeszcze kilka. I tak, od słowa do słowa, doszliśmy do wniosku, że musimy tam pojechać”, opowiada kpt. Czerwiak.

Był rok 2002, a oni zaczęli planować wyprawę na najwyższy europejski szczyt, Mont Blanc. „Nie jest to góra trudna technicznie, ale żeby ją zdobyć, trzeba się dobrze przygotować. Tam liczą się przede wszystkim wytrzymałość i odpowiednia aklimatyzacja, bo to jednak blisko 5000 m”, podkreśla kpt. Gronowski. „Kiedy pojechaliśmy na miejsce, na szczyt wchodzili Słowacy. Próbowali to zrobić z marszu. Jeden odpadł, pozostali wrócili skrajnie wyczerpani”. Im się udało. A potem przyszły kolejne wyprawy. Gerlach, Elbrus, Matterhorn, Grossglockner. Tatry, Kaukaz, przede wszystkim Alpy. Nie zawsze wyżej. Ale niemal zawsze trudniej.

Atak na Grossglockner

Pierwsze wyprawy nie wymagały umiejętności alpinistycznych. Wystarczyły dobry ekwipunek, przytwierdzone do butów raki, czekan. Szybko się to jednak zmieniło. „Zaczęliśmy trenować wspinaczkę. Zaliczyłem kurs skałkowy, potem taternicki”, wyjaśnia kpt. Czerwiak. Do tego doszedł trening wytrzymałościowy. Żeby utrzymać kondycję, trzeba regularnie biegać. Ważna jest też siła. Bo w górach bywa bardzo trudno.

„Zwykle to wyprawy na dwa, trzy dni. Nie licząc oczywiście aklimatyzacji”, tłumaczy kapitan. „W maju byliśmy na Grossglocknerze. Szczyt atakowaliśmy trasą z oznaczeniem D, czyli trudną. Biegła ona zalodzoną północną ścianą, która niemal cała znajdowała się w cieniu. Na głowy sypały się nam lodowe odłamki. Sama wspinaczka zajęła siedem godzin, przez sześć staliśmy na przednich zębach raków”. Prawdziwe niedogodności miały jednak dopiero się pojawić. „W trakcie zejścia załamała się pogoda, widoczność spadła do półtora metra. Poruszaliśmy się niemal po omacku. Postanowiliśmy przejść na południową stronę”, wspomina
Czerwiak. Ostatecznie udało im się szczęśliwie dotrzeć do podnóża góry. „Okazało się jednak, że jesteśmy 80 km od samochodu. Sporo przeszliśmy sami, a potem łapaliśmy stopa”.

Ryzyko pod kontrolą

Dziś kpt. Czerwiak dowodzi okrętem ratowniczym ORP „Zbyszko”, kpt. Gronowski jest zastępcą dowódcy okrętu szkolnego ORP „Wodnik”. Obaj żeglują. Zgodnie przyznają też, że kiedyś poszli dobrą drogą. Wolny czas wykorzystują jednak na planowanie kolejnych górskich wypraw
– w dwu-, trzy-, pięcioosobowym składzie.

Michał Czerwiak przyznaje, że rodzina nie zawsze temu przyklaskiwała. Obawiała się o jego bezpieczeństwo. „Ale to kwestia odpowiedniego zarządzania ryzykiem. Przed wyprawami i w ich trakcie staramy się wyeliminować jak najwięcej zagrożeń, na które możemy mieć wpływ, a także uświadomić sobie zagrożenia obiektywne. Gdy się ma taką wiedzę, można uniknąć połowy z nich”.

Sławomir Gronowski wspina się z żoną. „W góry zaczęliśmy jeździć jeszcze jako nastolatkowie. Początkowo były to na przykład Tatry, a od niedawna staram się, żebyśmy pojechali w Alpy. Na razie na trasy typowo turystyczne. Byliśmy na Piz Bernina, na Piz Palü”.

Himalaje? Bez ciśnienia

Tymczasem marynarze przygotowują się już do powrotu na Grossglocknera. „Chcielibyśmy podejść na szczyt tak zwaną rampą Meiera”, przyznaje Gronowski. „Fajnie byłoby też skompletować »tryptyk alpejski«” [Filar Walkera na Grandess Jorasses i północne ściany Eigeru oraz Matterhornu]. A potem? Himalaje? „Na razie jakoś mnie tam nie ciągnie. Może to kwestia czasu, może kosztów? Tym bardziej że kolejne wyzwania znajdują się na wyciągnięcie ręki. Wystarczy pojechać choćby w Tatry, ale z pomysłem wykraczającym poza turystyczną rutynę. Zimą wejść na Mięguszowieckie Szczyty, latem wspiąć się na Mnicha”, zaznacza Czerwiak. Gronowski z kolei przyznaje, że kiedyś chciałby się wybrać na „dach świata”. „Może jakiś trawers na wysokości 4000–5000 m?”, zastanawia się. „W każdym razie wielkiego ciśnienia nie czuję. Może po prostu jeszcze do tego nie dojrzałem”.

 

Łukasz Zalesiński

autor zdjęć: Arch. Michała Czerwiaka





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO