Z Piotrem Bławickim, tegorocznym zwycięzcą Grand Press Photo, o fotogeniczności sił zbrojnych i o tym, czy trudno jest zrobić zdjęcie komandosowi, rozmawia Magdalena Kowalska-Sendek.
Pamięta Pan swoje pierwsze zdjęcie?
Fotografuję zawodowo od 24 lat, ale pierwsze samodzielne zdjęcie – motoroweru ojca – wykonałem jeszcze w podstawówce. Były to czarno-białe fotki zrobione na polskim negatywie Fotopan HL. Zdjęcia nie tylko sam zrobiłem, ale – wykorzystując rzutnik do bajek – również samodzielnie wykonałem powiększenia.Dziś w moim archiwum jest ponad 110 tys. fotografii przeznaczonych do celów komercyjnych.
Przez te kilkadziesiąt lat pracy z obiektywem miał Pan okazję fotografować zarówno polityków, jak i sportowców czy artystów. A jak zaczęła się Pana współpraca z wojskiem?
Pracując dla ogólnopolskich dzienników, fotografowałem ważne wydarzenia, posiedzenia sejmu, spotkania w kancelarii premiera, sesje do wywiadów. Robiłem zdjęcia na największych imprezach sportowych na świecie, jak letnie i zimowe igrzyska olimpijskie, mistrzostwa świata i Europy w piłce nożnej czy mistrzostwa świata w lekkiej atletyce. Fotografowanie wojska było jednym z wielu tematów, jakie przewijały się przez życie fotoreportera prasowego. Pierwsze „wojskowe” zdjęcia powstały w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych. Przygotowywałem wtedy materiał o żołnierzach z 18 Bielskiego Batalionu Powietrznodesantowego, którzy wyjeżdżali na misję do Kosowa.
Czy wśród „wojskowych” fotografii jest jedna szczególnie dla Pana ważna?
W 2005 roku zaproponowałem zdjęcia podwodne w mundurze ówczesnemu dowódcy jednostki GROM Romanowi Polko. Po zdjęciach na basenie zabrałem go jeszcze do studia. Wiadomo było, że otrzyma stopień generała, dlatego chciałem go sfotografować między innymi w wypożyczonym z teatru stroju Napoleona. Natrafiłem na duży opór, bo dowódca obawiał się, że wojskowe środowisko źle to przyjmie. Ostatecznie się zgodził, ale zastrzegł, że zdjęcie trafi do archiwum. Zrobiłem dla niego jedną dużą odbitkę w kolorze sepii, którą zawiesił w gabinecie. Swoim gościom wmawiał, że to archiwalne zdjęcie jego praprapradziadka. Ponoć wiele osób dało się nabrać. Po kilku latach fotografia w stroju Napoleona została opublikowana na okładce jego książki.
Poważnie mówiąc, cały czas mam w głowie jedno „wojskowe” zdjęcie, które zrobiłem w ubiegłym roku na pogrzebie komandosa chor. Mirosława Łuckiego To obraz z cmentarza. Żołnierze składają polską flagę, którą była przykryta trumna, a nad cmentarzem przelatuje śmigłowiec, aby za chwilę rozrzucić płatki biało-czerwonych róż. Bardzo wzruszająca chwila. Ta fotografia jest dla mnie ponadczasowa, będzie niosła to samo przesłanie za 10, jak i za 100 lat.
Od kiedy fotografuje Pan żołnierzy wojsk specjalnych?
Specjalsów fotografuję od dekady, ale tak na poważnie zacząłem w ubiegłym roku. Tematyką zainteresował mnie znajomy dziennikarz, autor książek o polskich jednostkach specjalnych Jarosław Rybak. Zdjęcia docenia na przykład dowódca komandosów z Lublińca płk Wiesław Kukuła. Dla tej jednostki zrobiłem już wiele fotografii, pogrupowanych tematycznie.
Jak zrobić komandosowi ciekawe, przyciągające uwagę zdjęcie, a przy tym nie pokazać zbyt wiele?
Brak możliwości ujawniania wizerunków komandosów jest pewnym problemem, ale bez przesady. Można wymyślić ciekawe ujęcie bez pokazywania całej twarzy. Pracowałem w tabloidzie i podobne problemy z wizerunkiem pojawiały się tam codziennie. Nauczyłem się je rozwiązywać.
Takie ciekawe ujęcie specjalsa to na przykład portret komandosa-sapera.
Portret sapera powstał trzy miesiące temu podczas uroczystości rocznicowych z okazji powstania Batalionu AK „Miotła”. Gdy tylko zobaczyłem, że na szybie hełmu sapera odbijają się okna i refleksy zasłaniają jedno oko, postanowiłem to szybko wykorzystać. Kwestia połączenia spostrzegawczości, informacji i umiejętności technicznych. Fotografię doceniono, bo zakwalifikowano ją do finału tegorocznego konkursu dla zawodowych fotoreporterów Grand Press Photo w kategorii „Portret sesyjny”.
Jest Pan tegorocznym zwycięzcą Grand Press Photo. Zdjęcia z pogrzebu komandosa zdobyły pierwsze miejsce w kategorii „Ludzie”. Jaki miał Pan pomysł na ten reportaż? Na co zwracał Pan uwagę podczas pracy?
W Lublińcu fotografowałem pogrzeb chor. Mirosława Łuckiego, który zginął w Afganistanie od wybuchu miny pułapki w nocy z 23 na 24 sierpnia 2013 roku. Decyzją rodziny i jednostki na pogrzebie był tylko jeden fotograf. Komfort pracy polegający na byciu tym jedynym powodował też olbrzymią odpowiedzialność. Kiedy idę na zdjęcia, najważniejszy jest dla mnie profesjonalny zapis rzeczywistości i atmosfery. Często fotograf jest intruzem, dlatego tak ważna jest umiejętność zachowania się, bycia cichym, ale bystrym obserwatorem.
Od początku planował Pan fotoreportaż?
Nie. Osiem miesięcy później wróciłem do tych zdjęć i uznałem, że jest to tak mocny i emocjonalny materiał, iż nie powinien pozostać tylko na dysku mojego komputera. Wierzę w to, że nagroda za ten fotoreportaż spowodowała, że nazwisko Mirosław Łucki – komandos z JWK Lubliniec na stałe wpisało się w polską historię. O chor. Łuckim jeszcze przez wiele miesięcy będą przypominały wystawy fotograficzne, a na stałe jego ofiara zapisze się w pamięci dzięki wydanemu w najbliższym czasie albumowi. Fotografia to nie tylko moja praca, od dzieciństwa fascynuje mnie, jak obraz potrafi przetrwać dziesiątki lat i mówić więcej niż tysiąc słów.
Reportaż zamyka zdjęcie wdowy po chor. Łuckim, która siedzi sama przy grobie męża. To był zamierzony finał czy zbieg okoliczności?
Na Panią Beatę natknąłem się przypadkiem. Miesiąc po pogrzebie przyjechałem na cmentarz, aby sfotografować jak koledzy poległego żołnierza wracający ze zmiany w Afganistanie oddają mu hołd. Przyjechałem dwie godziny wcześniej i wtedy zobaczyłem, że przy grobie, sama na ławce siedzi jego żona.
Spośród wielu Pana zdjęć przedstawiających wojsko, szczególnie jedno zyskało niezwykłą popularność w internecie. Współczesny komandos i weteran II wojny – żołnierz AK.
Faktycznie, to zdjęcie, chociaż zrobiłem je niedawno, ma już swoją historię. Powstało rok temu podczas 69. rocznicy akcji na Kutscherę. Moim celem było pokazanie bohaterów AK i żołnierzy kontynuujących ich tradycje. Chciałem zrobić zdjęcie autentyczne, bez aranżacji, wykonać taką prawdziwą fotoreporterską robotę. Udało się na spotkaniu weteranów z młodzieżą. Przy wejściu do szkoły kombatantów witały dzieci i w pełnym rynsztunku operatorzy z JWK. Interesujący moment pojawił się, gdy jeden z kombatantów zwrócił uwagę na broń komandosa. Zdjęcia pojawiły się później, między innymi na facebookowym profilu JWK Lubliniec. Odzew internautów przekroczył oczekiwania, a sytuacja rozwinęła się lawinowo. Polska-zbrojna.pl zrobiła z fotografii „zdjęcie dnia”, opublikowały je także na swojej stronie wojska specjalne oraz „Tactical News Magazine” i „Army World”. W ciągu 24 godz. zdjęcie uzyskało prawie 1700 lajków i ponad 200 ponownych udostępnień. Internauci szybko opisali, że kombatant na zdjęciu, to żołnierz AK Tymoteusz Duchowski pseudonim „Motek”, a pistolet, który podał mu komandos, to HK USP. W sumie fotografia zebrała prawie 4 tys. kliknięć „Lubię to”.
W tym roku Tymoteusz Duchowski zmarł. Cieszę się, że zatrzymałem „Motka” w kadrze i mam nadzieję, że to zdjęcie posłuży w przyszłości do lekcji o polskich bohaterach i współczesnych żołnierzach.
Czy Pana zdaniem za pomocą takich zdjęć można edukować, mówić o historii i tradycjach?
Wojsko Polskie to dla mnie fantastyczny temat. Myślę, że sami wojskowi nie doceniają, jak bardzo siły zbrojne są fotogeniczne i na jak wielu płaszczyznach można je pokazywać dzięki zdjęciom. Armia to nie tylko historia i tradycje, lecz także technologia, przygoda, misja, zawód, bezpieczeństwo.
Uważam, że skuteczność promocji Wojska Polskiego przez fotografię leży w długoterminowych projektach. Mam kilka pomysłów, ale aby je zrealizować, jest potrzebne wsparcie wojska, a z tym bywa różnie. Wbrew pozorom nie potrzeba na to wielkich pieniędzy, najważniejszy jest pomysł.
Zachęcam do odwiedzenia mojej strony: piotrblawicki.com. Tam publikuję ciekawe zdjęcia i mam nadzieję, że będzie przybywało obrazów z ludźmi w mundurach.