Powrót Rosji do gry?

Sukcesy Putina w polityce południowej są efektem ryzykownej gry va banque związanej z bardzo trudną sytuacją, w jakiej rosyjski prezydent znalazł się po ataku na Ukrainę.

Rzecznik prasowy Kremla oznajmił po ostatnim spotkaniu prezydentów Putina i Obamy w chińskim Hangzhou, że rozmowy były dobre, trwały dłużej niż oczekiwano i… mają być kontynuowane. W języku dyplomacji oznacza to, że konsultacje w sprawie wojny w Syrii zakończyły się fiaskiem. Właściwie trudno było się spodziewać czegoś innego, wziąwszy pod uwagę, że po wcześniejszym spotkaniu ministrów spraw zagranicznych szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow nawet nie wziął udziału w zapowiedzianej konferencji prasowej. Amerykańskie media, powołując się na źródła w departamencie stanu, podały, że sprawa utknęła w martwym punkcie z powodu wycofania się Moskwy z wcześniejszych ustaleń. Problem polega na tym, że syryjskie cele obu państw najwyraźniej się różnią, a Władimir Putin ma w tej grze zdecydowanie więcej do stracenia niż kończący urzędowanie Barack Obama.

Południowy zwrot Moskwy

Rosjanie 30 września 2015 roku przeprowadzili pierwszy atak lotniczy w Syrii. Zachodni politycy nie byli tym zachwyceni, zwłaszcza że do nalotu doszło w pobliżu miasta Homs, czyli w regionie opanowanym nie przez bojowników Państwa Islamskiego, lecz przez rebeliantów sprzeciwiających się reżimowi Baszszara al-Asada. Podobnie wyglądały kolejne bombardowania. 2 października we wspólnym oświadczeniu Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Arabia Saudyjska, Turcja oraz Katar wyraziły zaniepokojenie tymi działaniami i wezwały Rosję do ich zaprzestania. Określono je jako błąd przyczyniający się do dalszej eskalacji przemocy i podsycania ekstremizmu.

Władimir Putin oznajmił jednak, że nie może bezczynnie czekać, aż „terroryści dotrą do Rosji” i dodał, że wobec prawdopodobieństwa takiego scenariusza konieczne jest zjednoczenie całej międzynarodowej koalicji w walce z islamskim dżihadem. Prezydenta wsparła cerkiew prawosławna, która w specjalnie wydanym oświadczeniu podkreślała, że „walka z terroryzmem to święta wojna i dziś nasz kraj prawdopodobnie jest jej najaktywniejszym uczestnikiem. Ta decyzja jest zgodna z prawem międzynarodowym, mentalnością Rosjan i naszą specjalną rolą na Bliskim Wschodzie”. W podobnym duchu o interwencji w Syrii informowały rosyjskie media.

Problem w tym, że jednocześnie Moskwa wykluczyła włączenie się do kierowanej przez USA zachodniej koalicji przeciw Państwu Islamskiemu na obowiązujących w niej zasadach. W ten sposób rosyjska operacja powietrzna stała się elementem konkurencyjnego aliansu Rosji, Syrii i Iranu. Zachód krytykował działania Moskwy, ale nie towarzyszyła temu gotowość do podjęcia realnych kroków, które mogłyby zrównoważyć jej akcje. Co więcej, państwa zachodnie szybko zaczęły sygnalizować możliwość wspólnego działania z Rosją przeciwko Państwu Islamskiemu oraz znalezienia kompromisowego rozwiązania w kwestii Asada. W ten sposób pierwszy etap syryjskiej operacji Rosji zakończył się wykonaniem zadania – Putin wszedł do Syrii jako samodzielny gracz. 

Głównym celem tej operacji, zdaniem ekspertów, było przełamanie międzynarodowej izolacji, w jakiej Rosja znalazła się po aneksji Krymu i interwencji na wschodniej Ukrainie. Putinowi zależało także na wsparciu swego najwierniejszego bliskowschodniego sojusznika, czyli Asada, a przez to pokazaniu innym regionalnym przywódcom, że Rosja nie opuszcza sprzymierzeńców.

Kolejny cel był obliczony na uspokajanie sytuacji wewnętrznej w państwie. Operację w Syrii, pierwszą interwencję zbrojną poza obszarem postsowieckim, przedstawiano społeczeństwu nie tylko jako wyzwanie rzucone Zachodowi, lecz także jako awans z pozycji mocarstwa regionalnego do globalnego, a to wzmacniało Putina. W efekcie Rosja wracała na Bliski Wschód jako istotny gracz militarny i polityczny, którego rola wzrastała wraz z zaostrzaniem się w Europie kryzysu migracyjnego oraz związanego z nim (mimo zaprzeczeń poprawnych politycznie zachodnich środowisk) zagrożenia zamachami terrorystycznymi. Dobrym tego przykładem może być zakończony właśnie szczyt G20. Rok temu na spotkaniu w tureckiej Antalyi Putin wezwał co prawda do wspólnej walki z terroryzmem (było to tuż po zamachu w Paryżu), ale jego wystąpienie nie spotkało się ze specjalnym odzewem. Teraz rosyjski prezydent był jedną z głównych postaci szczytu. Pytanie tylko, czy jest to dowód siły Putina, czy też raczej słabości Zachodu.

Turecki gambit

W chińskim Hangzhou Putin rozmawiał nie tylko z Barackiem Obamą. Rosyjskie media sporo miejsca poświęciły spotkaniu z nowym sojusznikiem, czyli tureckim przywódcą Recepem Erdoğanem. Nic dziwnego, gdyż nieoczekiwane czerwcowe zbliżenie z Turcją stało się ważnym elementem wzmacniającym rosyjską pozycję nie tylko na Bliskim Wschodzie.

Stosunki między obu krajami były mocno napięte od czasu zestrzelenia w listopadzie 2015 roku przez tureckie lotnictwo rosyjskiego bombowca, który w czasie nalotów na Syrię naruszył przestrzeń powietrzną Turcji. Moskwa natychmiast wprowadziła embargo na tureckie produkty, przerwano wspólne projekty energetyczne, rosyjscy turyści dostali zakaz wypoczywania na tureckich plażach. Ta „epoka lodowcowa” trwała niemal pół roku i chyba taka sytuacja zaczęła przeszkadzać Ankarze, o czym świadczyły wysyłane w stronę Rosji sygnały pojednawcze.

Do gwałtownego ocieplenia doszło jednak dopiero po nieudanym wojskowym puczu przeciwko tureckiemu prezydentowi. Zachodni sojusznicy, w ocenie Erdoğana, zbyt słabo wyrazili solidarność z nim. W dodatku mieli pretensje o przeprowadzane po zamachu masowe czystki. W tej sytuacji pragmatyczny turecki przywódca poszedł do rosyjskiej Canossy. Przeprosił prezydenta Putina, aresztował wojskowych winnych zestrzelenia samolotu (jak na zamówienie okazali się puczystami) i zapowiedział turecko-rosyjskie zbliżenie. Według niektórych ekspertów, spotkanie Putina z Erdoğanem, do którego doszło 9 sierpnia w St. Petersburgu, może się okazać punktem zwrotnym, jeżeli chodzi o tworzenie regionalnych sojuszy, nie tylko na terenie Bliskiego Wschodu, lecz także Kaukazu Południowego. Dowodem na to ma być fakt, że dzień przed rozmowami w Petersburgu Putin spotkał się w Baku z przywódcami Azerbejdżanu i Iranu. Jak twierdzi Wiktor Repetowicz, specjalista od spraw Bliskiego Wschodu, może to oznaczać budowę w tym regionie nowej osi Moskwa–Ankara–Teheran. Tę teorię zdaje się potwierdzać wiele późniejszych rosyjsko-turecko-irańskich spotkań trójstronnych, w tym dotyczących rosyjsko-tureckiego planu w Syrii, a także wspólnych przedsięwzięć energetycznych.

Energetyka na celowniku

Inny ekspert, dr Maciej Munnich z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, przestrzega, że rezultatem takiego sojuszu staje się osłabienie pozycji USA i NATO w regionie. Co prawda, według niego, w Syrii zyskuje na tym głównie Turcja, ale na Kaukazie Południowym wzmacniają się wpływy Rosji. Pierwszą ofiarą takiego stanu może się stać bezpieczeństwo energetyczne UE.

Po pierwsze, efektem rosyjsko-tureckiego zbliżenia jest powrót projektu „Turecki potok”. Gazociągiem tym rosyjski gaz miałby być dostarczany nie tylko do Turcji, lecz także dalej – do wybrzeży Grecji i południowej Europy. W ostatnich dniach Gazprom ogłosił, że właściwie wszystko już jest gotowe, by rozpocząć zarzuconą w 2015 roku budowę.

Po drugie, na rosyjsko-azersko-irańskim szczycie w Baku zawarto porozumienie o współpracy w wydobyciu i transporcie gazu kaspijskiego. Może ono storpedować europejskie starania dywersyfikacyjne, w których istotną rolę odgrywa Południowy Korytarz Gazowy, będący jednym z priorytetowych projektów energetycznych Unii Europejskiej. Chodzi o sieć gazociągów mających przez Gruzję i Turcję transportować gaz z regionu Morza Kaspijskiego do krajów europejskich. Korytarz ten składa się z istniejącego Gazociągu Południowokaukaskiego, biegnącego z Azerbejdżanu przez Gruzję do Turcji, oraz będącego w budowie Gazociągu Transanatolijskiego z Turcji. Teraz Rosja, na podstawie zawartych w Baku porozumień, domaga się, aby Południowym Korytarzem popłynął także rosyjski surowiec. A to umocniłoby pozycję Gazpromu w Unii Europejskiej, zamiast osłabić.

Rozgrywka va banque

Interwencja w Syrii pozwoliła Rosjanom wyrwać się z międzynarodowej izolacji i pokazać, że bez ich udziału rozwiązywanie globalnych problemów jest, jeżeli nie niemożliwe, to przynajmniej bardzo trudne. Co prawda, do zniesienia antyrosyjskich sankcji na razie Moskwie doprowadzić się nie udało, niemniej jednak uległa wzmocnieniu jej pozycja w Europie, a przede wszystkim na Bliskim Wschodzie, gdzie próbuje stworzyć układ alternatywny do koalicji pod egidą USA. Ważnym partnerem i sojusznikiem w tej grze stała się Turcja. Problem w tym, że jest ona aliantem dosyć niepewnym. Wiele wskazuje bowiem na to, że Erdoğan przede wszystkim wykorzystuje Putina do swojej własnej gry z Zachodem.

Jak jednak zauważa Jeffrey Mankoff, wicedyrektor Programu Rosja i Eurazja Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych, na dłuższą metę polityka Moskwy może się okazać istotnym wyzwaniem dla bezpieczeństwa Turcji. Chodzi o militaryzację wybrzeża Morza Czarnego, aktywniejszą dyplomację na Kaukazie Południowym, wspieranie różnych kurdyjskich grup i coraz wyraźniej ujawniające się rozbieżności między rosyjskimi a tureckimi celami w Syrii. Jednym słowem korzyści wynikające z obecnej turecko-rosyjskiej współpracy będą ograniczone ze względu na rozbieżne interesy geostrategiczne w basenie Morza Czarnego, na Kaukazie oraz na Bliskim Wschodzie. W tej sytuacji rezultaty tego zbliżenia najprawdopodobniej będą miały przede wszystkim charakter gospodarczy. W kwestiach bezpieczeństwa natomiast Ankara nadal będzie polegała na partnerach z NATO.

Reasumując, trzeba zauważyć, że przynajmniej na razie południowa polityka Putina przyniosła Rosji wymierne korzyści. Po pierwsze, na arenie międzynarodowej pozwoliła wyrwać się z międzynarodowej izolacji i sprawiła, że Moskwa wróciła na Bliski Wschód w charakterze znaczącego gracza. Po drugie, w samej Rosji odwróciła uwagę od w sumie nieudanej operacji ukraińskiej. Po trzecie, stworzyła warunki sprzyjające wzmocnieniu uzależnienia Unii Europejskiej od rosyjskich surowców energetycznych. Inna sprawa, że te sukcesy w dużej mierze wydają się efektem ryzykownej gry va banque związanej z bardzo trudną sytuacją, w jakiej znalazł się reżim Władimira Putina po ataku na Ukrainę. Putin musi tak działać, bo nie ma innego wyjścia. Przy czym sukcesy rosyjskiego prezydenta bardzo często są efektem zaniechań i braku spójnej strategii ze strony Zachodu. Dodatkowo na jego korzyść działa pogłębiający się kryzys w Unii Europejskiej oraz zbliżające się wybory w Stanach Zjednoczonych i Niemczech. I właściwie nie wiadomo, co jest dla demokratycznego świata większym wyzwaniem – rosyjski prezydent czy wewnętrzne problemy.

Maria Przełomiec

autor zdjęć: US DoD





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO