moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

JWK to test siły i motywacji

Droga „do szturmu” była długa, ale dzięki temu mogłem się rozwijać w różnych dziedzinach – mówi Marcin, podoficer Jednostki Wojskowej Komandosów. Uczestniczył w operacjach najwyższego ryzyka, zatrzymując w Afganistanie najgroźniejszych przestępców i likwidując składy broni, szkolił także afgańskich antyterrorystów. Z okazji święta JWK opowiada nam o swojej służbie.

16 lat temu rozpocząłeś służbę w Lublińcu. Dlaczego wybrałeś właśnie tę jednostkę?

Marcin, operator JWK: o tym zdecydował przypadek. Gdy w 2004 roku odbywałem służbę zasadniczą w batalionie rozpoznawczym w Giżycku, przyjechali żołnierze z Lublińca, by m.in. wśród żołnierzy z tzw. zetki szukać kandydatów do swoich szeregów. Na początek trzeba było wykazać się odpowiednią kondycją fizyczną. Chętni mieli przebiec 3 km, podciągać się na drążku, zrobić brzuszki i biegać po tzw. kopercie. Okazało się, że wynik, który uzyskałem, był satysfakcjonujący i dostałem zaproszenie na dalsze kwalifikacje do Lublińca.

I pojechałeś?

No pewnie. To było zawsze jakieś urozmaicenie w czasie zasadniczej służby wojskowej. Bo przyznam, że nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, na co się piszę. Nic nie wiedziałem o Lublińcu, a tym bardziej o stacjonującej tam jednostce specjalnej.

Jak wyglądała weryfikacja już na Śląsku?

Do Lublińca z całej Polski przyjechały tłumy żołnierzy. Jeszcze raz musieliśmy zdać egzamin sprawnościowy na hali sportowej, a potem na basenie. Następnie ruszyliśmy w teren na krótką selekcję. Pamiętam, że już wtedy instruktorzy z Lublińca nie dawali mi żadnych szans. Przyjechałem w wojskowych butach tzw. józkach z twardą podeszwą i w mundurze, jaki wtedy dostałem od armii. Nie miałem żadnej odzieży funkcyjnej, a jedynym udogodnieniem było to, że moja mama wszyła mi szerokie gąbki w szelki plecaka, tak by podczas długiego marszu nie wżynały mi się w ramiona. Nie miałem żadnej ochrony przed deszczem, a strasznie lało. Razem z dwoma innymi kolegami wyciągnęliśmy więc jakąś starą folię z pobliskiego kontenera na śmieci. Ukryliśmy się pod nią podczas odpoczynku. Mimo tych wszystkich trudności, udało się!

Ta historia burzy mit o tym, że na selekcji sprawdza się tylko drogi i dobrej jakości sprzęt.

Na selekcji sprawdza się przede wszystkim silna motywacja kandydatów. Wtedy nic nie dzieje się przypadkiem, trzeba mieć charakter, być zdeterminowanym, no i mieć dobrą kondycję. Wiadomo, że dobre wyposażenie pomaga, ale rzeczywiście jestem przykładem tego, że sprzęt z górnej półki to nie wszystko.

Od razu trafiłeś do zespołu bojowego?

Nie, moja droga „do szturmu” jest znacznie dłuższa. Jako szeregowy rozpocząłem służbę w tworzącym się wówczas zespole dowodzenia. Tam zdobywałem nowe umiejętności, np. szkoliłem się jako strzelec, ukończyłem kursy językowe i spadochronowe. Nie straciłem z oczu jednak tego, co było dla mnie najważniejsze: służby w grupie bojowej. Jednak, aby zostać operatorem, musiałem przejść… kolejną selekcję. Zdecydowałem się na to dopiero w 2009 roku. Przez pięć dni w zimie maszerowałem po Karkonoszach. Wysiłek był ogromny, schudłem wtedy 8 kg.

No, ale udało się. Potem kurs bazowy i…

Tak, później poszedłem na roczny kurs podstawowy, szkolenia specjalistyczne i do szkoły podoficerskiej. Zanim trafiłem do zespołu bojowego, służyłem jeszcze w pionie szkolenia jednostki. Od ośmiu lat jestem operatorem.

Za Tobą długa droga. Dziś chyba młodzi mają łatwiej.

Długa, ale finalnie dopiąłem swego. Wszystkie lata w Lublińcu czegoś mnie nauczyły. Mogłem się rozwijać w różnych dziedzinach, np. właśnie jako skoczek spadochronowy. Dziś służę w grupie o specjalności spadochronowej i wykonuję skoki z użyciem aparatury tlenowej. Nie wiem, czy młodzi mają łatwiej, a wiele zależy od ich determinacji. Droga „do szturmu” dla wszystkich jest taka sama i wiedzie przez selekcję i roczny kurs bazowy.

Zostałeś operatorem i niemal od razu ruszyłeś na misję. Gdzie służyłeś?

W 2013 roku poleciałem do Afganistanu, potem jeszcze dwukrotnie wyjeżdżałem pod Hindukusz w ramach misji „Resolute Support”. Bardzo się cieszyłem z tego wyjazdu. Moi koledzy mieli już za sobą kilka zmian, więc i ja chciałem tego doświadczyć. Czułem silną potrzebę sprawdzenia się w trudnych i realnych warunkach.

Jakiego typu zadania wykonywałeś?

Misja ISAF była bardzo intensywna i dla mnie pełna napięcia od samego początku. Jeszcze w drodze do Afganistanu dowiedziałem się, że mój kolega st. chor. sztab. Mirosław „Miron” Łucki zginął w zasadzce, a wielu innych jest rannych. To taki kubeł zimnej wody na głowę, ale trzeba było robić swoje dalej.

Pamiętam dobrze swoją pierwszą operację. Szliśmy po jakiegoś JPEL-a (osobę z listy najbardziej poszukiwanych terrorystów, Joint Prioritized Effects List – przyp. red.), a ja współpracowałem z pięcioma afgańskimi policjantami. Lecieliśmy nocą na pokładzie Chinooków, a potem jeszcze 10 km szliśmy po górach pieszo. Wszystko w absolutnej ciszy i ciemności, żeby nie zdradzić swojej obecności. To była bardzo ważna operacja, a mnie przypadło w udziale wejście do budynku i zatrzymanie przestępcy. Gdy weszliśmy po niego, już nie spał. Nie próbował się bronić i nie bał się. Pamiętam jego harde spojrzenie.

Co jeszcze poza zatrzymywaniem terrorystów robiliście w Afganistanie?

Podczas moich zmian najwięcej mieliśmy zatrzymań oraz neutralizacji „kaszaków” (od ang. cache of weapons, skrytka broni – przyp. red.). Musieliśmy zlokalizować składy amunicji i materiałów wybuchowych, następnie je zneutralizować. To wbrew pozorom były bardzo ryzykowne zadania, bo musieliśmy się liczyć z tym, że np. droga podejścia do takiej skrytki będzie zaminowana. Poza tym prowadziliśmy różnego rodzaju patrole, wyrywkowo kontrolowaliśmy samochody i ludzi, ochranialiśmy też ważne osoby.

Dużo się działo.

Na misjach dużo się działo, a jeszcze więcej dzieje się w kraju. Bo to tu przygotowujemy się do tych najtrudniejszych zadań poza granicami. Za nami tysiące godzin treningów i szkoleń. To nie jest łatwa robota. Tu nie ma miejsca na lenistwo, bo zawsze dużo się dzieje. A dziś ludzie nie lubią się męczyć, dlatego z wielką radością patrzę na młodych chłopaków, którzy decydują się na służbę w JWK. Przed nimi wielkie wyzwania, ale i ogromna satysfakcja.

Czy coś zmieniłbyś w swojej karierze wojskowej?

Jednej rzeczy żałuję. Zbyt późno podjąłem decyzję o selekcji i służbie w pododdziałach bojowych jednostki. A to najlepsze, co mnie tu spotkało.

Marcin jest podoficerem Jednostki Wojskowej Komandosów. Służy w Zespole Bojowym „B”, w grupie spadochronowej. Na swoim koncie ma ponad 300 skoków spadochronowych, z czego kilkadziesiąt wykonał z aparaturą tlenową. Trzykrotnie służył w Afganistanie.

Rozmawiała: Magdalena Kowalska-Sendek

autor zdjęć: Daniel Dmitriew/ JWK, Michał Niwicz

dodaj komentarz

komentarze


Jak Polacy szkolą Ukraińców
 
Breda w polskich rękach
Umowa na BWP Borsuk w tym roku?
Trzynaścioro żołnierzy kandyduje do miana sportowca roku
Lotnicza Akademia rozwija bazę sportową
Wzlot, upadek i powrót
Szwedzki granatnik w rękach Polaków
Olympus in Paris
Jacek Domański: Sport jest narkotykiem
Silne NATO również dzięki Polsce
Żołnierze z Mazur ćwiczyli strzelanie z Homarów
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Wojskowy Sokół znów nad Tatrami
Szturmowanie okopów
Wicepremier na obradach w Kopenhadze
NATO odpowiada na falę rosyjskich ataków
Medycyna w wersji specjalnej
Hokeiści WKS Grunwald mistrzami jesieni
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Fabryka Broni rozbudowuje się
Kancelaria Prezydenta: Polska liderem pomocy Ukrainie
Zawsze z przodu, czyli dodatkowe oko artylerii
Ostre słowa, mocne ciosy
Będzie nowa fabryka amunicji w Polsce
Kamień z Szańca. Historia zapomnianego karpatczyka
Ämari gotowa do dyżuru
Nurkowie na służbie, terminal na horyzoncie
Olimp w Paryżu
Czarna taktyka czerwonych skorpionów
Pod osłoną tarczy
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Udane starty żołnierzy na lodzie oraz na azjatyckich basenach
Zmiana warty w Korpusie NATO w Szczecinie
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
1000 dni wojny i pomocy
Wielka pomoc
Polskie mauzolea i wojenne cmentarze – miejsca spoczynku bohaterów
Siła w jedności
Kto dostanie karty powołania w 2025 roku?
Zostań podchorążym wojskowej uczelni
Zmiana warty w PKW Liban
Nasza Niepodległa – serwis na rocznicę odzyskania niepodległości
Roboty jeszcze nie gotowe do służby
Rosomaki w rumuńskich Karpatach
Kolejne FlyEye dla wojska
Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
Powstanie Fundusz Sztucznej Inteligencji. Ministrowie podpisali list intencyjny
Triatloniści CWZS-u wojskowymi mistrzami świata
Mamy BohaterONa!
Polskie „JAG” już działa
Karta dla rodzin wojskowych
Gogle dla pilotów śmigłowców
Baza w Redzikowie już działa
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Patriotyzm na sportowo
Wojna na planszy
Komplet Black Hawków u specjalsów
Jutrzenka swobody
Powstaną nowe fabryki amunicji
Czworonożny żandarm w Paryżu

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO