Maszerowali po Sudetach, nawigowali w terenie i ścigali się w czasie górskiego maratonu. A gdy byli już wyczerpani, głodni i zmarznięci, musieli przejść test ze współdziałania w grupie. O możliwość służby w Jednostce Wojskowej Komandosów ubiegało się kilkadziesiąt osób, ale tylko 19 z nich sprostało wymaganiom specjalsów. Po raz pierwszy do selekcji JWK przystąpili cywile.
Czwarty dzień selekcji. Za nimi setki kilometrów, dziesiątki różnego rodzaju ćwiczeń fizycznych i zadań specjalnych. Są głodni, zmarznięci, niewyspani. – Dlaczego cały czas się uśmiechasz? – pytam jednego z kandydatów. – Humor mi dopisuje, bo nie jestem tu za karę. To był mój wybór. Wiedziałem, że będzie ciężko. I wie pani co, przejdę tą cholerną selekcję, bo długo się do tego przygotowywałem. Przez ostatnie trzy lata, dzień w dzień, trenowałem. Budowałem formę, kompletowałem sprzęt. Czekałem na moment, kiedy do wojsk specjalnych przyjmą cywila. Chciałem być gotowy – mówi kandydat z numerem 33. – Nie wybrałem tej jednostki przez przypadek. Oni dziedziczą tradycję batalionu AK, w którym służył mój dziadek – dodaje. Ma 27 lat, ukończył AWF, ale pracuje jako rolnik. Niby nie wyróżnia się niczym, a jednak… bardzo wyróżnia go motywacja.
Test kondycji i charakteru
Sprawdzian dla przyszłych komandosów rozpoczął się kilka dni temu w Sudetach. Na zbiórce zameldowało się kilkadziesiąt osób, które wcześniej zdały egzaminy z wychowania fizycznego i testy psychologiczne. Grupę tę tworzyli żołnierze, funkcjonariusze innych służb mundurowych i po raz pierwszy także cywile. Zgodnie bowiem z nowymi wytycznymi każdy cywil, który ubiega się o miejsce na kursie JATA w Centrum Szkolenia Wojsk Specjalnych, musi przejść selekcję.
– Zaczęliśmy od sprawdzenia dokumentów kandydatów, wyposażenia, które przywieźli ze sobą, i rozdaliśmy im numerki. Od tej chwili nie interesowało nas ich doświadczenie służbowe, nazwiska i stopnie. Mieli czyste karty i sami pracowali na swój sukces – opowiada jeden z operatorów, instruktor w czasie selekcji. – Nie stopniowaliśmy im wrażeń. Od razu podkręciliśmy tempo. Na początek mieli bardzo intensywne ćwiczenia fizyczne – dodaje.
Dopiero po kilku godzinach kandydaci mogli sobie pozwolić na odpoczynek. Sen jednak był przerywany przez instruktorów, którzy chcieli m.in. sprawdzić motywację uczestników i siłę ich charakteru. – Spodziewałem się, że będzie ciężko. Zacisnąłem zęby i wykonywałem każde polecenie – mówi kandydat z numerem 35. To cywil. Ma 20 lat i jest najmłodszym uczestnikiem selekcji. Student informatyki, który marzy o służbie wśród specjalsów. – Przygotowywałem się do selekcji, bo wiedziałem, że będzie to ekstremalny wysiłek. Biegałem, pływałem, ćwiczyłem na siłowni. Maszerowałem po górach z obciążeniem. A nawet byłem na preselekcji organizowanej w JWK. Krok po kroku robiłem wszystko, by spełnić marzenia o służbie w Lublińcu – opowiada. Co będzie najdłużej wspominał z selekcji? – Chyba pierwszy poranek. Przez kilka godzin maszerowaliśmy po górach. Musieliśmy utrzymać tempo instruktora prowadzącego zajęcia. Nie wiem, jak mi się to udało. Tempo było mordercze – opowiada.
Już po godzinie marszu z udziału w selekcji zaczęli rezygnować pierwsi kandydaci. Jak mówią instruktorzy, to był znak, że nie przygotowali się do sprawdzianu. – Może myśleli, że dadzą sobie radę, że zweryfikują tylko swoje możliwości. Jeżeli nie są w stanie wytrzymać godzinnego wysiłku, to nie ma dla nich miejsca w naszej jednostce – wyjaśnia instruktor.
Jakie jeszcze zadania czekały na kandydatów? Marsze na azymut, nawigacja w lesie, biegi po stromych zboczach i przeprawa na drugi brzeg rzeki z ekwipunkiem. Uczestnicy selekcji musieli także sprawdzić się w działaniach na skałach, wchodzili m.in. na drabinkę speleo. – Nie było im lekko, bo od pierwszego do ostatniego dnia selekcji padał deszcz. Przemarznięci i mokrzy spędzili także noc na jednym ze szczytów górskich – relacjonują instruktorzy.
Z marzeniami o służbie wśród specjalsów w górach pożegnało się 19 kandydatów. Większość zrezygnowała sama, bo brakowało im sił. Były także przypadki kontuzji, a niektórym podziękowali instruktorzy. – Kandydaci znają zasady obowiązujące w czasie selekcji. Na przykład nie mogą ze sobą rozmawiać, mogą odpowiadać jedynie na pytania instruktorów. Mogą posługiwać się wyłącznie wyposażeniem wymienionym w regulaminie selekcji, a więc nie wolno im wspomagać się napojami energetyzującymi czy odżywkami. Muszą także pilnować numerków, które dostali. Jeden z chłopaków zgubił go, więc wrócił do domu – przyznaje operator JWK.
Indywidualistom dziękujemy
Kilka lat temu selekcja do JWK została podzielona na dwie części: górską, gdzie sprawdzana jest kondycja fizyczna i odporność psychiczna kandydatów, oraz fazę grupową, podczas której instruktorzy oceniają motywację oraz zdolność do współdziałania. – Ta druga część gry terenowej odbywa się w okolicach Lublińca. Bardzo dużo mówi nam o ludziach, którzy starają się o miejsce w jednostce. Są już skrajnie zmęczeni, bolą ich mięśnie, stopy. Nie mają siły udawać. Widzimy wtedy, jak reagują w trudnych warunkach – mówi st. chor. sztab. Adam Kraszewski, starszy podoficer dowództwa JWK.
– Myśleliśmy, że podczas fazy grupowej trochę odpoczniemy. Pomyliliśmy się bardzo. Zaraz po przyjeździe z gór podzielono nas na trzy zespoły i dostaliśmy pierwsze zadanie: maszerowaliśmy do wyznaczonego przez instruktorów miejsca. Niestety nie poszło nam z nawigacją. Zamiast trzech godzin, szliśmy ponad sześć – mówi kandydat z numerem 18. Jest oficerem i od 11 lat służy w wojskach lądowych. To jego druga selekcja. Za pierwszym razem odpadł po rozmowie z psychologiem. – Jestem zdeterminowany i chcę coś zmienić w swoim życiu. Chcę się rozwijać, uczyć nowych rzeczy. Wiem, że w tej jednostce będę mógł to zrobić – podkreśla.
O służbie w JWK marzy także „ósemka”, podchorąży z Akademii Wojsk Lądowych. Jest jednym z czterech studentów uczelnianej Sekcji Działań Nieregularnych, którzy przyszli na selekcję. Sekcja AWL-u od jakiegoś czasu współpracuje z JWK. W ubiegłym roku podchorążowie z AWL-u wzięli udział w szkoleniu poligonowym z operatorami JWK, którzy przygotowywali się do misji w Afganistanie. Wojskowi studenci mieli wspomóc trening metodyczny operatorów, którzy pod Hindukuszem szkolili jednostkę kontrterrorystyczną policji, tzw. ATF 444. – Jestem na piątym roku studiów, był to więc ostatni dzwonek, żeby przejść selekcję przed promocją oficerską – tłumaczy „ósemka”. – Dzięki współpracy z JWK zobaczyliśmy, jak wygląda praca operatora. Ich ciężki trening utwierdził nas w przekonaniu, że chcemy iść tą samą drogą i być częścią JWK – przekonuje.
Jakie zadania wykonywali kandydaci na komandosów w czasie fazy grupowej selekcji? Musieli np. dotrzeć do miejsca, gdzie zgodnie ze scenariuszem ćwiczeń rozbił się samolot wojskowy, i odzyskać tzw. czarne skrzynki. Ćwiczyli okopywanie, budowali obozowisko, doskonalili się w nawigacji. – W czasie tej fazy działają w umundurowaniu, mają także atrapy broni, z którymi nie rozstają się przez całą dobę. Sprawdzamy, jak radzą sobie w roli dowódców i podwładnych – mówią instruktorzy. Jednym z ważniejszych punktów podczas selekcji były rozmowy kursantów z instruktorami i psychologiem. – Pytamy ich o motywację do służby, plany zawodowe i osobiste, a także o to, dlaczego wybrali JWK – wyliczają operatorzy.
Selekcję do JWK ukończyło 22 kandydatów. Wszyscy otrzymali gratulacje od dowódcy, płk Michała Strzeleckiego. Niebawem rozpocznie się proces wyznaczania finalistów selekcji na stanowiska w JWK. – Chcemy, by jak najwięcej z nich już w ciągu kilku miesięcy rozpoczęło służbę w jednostce. Dzięki temu będą mogli przygotować się do przyszłorocznej edycji kursu bazowego, który jest przepustką do służby w zespołach bojowych – wyjaśnia płk Strzelecki. – Mamy w tej dziedzinie pewne osiągnięcia, np. czworo żołnierzy spoza JWK, z tegorocznej, wiosennej edycji selekcji, która w tym roku odbyła się wyjątkowo późno, bo na początku czerwca, od dwóch tygodni uczestniczy już w „bazówce”. Dali z siebie wszystko na selekcji, teraz my rewanżujemy się im jak najszybszym przyjęciem w nasze szeregi – dodaje dowódca lublinieckich komandosów.
autor zdjęć: Daniel Dmitriew/JWK
komentarze