Sokoły na ratunek

W ratownictwie jest 15 minut platynowych i złota godzina. Jeśli w tym czasie do poszkodowanego dotrze pomoc, wzrasta szansa na przeżycie. Potem z każdą minutą maleje.

 

Nieopodal Wyszogrodu rozbił się na Wiśle samolot pasażerski, który kilka minut wcześniej wystartował z lotniska w Modlinie. W odległym o kilkadziesiąt kilometrów Mińsku Mazowieckim do lotu poderwały się dwa ratownicze śmigłowce. Maszyny przyleciały na miejsce katastrofy i zawisły na wysokości 40 m nad wodą. Lekarze i ratownicy zjechali na linach, nie zważając na unoszące się na brzegu tumany piachu – miliony ziarenek wzbijały się do wysokości 15 m i utrudniały akcję. Ratownicy musieli odszukać 42 rannych pasażerów i przetransportować ich do szpitala polowego, który błyskawicznie wyrósł na brzegu. Zagrożeniem były ptaki (wypadek zdarzył się w pobliżu ich terenów lęgowych) – gdyby wpadły w wirnik nośny lub uderzyły w śmigło ogonowe, mogłoby dojść do uszkodzenia elementów wytwarzających siłę nośną śmigłowca. Dodatkowe utrudnienie stanowiła rwąca rzeka, jej nurt (4 km/h) mógł porwać rannych, a trzeba było odnaleźć wszystkich.

Tak wyglądał scenariusz przeprowadzonych w ramach „Anakondy ’16” ćwiczeń „Renegade/Sarex”, które zostały zorganizowane przez Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych. Uczestniczyły w nich 2 Grupa Poszukiwawczo-Ratownicza z Mińska Mazowieckiego oraz straż pożarna (m.in. specjalistyczne grupy wysokościowo-ratownicze JRG-7 z Warszawy i JRG-10 z Łodzi), Lotnicze Pogotowie Ratunkowe, Policja, Ochotnicza Straż Pożarna, PCK. „Ćwiczenia pokazały, gdzie są jeszcze słabe punkty i co należy poprawić we współpracy służb, aby takie akcje przebiegały jak najsprawniej. W realnym ratowaniu życia ludzkiego nie ma miejsca na błędy”, mówi zastępca dowódcy grupy i szef szkolenia kpt. pil. Mariusz Tracz-Sala, który uczestniczył w planowaniu i uważnie obserwował ćwiczenia.

 

Grupa pod skrzydłem

Jako samodzielna jednostka wojskowa 2 Grupa Poszukiwawczo-Ratownicza w Mińsku Mazowieckim rozpoczęła działalność 1 stycznia 2009 roku. Powstała w wyniku przekształcenia Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej wchodzącej w skład 2 Eskadry Lotnictwa Transportowo-Łącznikowego w Bydgoszczy. Funkcjonuje w ramach 3 Skrzydła Lotnictwa Transportowego w Powidzu, podobnie jak jej bliźniacze jednostki: 1 GPR w Świdwinie oraz 3 GPR w Krakowie.

Wcześniej takie jednostki były rozmieszczone na lotniskach w Bydgoszczy, Mińsku Mazowieckim, Krakowie, Poznaniu, Radomiu i Wrocławiu. Reorganizacja miała na celu utworzenie mniejszej liczby wzmocnionych grup, wyposażonych w zmodernizowane śmigłowce ratownicze o zwiększonym zasięgu i udźwigu, które mogą skutecznie operować w każdych warunkach atmosferycznych, w dzień i w nocy.

W skład 2 Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej w Mińsku Mazowieckim wchodzi klucz lotniczy: 12 pilotów i sześciu techników latających, zespół ratownictwa medycznego, czyli sześciu lekarzy pokładowych i sześciu ratowników pokładowych, oraz 26 osób (w tym pięciu inżynierów) z zespołu eksploatacji śmigłowców, które utrzymują maszyny w gotowości. Jednostka pełni całodobowe dyżury ratownicze w służbie poszukiwania i ratownictwa lotniczego ASAR. „Czuwamy nad bezpieczeństwem w naszym sektorze odpowiedzialności, czyli w promieniu 200 km od Mińska Mazowieckiego. Gdy dojdzie do zdarzenia lotniczego, musimy jak najszybciej zlokalizować poszukiwany statek powietrzny, udzielić pomocy poszkodowanym oraz powiadomić i naprowadzić na miejsce katastrofy służby naziemne. Zabezpieczamy również loty o statusie HEAD, czyli przewożenie najważniejszych osób w państwie. Możemy być wykorzystywani także do szeroko rozumianych działań ratowniczych w czasie kryzysu czy klęsk żywiołowych”, mówi kpt. pil. Mariusz Tracz-Sala.

W swej pracy 2 GPR wykorzystuje cztery śmigłowce W-3WA SAR Sokół dostosowane do zadań poszukiwawczo-ratowniczych oraz dwa Mi-2 RL. W skład każdej załogi sokoła wchodzi pilot-dowódca, drugi pilot, lekarz, ratownik i technik. Loty ratownicze, wykonywane nierzadko nocą lub w trudnych warunkach atmosferycznych, wymagają od załogi najwyższych kwalifikacji i umiejętności pracy w zespole.

 

W gotowości

Z sześciu maszyn jedna jest zawsze na dyżurze, druga w zapasie, trzecia w gotowości do reagowania kryzysowego. Piloci śmigłowców 2 GPR spędzają w powietrzu średnio 160 godzin w roku, a ci, którzy się szkolą oraz instruktorzy, nawet 300.

„Jedną godzinę nalotu poprzedzają średnio cztery godziny przygotowania na ziemi”, zwraca uwagę kpt. Wojciech Deneko, szef zespołu eksploatacji śmigłowców. Żartuje, że jest kierownikiem serwisu, bo kieruje zespołem inżynierów i techników, których zadaniem jest utrzymanie maszyn w gotowości (w lecie śmigłowce muszą być gotowe do startu w ciągu 15 min, w zimie – w ciągu 20) oraz przeprowadzanie przeglądów.

„Zawsze gdy w sektorze polskiej przestrzeni powietrznej [FIR Warszawa], za który odpowiada nasza grupa, przemieszczają się najważniejsze osoby w państwie – o statusie HEAD lub VIP – u nas podnoszony jest stan gotowości z numeru 2 na 1. Załoga śmigłowca czeka wówczas w maszynie na sygnał do startu. Gotowość podnoszona jest także w fazie zagrożenia, np. gdy na lotnisku Okęcie ląduje samolot, który ma problemy techniczne”, dodaje kpt. Wojciech Deneko.

Zdarzają się również fałszywe alarmy. Kpt. Deneko opowiada o zgłoszeniu katastrofy samolotu, który okazał się dużym dronem. Alarm wszczynany jest także wtedy, gdy pilot prywatnej maszyny nie zamknie planu lotu (czyli nie zgłosi, że doleciał do miejsca przeznaczenia). Wtedy po 30 min służba alarmowa uruchamia procedurę i rozpoczynają się poszukiwania. Tak było w rejonie Mrągowa, gdy okazało się, że cessna lecąca do Kętrzyna wylądowała na łące.

 

Treningi i pokazy

Katastrofy statków powietrznych nie zdarzają się często, ale może do nich dojść w każdej chwili. Wtedy sokół leci na ratunek. 2 Grupa Poszukiwawczo-Ratownicza w Mińsku Mazowieckim może prowadzić akcję ratowniczą w terenie trudno dostępnym, zurbanizowanym, nad wodami śródlądowymi. Częściej jednak nadchodzi rozkaz o podniesieniu gotowości. Wtedy załoga czeka w śmigłowcu na sygnał, aby poderwać maszynę.

„Podczas pełnienia dyżuru ratowniczego podlegamy Ośrodkowi Koordynacji Poszukiwań i Ratownictwa Lotniczego w Centrum Operacji Lotniczych – Dowództwie Komponentu Powietrznego, który kieruje nas do akcji ratowniczej, a później ją koordynuje”, tłumaczy kpt. pil. Mariusz Tracz-Sala.

Żeby doskonalić umiejętności i być jak najlepiej przygotowanym do lotów w każdych warunkach pogodowych, śmigłowce 2 GPR codziennie wzbijają się w niebo, piloci i technicy pokładowi trenują loty ratownicze, a medycy ćwiczą udzielanie pomocy poszkodowanym.

Żołnierze, którzy trafiają do Grupy, rozpoczynają swoją służbę od szkoleń – są kierowani na specjalistyczne kursy, uczą się, na czym polega specyfika tej pracy. „W tej książce zostały opisane wszystkie etapy szkolenia personelu latającego na śmigłowcach”, kpt. pil. Tracz-Sala pokazuje grubą, kilkusetstronicową księgę (PSzL-2012) i wiele instrukcji specjalistycznych oraz standardowych procedur operacyjnych (SOP). Gdy więc pracę w Grupie rozpoczyna pilot, który nie latał na śmigłowcu W-3, musi najpierw poznać tę maszynę. Początkowo będzie pełnił funkcję drugiego pilota, przejdzie różne szkolenia, nauczy się dobrze latać w dzień (także w chmurach, gdy nie widać ziemi), potem dopiero przyjdzie czas na naukę latania w nocy. Kolejnym etapem jest szkolenie do lotów ratowniczych, podczas których pilot musi współdziałać z załogą. Ile trwa taki proces? Kpt. pil. Mariusz Tracz-Sala opowiada o jednym pilocie, który przez cztery lata wylatał 640 godzin i drugim, który w tym samym czasie w powietrzu spędził 960 godzin. Dziś obydwaj są dowódcami załogi. „To rekord, bo niektórzy nie dochodzą do tego etapu przez dziesięć lat”, dodaje.

 

Lądowanie bez silnika

Jednym z medyków w 2 GPR jest por. Magdalena Kozak, lekarz pokładowy, p.o. szefa zespołu ratownictwa medycznego. Dwukrotnie na misji PKW w Afganistanie była szefem sekcji zespołu przyjęć i segregacji, sekcji MEDEVAC i CASEVAC, ma duże doświadczenie w leczeniu pacjentów z urazami. Pracę w Grupie rozpoczęła rok temu. „Jestem jeszcze świeżakiem”, śmieje się pani porucznik. Przyznaje, że sporo musiała się nauczyć – regulaminów lotów, instrukcji dotyczących organizacji lotów, poznać natowskie doktryny. „Nie muszę znać każdej śrubki w maszynie, ale potrzebna jest ogólna wiedza o budowie śmigłowca”, tłumaczy. Musiała także wykonać skok ze spadochronem zgodnie z programem szkolenia wojskowego (300 skoków, które wykonała w cywilu, tu się nie liczy).

Wyzwaniem był kurs samoratowania i przetrwania na wodzie w Ośrodku Szkolenia Nurków i Płetwonurków w Gdyni. Por. Kozak opowiada, jak wsiadała do śmigłowca, który był zatapiany (w basenie). Potem na kursie techniki linowej w Zakopanem ćwiczyła zjazdy na linie ze śmigłowca, uczyła się, jak wiązać węzły, jak podciągać rannego i sprawnie współpracować z załogą.

W górze słychać warkot śmigłowca. „To nasi wracają”, por. Kozak spogląda w niebo. Po chwili sokół zakołował na placu przed hangarem. Por. pilot Katarzyna Sitarska ćwiczyła lądowanie samolotowe (śmigłowiec podchodzi do lądowania jak samolot), lądowanie z wyłączonym jednym silnikiem oraz lądowanie z imitacją autorotacji (z wyłączonymi silnikami). Podczas blisko trzygodzinnego ćwiczenia ratownik dziesięć razy zjechał na linie, aby na ziemi opatrzyć rannego i przygotować go do transportu. Lot odbył się w minimalnych warunkach atmosferycznych, bo chmury wiszą dziś nisko i jest słaba widoczność.

Maszynę czeka teraz krótki przegląd, zanim ponownie wystartuje. „Sokół jest niczym karetka”, żartuje por. Kozak. „Na jednej z burt są przymocowane defibrylator, ssak medyczny, respirator, termosy z ciepłymi płynami. Tu na noszach leży pacjent, a my monitorujemy jego funkcje życiowe”, tłumaczy.

St. chor. Jarosław Sobczak, technik i operator dźwigu pokładowego, mówi, że podczas akcji jest oczami pilota. „Utrzymujemy łączność radiową i naprowadzam go na dany punkt, podaję kierunek i odległość do celu”, opowiada. Pilot powinien w taki sposób manewrować sześciotonową maszyną, aby za pierwszym podejściem podać hak od wyciągarki znajdującemu się na ziemi ratownikowi, tak by ten sprawnie podpiął do stalowej liny siebie oraz poszkodowanego (lub nosze). Technik musi ich wciągnąć na pokład za pomocą pokładowego dźwigu (udźwignie ciężar o masie do 272 kg).

„Co roku w Giżycku podczas Air Show Mazury nasza Grupa daje nad jeziorem Niegocin pokaz akcji ratowniczej. Chcemy, aby społeczeństwo wiedziało, że jesteśmy dobrze przygotowani do niesienia pomocy poszkodowanym”, dodaje kpt. pil. Mariusz Tracz-Sala.

Małgorzata Schwarzgruber

autor zdjęć: Wojciech Mazurkiewicz





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO