W Afganistanie stabilność wewnętrzna jest bardzo krucha, a to oznacza, że będzie potrzebna dłuższa niż wcześniej przewidywano obecność NATO w tym kraju.
Pierwsze sześć miesięcy tego roku pokazały, że Afganistan nadal potrzebuje zewnętrznego wsparcia militarnego, by powstrzymać islamskich radykałów. Sytuacja w tym kraju jest skomplikowana i niebezpieczna, ponieważ oprócz talibów uaktywnili się bojownicy powiązani z Państwem Islamskim. Politycy zachodni, wziąwszy pod uwagę, jak negatywne skutki przyniosło całkowite wycofanie wojsk z Iraku, zamierzają pozostawić je w Afganistanie dłużej niż do 2016 roku.
Ograniczone siły
W grudniu ubiegłego roku zakończyła się w Afganistanie misja Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa (International Security Assistance Force – ISAF), którym od 11 sierpnia 2013 roku przewodziło NATO. W szczytowym momencie w 2012 roku służyło w nich ponad 130 tys. wojskowych z 51 państw.
Po ISAF nie pozostała pustka, bo już 1 stycznia 2015 roku rozpoczęła się nowa misja sojuszu, „Resolute Support” (Zdecydowane wsparcie), w której w maju uczestniczyło ponad 13 tys. wojskowych z 40 państw. Najwięcej żołnierzy, 6827, dostarczyły Stany Zjednoczone. Kontyngenty liczące co najmniej pół tysiąca wystawiły Gruzja (885), Niemcy (850), Rumunia (650), Turcja (503) i Włochy (500). Polaków jest w niej 150. Większość sił misji skoncentrowano w rejonie stolicy, Kabulu, i bazy lotniczej Bagram. Jej żołnierze stacjonują też w czterech innych punktach Afganistanu: Heracie na zachodzie, Kandaharze na południu, Laghmanie na wschodzie i Mazar-e Sharif na północy.
Misja „Resolute Support” w założeniach ma mieć charakter niebojowy. Jej uczestnicy kontynuują szkolenie afgańskich sił bezpieczeństwa oraz ochraniają instytucje publiczne, ponadto doradzają im i je wspierają. Ramy prawne misji określa porozumienie o statusie sił (Status of Forces Agreement – SOFA), podpisane 30 września 2014 roku w Kabulu przez nowego prezydenta Afganistanu Aszrafa Ghaniego i przedstawiciela cywilnego NATO w tym kraju, ambasadora Mauritsa R. Jochemsa. SOFA była ratyfikowana przez afgański parlament 27 listopada 2014 roku. Również 30 września w Kabulu podpisano bilateralny pakt o bezpieczeństwie (Bilateral Security Agreement – BSA) między Afganistanem i Stanami Zjednoczonymi. Dokument, który parafowali doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Afganistanu Mohammad Hanif Atmar i ambasador USA w Kabulu James Cunningham, umożliwił pozostanie w tym kraju amerykańskich żołnierzy po 31 grudnia 2014 roku, kiedy to zakończyła się operacja „Enduring Freedom” (Trwała wolność). 1 stycznia 2015 roku zaś rozpoczęła się nowa – „Freedom Sentinel”.
Obecnie w Afganistanie jest około 10-tysięczny kontyngent wojsk USA. Amerykanie nadal prowadzą operacje antyterrorystyczne i udzielają wsparcia lotniczego siłom afgańskim podczas walk z talibami. W dzienniku „New York Times” podano 29 kwietnia, że w pierwszych trzech miesiącach tego roku wykonali oni co najmniej 128 uderzeń powietrznych, głównie z wykorzystaniem dronów, a zimowe miesiące uchodzą w Afganistanie za relatywnie spokojne. Rebelianci zwykle rozpoczynają nasilone działania w kwietniu i dlatego są one określane jako ofensywa wiosenna.
Chaos i zastraszenie
W tym roku symbolicznym jej początkiem był rakietowy ostrzał bazy Bagram, który talibowie przeprowadzili 24 kwietnia. Rakieta, która spadła na jej teren, nie spowodowała żadnych ofiar. Talibowie ogłosili, że tego dnia dokonali aż 108 ataków na terenie całego Afganistanu. Jednym z celów były budynki rządowe w Ghazni. Rebelianci zaatakowali też policyjne punkty kontroli w prowincjach Logar i Paktija.
Największą ich operacją w pierwszych dniach ofensywy wiosennej był szturm Kunduzu. Miejsce ataku było zaskakujące, bo ta część kraju uchodziła za bardzo spokojną, w porównaniu z prowincjami wschodnimi i południowymi. Rozpętały się zaciekłe walki o miasto, w których siłom rządowym wsparcia lotniczego udzielili Amerykanie. Serwis Tolo News podał 29 kwietnia, że zginęło 154 rebeliantów. Ogółem, według władz, talibowie mieli stracić w walkach o Kunduz ponad 200 ludzi. Tamtejszy gubernator, Mohammed Omer Safi, poinformował, że w tym rejonie działają też zagraniczni bojownicy wyszkoleni przez Państwo Islamskie.
Rebelianci wkładają sporo wysiłku w zdestabilizowanie sytuacji w stolicy kraju. 13 maja zbrojna grupa wdarła się do położonego w centrum miasta hotelu Park Palace, gdzie zamordowała 14 gości, w tym dziesięciu cudzoziemców. Cztery dni później samobójca kierujący samochodem z materiałami wybuchowymi uderzył w pobliżu stołecznego lotniska w pojazd unijnej misji policyjnej (EUPOL). W zamachu zginęła jedna z jadących nim osób. Także w maju ludzie uzbrojeni w broń maszynową i granaty wtargnęli do pensjonatu w silnie chronionej dzielnicy dyplomatycznej. Ataki te stanowiły element trwającej od dawna kampanii zastraszania mieszkających i pracujących w Kabulu przybyszy z zagranicy. W ubiegłym roku rebelianci zamordowali 21 osób w popularnej restauracji libańskiej i dziewięć w hotelu Serena. Cudzoziemcy stanowili większość ofiar tych napaści.
Talibowie pozostają bardzo groźni na południu kraju. W maju podczas zamachu na posterunek policji w prowincji Kandahar zabili 19 funkcjonariuszy i siedmiu żołnierzy. Oprócz punktów kontrolnych i posterunków rebelianci atakują budynki administracyjne i siedziby sądów. Celem napaści są również pojazdy przewożące pracowników państwowych. Szczególnie zagrożeni są dowódcy policji. W marcu i kwietniu straciło życie dwóch jej komendantów w prowincji Oruzgan.
Wydłużana obecność
Bezpieczni nie mogą się czuć zwykli cywile, gdyż jednym z miejsc zamachów terrorystycznych, często samobójczych, są bazary. Talibowie ostrzeliwują szkoły, aby rodzice bali się wysyłać do nich dzieci. I poniekąd osiągają swój cel. Z powodu walk zamknięto wiele placówek oświatowych.
Brutalne ataki mają zastraszyć Afgańczyków i spowodować, by ludzie unikali wszelkich kontaktów z władzami państwowymi. Talibom zależy na odseparowaniu ich od społeczeństwa. W konsekwencji ma to sparaliżować funkcjonowanie kraju.
Ministrowie spraw zagranicznych NATO, którzy 13 maja 2015 roku spotkali się w tureckim mieście Antalya, uznali w tej złożonej sytuacji, że będzie konieczna dłuższa obecność wojskowa w Afganistanie. W związku z tym jest planowana nowa operacja po zakończeniu w grudniu 2016 roku „Resolute Support”. Wskazano, że pokierują nią cywile. „Ale będzie wojskowy komponent”, zaznaczył sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg. Szczegółowy plan tej misji ma powstać do jesieni. Wcześniej, 24 marca, prezydent Barack Obama postanowił nie redukować w ciągu tego roku liczby amerykańskich żołnierzy. Decyzję tę podjął po rozmowach z Aszrafem Ghanim. Jednak w 2016 roku Waszyngton chciałby pozostawić w Afganistanie tylko 5 tys. wojskowych.
Obecnie afgańskie siły bezpieczeństwa liczą aż 352 tys. ludzi i prawdopodobnie ze względu na sytuację w dziedzinie bezpieczeństwa nie mogą być mniejsze przed 2017 rokiem. Na ich utrzymanie rząd w Kabulu potrzebuje zatem dodatkowych pieniędzy od zagranicznych donatorów. Przy czym dane co do liczebności wojska i policji, podobnie jak w Iraku, nie do końca mogą odzwierciedlać stan faktyczny. Według informacji amerykańskich między lutym a listopadem 2014 roku liczba żołnierzy zmniejszyła się o 8,5%, czyli do nieco ponad 169 tys. Znaczącą część, ponad 15 tys., ubytku stanowili dezerterzy.
Pomimo rozbudowanych policji i armii władze w Kabulu postanowiły szerzej wykorzystać w walce z talibami milicje kontrolowane przez lokalnych dowódców, często weteranów walk z Sowietami. Ich liczebność szacuje się na kilkanaście tysięcy. Jednym z miejsc, gdzie wezwano milicjantów, których nazywa się mudżahedinami, jest Kunduz. Afgańskie władze tłumaczą swe posunięcia potrzebą utrzymania terenów, z których wojsko wyparło rebeliantów, ponieważ powracają oni, gdy odejdą żołnierze.
Problemem są spory wśród rządzących Afganistanem polityków, zwłaszcza między prezydentem Ghanim a jego byłym rywalem w wyborach o najwyższe stanowisko w państwie Abdullahem Abdullahem. Politycy nawiązali co prawda współpracę, ale czasami między nimi iskrzy. W tle nieporozumień jest rywalizacja między dwiema grupami etnicznymi, Pasztunami i Tadżykami. Konsekwencją napięć był wielomiesięczny wakat na stanowisku ministra obrony. Dopiero 21 maja prezydent mianował nim Mohammeda Masooma Stanekzaiego. Jego osoba też wzbudziła kontrowersje.
Przekonanie, że Afgańczycy szybko będą w stanie samodzielnie utrzymać stabilność w państwie, wydaje się nadmiernie optymistyczne. Kraj ten nadal potrzebuje wsparcia, nie tylko militarnego, lecz także gospodarczego. Afganistan nie ma pieniędzy na utrzymanie swego aparatu państwowego, w tym resortów siłowych. I nie ma perspektyw, by szybko się to zmieniło.
autor zdjęć: PKW AFGANISTAN