JAK ROZPĘTANO WOJNĘ?

Kradzież drewnianego wiadra, splądrowanie piekarni, a nawet… zastrzelenie świni. Historia uczy, że potrzeba naprawdę niewiele, by doprowadzić do konfliktu zbrojnego.

Kiedy 7 stycznia 2015 roku dwóch islamistów wdarło się do redakcji francuskiego tygodnika „Charlie Hebdo”, by zabić dziewięciu pracowników redakcji za to, że ta w przeszłości przedrukowała karykatury Mahometa i wielokrotnie wyśmiewała islamskich fundamentalistów, wiele osób było zszokowanych, że ludzie mogą zabijać się z tak błahego – pozornie – powodu jak satyryczne obrazki. Okazuje się jednak, że w minionych latach lokalne społeczności, a nawet całe narody, znajdowały znacznie mniej poważne powody do tego, by rozpętać wojnę.

Igrzyska śmierci

W 532 roku n.e. Konstantynopol, stolica cesarstwa bizantyjskiego, stał się areną krwawych rozruchów, w których wyniku duża część miasta zamieniła się w gruzy (zniszczona została m.in. bazylika Hagia Sophia), a liczba ofiar sięgnęła prawdopodobnie nawet 30 tys. A wszystko zaczęło się od… wyścigu rydwanów.

W Bizancjum, podobnie jak wcześniej w cesarstwie rzymskim, istniały tzw. stronnictwa cyrkowe – odpowiednik dzisiejszych grup kibiców, z tą różnicą, że ich aktywność nie ograniczała się do wspierania ulubionych zawodników, ale obejmowała również angażowanie się w politykę (do tego stopnia, że poszczególne grupy próbowały nawet wpływać na wybór cesarza). Przedstawiciele każdego stronnictwa nosili takie same barwy jak zawodnicy, którym kibicowali. W 532 roku istotną siłą, z którą musiał liczyć się ówczesny cesarz Justynian, były dwa tego typu ugrupowania: Zieloni i Niebiescy. Sam cesarz kibicował tym drugim.

10 stycznia 532 roku dwóch przedstawicieli czołowych stronnictw, podejrzanych o udział w morderstwie (za co groziła im śmierć), uciekło z więzienia i znalazło azyl w kościele. Zarówno Zieloni, jak i Niebiescy domagali się ich ułaskawienia, ale Justynian nie zamierzał ustępować – polecił schwytać zbiegów i ich stracić. Jednocześnie ogłosił, że 13 stycznia odbędą się kolejne wyścigi rydwanów. Jak się okazało, nie była to najlepsza decyzja władcy.

Kiedy zwolennicy obu zespołów dotarli na hipodrom, zaczęli głośno obrażać cesarza, który obserwował wyścigi z loży w swoim pałacu (budynek znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie hipodromu). Po jednym z wyścigów zebrany tłum zaczął skandować zgodnie „Nika” (dosł. „zwyciężaj” bądź „naprzód”), po czym sympatycy Niebieskich i Zielonych rozpoczęli szturm na pałac Justyniana połączony z plądrowaniem miasta.

Oblężenie pałacu trwało pięć dni, a Niebieskich i Zielonych zaczęli wspierać niechętni Justynianowi senatorowie. Doszło nawet do tego, że zbuntowane stronnictwa ogłosiły wybór nowego cesarza – Hypatiusza. Justynian był już nawet skłonny abdykować i uciekać z miasta, ale powstrzymała go przed tym żona. Teodora oświadczyła, że ten, kto raz włożył koronę, nie może przetrwać jej straty. Dodała też, że nie ma zamiaru dożyć dnia, w którym nie będą jej oddawane honory jako cesarzowej. Justynian przeszedł zatem do kontrataku. Udało mu się przekupić przedstawicieli stronnictwa Niebieskich (cesarz przypomniał im, że sam był ich zwolennikiem, podczas gdy Hypatiusz, jego ewentualny następca, jest znany ze wspierania Zielonych), a ci, w czasie koronacji, nagle opuścili hipodrom. Ich miejsce zajęły cesarskie wojska, które dokonały rzezi Zielonych. Sytuacja została opanowana.

Drewniane wiadro

W XIV wieku północne Włochy, podzielone na wiele księstw, państw-miast i innych niewielkich bytów państwowych, były areną walki między stronnictwami gibelinów i gwelfów. Pierwsi byli zwolennikami podporządkowania się Włoch Świętemu Cesarstwu Rzymskiemu Narodu Niemieckiego, a drudzy wspierali papiestwo w walce z cesarzem niemieckim. W tym sporze aktywnie uczestniczyły dwa państwa-miasta: Modena (gibelini) i Bolonia (gwelfowie). W pierwszych dekadach XIV wieku napięcie między sąsiadami rosło – jedna i druga strona regularnie urządzała najazdy na terytorium przeciwnika.

Czara goryczy przelała się jednak dopiero w 1325 roku, kiedy grupa żołnierzy z Modeny wdarła się do Bolonii i zdołała ukraść… drewniane wiadro, którym nabierano wodę ze studni, znajdującej się w centrum miasta. Oburzeni mieszkańcy Bolonii zażądali zwrotu przedmiotu kradzieży, a kiedy władze Modeny odmówiły, 32 tys. uzbrojonych bolończyków ruszyło na Modenę.

Wojnę rozpoczętą z powodu skradzionego wiadra rozstrzygnęła bitwa pod Zappolino, w której bolońska armia starła się ze znacznie mniej liczną (ok. 7 tys. żołnierzy), ale – jak się okazało – bardziej skuteczną armią Modeny. Choć straty obu stron były podobne (ok. 2 tys. żołnierzy), armii Modeny udało się zmusić bolończyków do odwrotu. Zwycięzcy zatrzymali wiadro, które do dziś może podziwiać każdy, kto odwiedzi katedrę. Plotka głosi, że żołnierze z Modeny zabrali jeszcze jedno – tym razem ze studni znajdującej się tuż za murami Bolonii – jako wojenne trofeum, ale jego losy są nieznane.

Ucho Jenkinsa

Początek XVIII wieku był czasem ostrej rywalizacji hiszpańsko-brytyjskiej, której areną były wody Nowego Świata. Imperium Brytyjskie starało się uzyskać dostęp do ogromnego rynku, jakim były hiszpańskie kolonie w Ameryce Południowej i na mocy traktatu z Utrechtu z 1713 roku udało im się uzyskać na trzydzieści lat tzw. asiento, czyli uprawnienie do monopolistycznego handlu niewolnikami z koloniami w Ameryce Południowej. Ponadto Wielka Brytania mogła sprzedawać na południowoamerykańskim rynku 500 t towarów rocznie. Jednak w 1729 roku, po trzyletniej wojnie między oboma krajami, hiszpańska marynarka wojenna uzyskała prawo do kontrolowania brytyjskich statków handlowych w celu sprawdzenia, czy porozumienie z 1713 roku nie jest łamane.

W 1731 roku, korzystając ze wspomnianego prawa, kapitan Julio León Fandiño, dowodzący hiszpańskim okrętem patrolowym „La Isabela”, zatrzymał brytyjski bryg „Rebecca”. Po przeprowadzeniu kontroli na pokładzie jednostki handlowej Fandiño oskarżył jej kapitana Roberta Jenkinsa o przemyt i… obciął mu ucho. Kazał też Jenkinsowi, żeby ten przekazał brytyjskiemu królowi, że i on może stracić ucho, jeśli Brytyjczycy nadal będą przemycać towary do hiszpańskich kolonii. Początkowo nic nie zapowiadało tego, że ktokolwiek w Wielkiej Brytanii zainteresuje się uchem kapitana Jenkinsa. Kiedy jednak po siedmiu latach konflikt brytyjsko-hiszpański zaczął narastać, ktoś przypomniał sobie o Fandiño. Jenkins został wezwany do brytyjskiego parlamentu, by złożyć relację ze spotkania z kapitanem. Po wysłuchaniu całej historii członkowie Izby Gmin uznali, że sposób, w jaki Brytyjczyk został potraktowany, stanowi obrazę dla całego narodu i jest wystarczającym powodem do tego, by wypowiedzieć Hiszpanii wojnę. Ta rzeczywiście wybuchła w 1739 roku i przeszła do historii jako wojna o ucho Jenkinsa. W wyniku trwającego siedem lat konfliktu zostało zabitych bądź rannych 20 tys. Brytyjczyków i niemal 10 tys. Hiszpanów. 

Cena za ciastka

W 1828 roku w Meksyku doszło do zamachu stanu, w którego wyniku ówczesny prezydent
Guadalupe Victoria został zmuszony do ustąpienia ze stanowiska. W walkach podczas puczu w stolicy Meksyku została splądrowana między innymi cukiernia należąca do niejakiego Remontela, z pochodzenia Francuza. Podobnie jak inni cudzoziemcy, którzy ponieśli straty w wyniku zamieszek, zaczął on domagać się odszkodowania od nowych władz meksykańskich, ale te nie zamierzały za nic płacić. Zwrócił się więc z prośbą o pomoc do króla Francji – Ludwika Filipa I. Francja postanowiła, że nie zostawi cukiernika w potrzebie i zażądała od Meksyku wypłacenia mu odszkodowania w wysokości 600 tys. pesos. Była to dość wygórowana suma (przeciętna dniówka robotnika w Meksyku wynosiła wówczas 1 peso). Prezydent Meksyku odrzucił przedstawione mu przez francuskiego dyplomatę ultimatum. Efekt? Francja wysłała przeciwko Meksykowi flotę, która rozpoczęła blokadę portu Veracruz, a Meksyk wypowiedział wojnę Francuzom.

W czasie trwającego trzy miesiące konfliktu doszło do kilku potyczek między meksykańskim wojskiem a Francuzami. Zginęło wówczas ośmiu żołnierzy francuskich i 95 meksykańskich. W mediacje między zwaśnionymi stronami włączyła się Wielka Brytania, która doprowadziła do zawarcia porozumienia. Na jego mocy Remontel otrzymał odszkodowanie.

Świński pretekst

W 1859 roku Stany Zjednoczone i Wielka Brytania znalazły się na krawędzi wojny z powodu… świni. Przyczyną konfliktu był niejasny zapis w traktacie oregońskim, wyznaczającym granicę między Stanami Zjednoczonymi a brytyjską kolonią w Ameryce Północnej (dzisiejsza Kanada), który nie pozwalał na sprecyzowanie, do kogo należy niewielka wyspa San Juan. W efekcie zaczęli się na niej osiedlać Amerykanie, a jednocześnie brytyjska Kompania Zatoki Hudsona postanowiła ulokować w tym miejscu swoje magazyny, używając wyspy jako punktu przeładunkowego.

Pewnego dnia Lyman Cutlar, jeden z amerykańskich osadników, zauważył, że w jego ogrodzie buszuje świnia. Wściekły farmer postanowił zastrzelić zwierzę. Tyle że należało ono do Kompanii, która natychmiast zgłosiła sprawę lokalnym władzom brytyjskim. Te, przekonane, że San Juan znajduje się pod ich jurysdykcją, zaczęły grozić Cutlarowi aresztowaniem. Rozzłościło to amerykańskich mieszkańców wyspy, którzy z kolei zwrócili się do lokalnej administracji amerykańskiej z prośbą o ochronę obywatela. W efekcie na San Juan wylądowała kompania piechoty amerykańskiej, przeciwko której Brytyjczycy wysłali trzy okręty wojenne. Na szczęście rozsądkiem wykazał się komandor brytyjskiej floty na Pacyfiku, adm. Robert Baynes, który podkreślił, że nie pozwoli, by dwa wielkie narody rozpoczęły wojnę z powodu kłótni o świnię.

Kiedy wieść o kryzysie dotarła do Waszyngtonu, prezydent USA James Buchanan doprowadził do negocjacji. W efekcie jedyną ofiarą tej sytuacji pozostała świnia. USA i Wielka Brytania rozpoczęły wspólną okupację wyspy. Ostatecznie, na mocy międzynarodowego arbitrażu, San Juan została przyznana Stanom Zjednoczonym.

Ścinanie masztu

Rozsądku zabrakło uczestnikom tzw. wojny o maszt flagowy, która wybuchła w 1845 roku na terenie dzisiejszej Nowej Zelandii. Przyczyną konfliktu było wciągnięcie przez brytyjskich osadników flagi Wielkiej Brytanii na maszt w osadzie Kororareka. Brytyjczycy osiedlali się w tamtym czasie w późniejszej Nowej Zelandii na mocy traktatu Waitangi. Rzecz w tym, że zamieszkujący wyspę Maorysi interpretowali jego zapisy nieco inaczej niż przedstawiciele Imperium Brytyjskiego. Według nich, dokument gwarantował, że ziemia należąca do autochtonów pozostanie ich własnością, a oni sami zachowają niezależność. Tymczasem Brytyjczycy ten sam dokument traktowali jak zielone światło dla kolonizacji.

To właśnie dlatego koloniści brytyjscy z osady Kororareka postanowili, że na maszcie flagowym, podarowanym im przez maoryskiego wodza Hone Heke, powinien łopotać Union Jack. Hone Heke potraktował to jako obrazę i nadużywanie gościnności, więc z grupą wojowników wkroczył do osady i ściął maszt. Na wieść o tym przybył tam gubernator Nowej Zelandii Robert FitzRoy wraz ze 170 żołnierzami – postawili nowy maszt i wciągęli na niego flagę Wielkiej Brytanii. Kiedy jednak brytyjscy żołnierze opuścili osadę, Maorysi ścieli maszt po raz drugi.

W tym momencie konflikt zaczął się zaostrzać. Do Kororareki znów przybyli brytyjscy żołnierze, którzy postawili nowy maszt, ale i ten został ścięty przez Hone Hekego i jego wojowników. Brytyjczycy nie dawali za wygraną i postawili kolejny maszt, tym razem okuty żelazem, którego pilnowali całą dobę. Obecność żołnierzy brytyjskich nie powstrzymała jednak Maorysów przed kolejną próbą usunięcia masztu. 11 marca 1845 roku wojownicy Hone Hekego zabili obrońców masztu i ścięli go po raz czwarty. Maorysi zaatakowali też samą osadę, którą niemal doszczętnie spalili. Koloniści, osłaniani przez lokalny garnizon, zostali ewakuowani.

Spór o maszt, zakończony zniszczeniem Kororareki, zapoczątkował trwającą dziewięć miesięcy wojnę między Brytyjczykami a Maorysami. W wyniku konfliktu śmierć poniosło 82 Brytyjczyków i 100 Maorysów. Ostatecznie Hone Heke osiągnął swój cel – Brytyjczycy zgodzili się na ustępstwa i nie postawili masztu po raz piąty.

Serbska wieprzowina

Jak wiadomo, bezpośrednią przyczyną wybuchu I wojny światowej był zamach na arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie. Mało kto wie jednak o tym, że konflikt mógł wybuchnąć już pięć lat wcześniej, a wszystko przez… serbską wieprzowinę.

Na początku XX wieku jednym z głównych towarów eksportowanych przez Serbię była wieprzowina, która w większości trafiała do Austrii, traktującej Królestwo Serbii jako państwo satelickie. Serbom taka sytuacja nie do końca odpowiadała. Zaczęli szukać innych rynków zbytu, zwłaszcza w krajach, z którymi monarchia Habsburgów nie żyła najlepiej. W efekcie coraz więcej wieprzowiny z Bałkanów trafiało do Francji i Belgii. To z kolei nie spodobało się cesarstwu, które w 1906 roku wprowadziło całkowite embargo na serbską wieprzowinę, żeby doprowadzić do załamania tamtejszej gospodarki.

Serbowie znaleźli jednak obrońców we Francuzach i Rosjanach, którzy pomogli małemu królestwu zneutralizować skutki blokady handlowej. Zaangażowanie się Rosji w całą sprawę doprowadziło do gwałtownej eskalacji konfliktu. Austro-Węgry zaczęły grozić wojną i dopiero mediacja ze strony Cesarstwa Niemieckiego załagodziła spór. W 1908 roku Austro-Węgry znów zaczęły importować wieprzowinę z Serbii.

Skoro historia jest nauczycielką życia, to warto podsumować lekcję, jaką dają nam wszystkie opisane konflikty. Jak się okazuje, nie ma powodu błahego na tyle, by nie mógł się on stać pretekstem do chwycenia za broń.

Artur Bartkiewicz





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO