Kto ocalił żołnierzy z Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego?
Pierwsze tygodnie wielkiej wojny nie przyniosły aliantom sukcesów. Wojska cesarza Wilhelma II w zaskakująco szybkim tempie zajmowały belgijskie ziemie, kierując się najkrótszą, a zarazem najdogodniejszą drogą na Paryż. Tę samą trasę obrał też Brytyjski Korpus Ekspedycyjny, którego żołnierze chcieli dotrzeć do francuskich linii gen. Charlesa Lanrezaca. Tymczasem w okolicach belgijskiej miejscowości przygranicznej Mons naprzeciw angielskich wojsk stanęły główne siły uderzeniowe gen. Aleksandra von Klucka.
Pierwsza bitwa
Wojska feldmarszałka Johna Frencha, wyczerpane kilkudniowym marszem w słońcu, nie w pełni skompletowane, zatrzymały się na odpoczynek w sobotę 22 sierpnia 1914 roku w Mons. Następnego dnia na Brytyjczyków spadł niespodziewanie huraganowy ostrzał artyleryjski. Niemieckie pułki piechoty rozpoczęły frontalny atak na ich pozycje, ustanowione naprędce wzdłuż kanału między Nimy a Obourgiem. Atakujący, mimo wyjątkowo zaciętej obrony, zajmowali kolejne śluzy oraz mosty na kanałach wokół Mons i stopniowo wypierali oddziały Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego z ulic miasta. Do żołnierzy brytyjskich dochodziły informacje o cofających się wojskach francuskich. Feldmarszałek John French nie widział zatem sensu utrzymywania Mons i nakazał odwrót w kierunku Le Cateau.
Medialne cuda
Chociaż było to pierwsze duże starcie Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego w tej wojnie, to bitwa ta, na tle późniejszych niewyobrażalnie krwawych starć, poszłaby w niepamięć historii, gdyby nie artykuł w prasie brytyjskiej. Arthur Machen, znany badacz okultyzmu i powieściopisarz, który umiejętnie łączył fantastykę z horrorem i elementami magii, był dziennikarzem londyńskiego „Evening News”. 29 sierpnia 1914 roku na łamach tej gazety opublikował tekst „Łucznicy”. Opisał w nim sytuację sprzed kliku dni. Otóż podczas bitwy o Mons, według niego, doszło do niewytłumaczalnego zjawiska. W trakcie ataku wojsk niemieckich, w najbardziej dramatycznym momencie, kiedy Brytyjczykom skończyła się amunicja karabinowa, a przed ich pozycjami pojawiły się kolejne fale atakujących Niemców, jeden z żołnierzy Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego padł na kolana i głośno zaczął się modlić i prosić o boską interwencję.
Machen tak opisywał tę sytuację: „»Święty Jerzy! Rycerzu Niebios, wspomóż nas!« I kiedy żołnierz usłyszał te głosy, zobaczył przed sobą, przy okopie, długą linię kształtów otoczonych poświatą. Przypominały ludzi, którzy naciągali łuki i, kiedy rozległ się kolejny okrzyk, chmura ich strzał poleciała, śpiewając w powietrzu, w kierunku tłumu Niemców. Widmowi łucznicy wystrzeliwują swe pociski, masakrując atakujących. [...] ludzie w szarych mundurach padali tysiącami. Śpiewające strzały leciały tak szybko i gęsto, że aż pociemniało od nich powietrze; barbarzyńska horda topniała przed nimi. Pozostali brytyjscy żołnierze nie dostrzegają zjaw z łukami, ale widzą, jak Niemcy padają pokotem, a ich atak się załamuje. Natarcie zostaje odparte i zwycięscy Brytyjczycy mogą rozpocząć bezpieczny odwrót”.
Co ciekawe, po tej bitwie niemieccy oficerowie podobno stwierdzili, że Anglicy użyli gazów bojowych, bo na ciałach swoich żołnierzy nie widzieli śladów po kulach.
Po artykule w „Evening News” do autora zaczęły napływać listy od czytelników, którzy chcieli poznać źródła tekstu. Wtedy Arthur Machen na łamach gazety podał informację, że jego opowieść to fikcja literacka. Mimo tego wyjaśnienia na wyspach wybuchła „anielska euforia”. Ludzie zaczęli wierzyć, że naprawdę za cudownym ocaleniem ich rodaków stały siły wyższe. Tekst Machena cieszył się taką popularnością, że był wielokrotnie przedrukowywany. Co więcej, do Wielkiej Brytanii zaczęły napływać z Europy listy od żołnierzy, którzy też widzieli zjawy.
Szer. J. East z pułku Lincolnshire, który zabezpieczał odwrót korpusu z Mons, na łamach „Evening News” w 1915 roku tak opisał to, co sam miał zobaczyć: „Niecałe 200 metrów przed nami długi szereg białych postaci, ciągnących się od domu do domu. Wykonywały one tajemnicze ruchy rękami. Na Boga! – zawołał jeden z żołnierzy – co to jest? Nikt mu nie odpowiedział. Wszyscy jednak czuli w głębi serca, że białą barykadę zesłała jakaś niewidzialna siła, aby ochronić ten mały oddział angielski. Wycofaliśmy się. Milczeliśmy, dopóki nie znaleźliśmy się daleko od Mons. Powiedziałem, że były to anioły, i nikt nie zaprzeczył”.
Uczestnikom bitwy ukazywali się nie tylko łucznicy, aniołowie czy św. Jerzy. Dwaj anonimowi żołnierze, których rewelacje również opublikowano w prasie, opisywali „postać kobiety w dziwacznym czepku z daszkiem i w jasnobłękitnej spódnicy. Kobieta ta wielokrotnie stawała im na linii ognia”. Brytyjczycy widzieli zjawy w czasie samej bitwy o Mons i w trakcie odwrotu. Jak zapisał w 1916 roku Tim Carew, żołnierz 4 Pułku Królewskich Fizylierów: „Obudziwszy się nagle z narkotycznego snu, ujrzeli anioły, które stały nad nimi, młode kobiety ze skrzydłami zdumiewającej, eterycznej piękności. Pocieszały żołnierzy, że Bóg jest z nami podczas strasznego marszu i doprowadzi ich bezpiecznie do celu”.
Takie opowieści zamieszczane w prasie utrwaliły obraz cudownego ocalenia rodaków przed widmem całkowitej zagłady w obliczu przeważających sił wroga. W 1915 roku, w formie książkowej ukazała się powieść Arthura Machena „The Bowmen” (Łucznicy), w której autor zawarł opowieści fantastyczne i legendy wojenne. Oczywiście nie zabrakło tej o anielskiej interwencji w Mons. I chociaż pisarz na wstępie zaznaczył, że wszystkie opowiadania są wytworem jego fantazji, ludzie i tak wiedzieli swoje. Oficjalna propaganda nie dementowała tych doniesień, ponieważ na rękę było podtrzymywanie w społeczeństwie przekonania, że Bóg sprzyja entencie, a kajzerowscy żołnierze to wysłannicy diabła.
Perfekcyjna socjotechnika?
Niektórzy twierdzili, że anielscy łucznicy to duchy rycerzy, którzy polegli w bitwie 600 lat wcześniej. 26 sierpnia 1346 roku w pobliskiej miejscowości Crécy mająca miażdżącą przewagę liczebną ciężka jazda rycerstwa francuskiego została bowiem pokonana przez dużo mniejsze wojska króla Edwarda III. Zwycięstwo Anglikom przynieśli właśnie łucznicy, którzy zdziesiątkowali zakute w ciężkie zbroje rycerstwo króla Filipa VI i jego europejskich sojuszników. Tak więc zbieżność pobliskich miejsc, a nawet dat nie wydaje się przypadkowa.
Co do samego miejsca, to patronem belgijskiej miejscowości Mons jest św. Jerzy – chrześcijański męczennik, uznawany za patrona żołnierzy. I to właśnie pod murami tego miasta, jak głosi legenda, miał pokonać smoka. Według doniesień świadków „objawienia”, to właśnie św. Jerzy dowodził anielskimi łucznikami, którzy pokonali wojska kajzera w sierpniowe lato 1914 roku.
Dziś już się nie dowiemy, czy zbieżność postaci, miejsc i dat była przypadkowa, czy specjalnie wybrana przez Machena. Nie jest również wykluczone to, że w czasie walki, w sytuacji niespotykanego napięcia, żołnierze mogli doznać zbiorowych halucynacji. Nawet bowiem szef wywiadu Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego w swoich pamiętnikach zapisał, że wśród żołnierzy panowała nieznana wcześniej psychoza na temat duchów. Faktem jest natomiast, że legenda o aniołach z Mons nadal jest żywa w społeczeństwie brytyjskim.