Kulisy marszu lodowego V Dywizji Strzelców Polskich.
Krwawe klęski armii rosyjskiej na frontach wielkiej wojny i wybuch następujących po sobie rewolucji – lutowej i bolszewickiej w 1917 roku – pogrążyły carską Rosję w chaosie i wojnie domowej. Olbrzymie przestrzenie imperium stały się areną walk między białymi a czerwonymi armiami rosyjskimi i oddziałami narodów, które chciały się wyzwolić spod władzy zarówno carskiej, jak i bolszewickiej.
Jednym z symboli tej batalii stał się pociąg pancerny. Na olbrzymich, skutych „wiecznym” mrozem, syberyjskich pustkowiach mknęły pancerniki najeżone lufami dział i karabinów maszynowych, by szybkim manewrem osaczyć i zniszczyć przeciwnika. W tej „wojnie o tory” brały też udział pociągi pancerne o swojsko brzmiących nazwach: Warszawa, Kraków, Poznań i Poznań II. Należały do V Dywizji Strzelców Polskich i ich głównym zadaniem było torowanie drogi pociągom z Polakami, pragnącymi wrócić z Syberii do odrodzonej ojczyzny.
Załamanie się samodzierżawia i wybuch wojny domowej zaktywizowały Polaków w Rosji do tworzenia organizacji politycznych, przede wszystkim wojskowych. Początkowo miały one pełnić funkcję samoobrony przed okrucieństwami zarówno wojsk bolszewików, jak i białych generałów. W następnej kolejności włączyły się w odzyskiwanie przez Polskę niepodległości. I tak 23 czerwca 1918 roku w Samarze został utworzony Polski Komitet Rewolucyjny do Walki o Wolność i Zjednoczenie Polski. Jednocześnie w Omsku zaczął działać Tymczasowy Polski Komitet Wojenny. W Irkucku powstała Polska Liga Wojenna Walki Czynnej, która przystąpiła do organizacji oddziałów zbrojnych. W drugiej połowie lipca 1918 roku, na zjeździe w Czelabińsku, powołano Polski Komitet Wojenny, obejmujący swą działalnością całą Rosję. W 1919 roku powstały pierwsze delegatury Polskiego Komitetu Wojennego na Syberii, między innymi w Irkucku, Omsku, Nowonikołajewsku, Krasnojarsku i Tomsku. Jednocześnie w tych miejscowościach formowały się mniejsze lub większe polskie oddziały zbrojne.
W grudniu 1918 roku na Syberię przybyła francuska misja wojskowa z gen. Maurice Janinem na czele, który objął funkcję dowódcy sił alianckich na Syberii (1918–1919). Oddziały polskie zostały podporządkowane operacyjnie dowództwu francuskiemu i nastąpiła ich konsolidacja. W styczniu 1919 roku liczebność polskich sił szacowano na 8 tys. ludzi i zapadła decyzja o utworzeniu z nich dywizji. Ze względu na istnienie we Francji trzech polskich dywizji, a czwartej gen. Lucjana Żeligowskiego na Kubaniu, Dywizja Syberyjska otrzymała numer V i oficjalną nazwę Dywizji Strzelców Polskich.
W lutym 1919 roku dotarła na Syberię Polska Misja Wojskowa wysłana przez gen. Józefa Hallera, której szefem został mianowany mjr Jarosław Okulicz-Kozaryn. Rozlokowała się w Omsku przy sztabie gen. Janina. Dowódcą zespolonych oddziałów polskich został oficer II Brygady Legionów, który pod Rarańczą przedostał się do Rosji, płk Walerian Czuma. Z pełnomocnictwem od gen. Hallera dotarł nad Wołgę z dwoma innymi oficerami: kpt. Romualdem Wolikowskim i por. legionów Edwardem Dojanem-Surówką. Niebawem dołączył do nich jeszcze jeden oficer II Brygady, mjr Jan Skorobohaty-Jakubowski, z grupą legionistów. W maju 1919 roku ogłoszono zakończenie formowania V Dywizji, której stan osiągnął blisko 12 tys. żołnierzy.
Rogate diabły
V Dywizja Strzelców Polskich składała się z czterech pułków piechoty, pułku kawalerii, pułku artylerii, brygady inżynieryjnej i batalionu szturmowego. Konsolidacja polskich oddziałów na Syberii nie była prosta. W ich szeregach znaleźli się ludzie o bardzo różnych aspiracjach i świadomości. Jeńcy z armii państw centralnych chcieli na przykład jak najszybciej wrócić do kraju, chłopi-osadnicy pragnęli natomiast nadal mieszkać w guberniach syberyjskich, a do Wojska Polskiego wstępowali z nadzieją, że przywróci ono wraz z białymi armiami stary porządek w Rosji.
Już sama musztra nastręczała wielu problemów: „Bywało, że gdy padła komenda: »Na ramię broń!«, jedni wykonywali ją po austriacku na cztery tempa, inni po rosyjsku na dwa, po czym jedni kładli broń na barki, inni zawieszali ją na rzemieniach; gorzej jeszcze działo się przy zwrotach w tył, w prawo lub lewo, bo wtedy już powstawał zupełny zamęt”. Zaradził temu dopiero regulamin wprowadzony przez oficerów legionowych, oparty na musztrze II Brygady. Nie udało się tylko do końca ujednolicić umundurowania dywizji, na które składały się mundury ze wszystkich frontów wielkiej wojny – „były nawet kapoty ukraińskie, podobno obstalowane niegdyś dla rewolucyjnego batalionu kobiecego”.
Na plus, tak w wyszkoleniu, jak i w umundurowaniu, wyróżniał się na tle innych oddziałów dywizji tak zwany batalion szturmaków. Był on między innymi wyposażony w niespotykane w innych armiach na Syberii stalowe hełmy. Szturmakami byli przede wszystkim żołnierze I i II Brygady Legionów, a od nazwiska swego dowódcy – kpt. Jana Edwarda Dojana-Surówki – nazywano ich dojanami. Podobno rosyjska ludność Syberii, widząc dowody szalonego męstwa tych żołnierzy, mawiała: „Polacy to prawdziwe rogate diabły, ale te »Dojany« to naród jeszcze straszniejszy od Polaków”.
Między młotem a kowadłem
Największym problemem dla polskiego wojska na Syberii była jednak skomplikowana sytuacja militarna i polityczna, jaka się wytworzyła na wschodzie Rosji. Z zachodu coraz mocniej nacierała Armia Czerwona wspomagana na miejscu przez liczne bolszewickie oddziały partyzanckie. Wobec tego głównodowodzący białych na Syberii i szef rządu w Omsku adm. Aleksander Wasiliewicz Kołczak starał się nakłonić Dowództwo Wojsk Polskich we Wschodniej Rosji, by wysłało V Dywizję na front przeciwko siłom bolszewickim. Problemem dla Polaków były jednak poglądy Kołczaka i jego sztabu, którzy dążyli do przywrócenia samodzierżawia i głosili niepodzielność cesarstwa rosyjskiego, w tym Kongresówki i Ziem Zabranych. Dramat tej sytuacji dopełniał wybuch konfliktu polsko-bolszewickiego – w takim wypadku dywizja nie mogła zejść z frontu.
Mimo tego, wobec coraz większego zagrożenia bolszewickiego, do walki wysłano część dywizji. W ogniu walki z bolszewikami znalazł się 1 Pułk Piechoty im. Tadeusza Kościuszki ze szwadronem ułanów i baterią armat. W tym czasie część kadry oficerskiej i podoficerskiej stanęła na czele partyzanckich oddziałów baszkirskich, które starały się wywalczyć niepodległość. Wobec kołczakowskich deklaracji i coraz dotkliwszych rekwizycji żywności w syberyjskich miejscowościach ich drogi szybko się rozeszły.
Tymczasem 1 Pułk na przełomie 1918 i 1919 roku okrył się sławą w potyczkach z bolszewikami na froncie bugulmińskim, między innymi w krwawych bitwach pod Bajrakami, Konstantynówką i Znamienskoje. Armia Czerwona nieprzerwanie jednak parła na wschód, a coraz bardziej zdezorganizowane oddziały adm. Kołczaka wpuściły bolszewików na tyły Polaków.
Gabinety rządu omskiego Kołczaka co chwilę się zmieniały, a każdy następny był bardziej „reakcyjny” i skorumpowany od poprzedniego. Prowadziło to do wybuchu kolejnych powstań zbrojnych na ziemiach kontrolowanych przez białych. Wreszcie sam admirał dostał się w ręce czerwonoarmistów i 7 lutego 1920 roku został rozstrzelany w Irkucku. Żołnierze 1 Pułku pozostawali na froncie aż do kwietnia 1919 roku i dopiero po zdobyciu przez bolszewików Ufy i cofnięciu się armii białych w głąb gór uralskich, połączyli się z pozostałymi oddziałami V Dywizji, stacjonującymi w Nowonikołajewsku.
We wrześniu 1919 roku do Dowództwa Wojsk Polskich we Wschodniej Rosji dotarły długo oczekiwane depesze od gen. Józefa Hallera oraz marsz. Józefa Piłsudskiego, zapewniające o opiece rządu polskiego i obiecujące wyjazd przez Daleki Wschód do kraju. Jednocześnie, pod naciskiem wszystkich dowódców wojsk sprzymierzonych, gen. Janin wydał rozkaz o ewakuacji na wschód, wyznaczając V Dywizję Strzelców Polskich na straż tylną, która miała się posuwać za jednostkami Legionu Czechosłowackiego.
Marsz lodowy
Rozkaz zorganizowania ariergardy wojsk alianckich otrzymał płk Kazimierz Rumsza, były oficer armii carskiej, który w grudniu 1917 roku został dowódcą batalionu 1 Dywizji Strzelców Polskich I Korpusu w Rosji, a w styczniu 1919 roku objął dowództwo V Dywizji (jej dotychczasowy dowódca płk Czuma został dowódcą Wojsk Polskich we Wschodniej Rosji). Płk Rumsza zdobył na potrzeby ewakuacji dywizji 60 pociągów wraz z odpowiednią liczbą lokomotyw i oddał do ich ubezpieczenia trzy pociągi pancerne: Warszawę, Kraków i Poznań.
Mimo sprawnej, jak na te warunki, organizacji ewakuacji sił polskich z Nowonikołajewska, popełniono kilka poważnych błędów, które zaważyły w trakcie dramatycznego „marszu lodowego” V Dywizji. Przede wszystkim dowództwo nie wysłało przodem rodzin żołnierzy, aby szybciej dotarły na Daleki Wschód, lecz pozwoliło im jechać razem z żołnierzami, co znacznie obniżyło ich sprawność bojową (bolszewicy nazwali polskie pociągi wagonami uchodźców). Ponadto w ostatnich eszelonach straży tylnej nie było kawalerii, która w razie starcia lub odwrotu mogłaby szybko wsiąść na konie i podjąć walkę lub uciec.
Gdy polska dywizja rozpoczęła 26 listopada 1919 roku ewakuację, wojska sojusznicze znajdowały się już na wschodniej Syberii, a formacje narodowe (czeskie, łotewskie, rumuńskie i serbsko-chorwackie) były w drodze na tamte tereny. Ostatnie polskie pociągi ze strażą tylną wyruszyły z Nowonikołajewska dopiero 12 grudnia 1919 roku. Od samego początku polskie transporty napotykały olbrzymie trudności, spowodowane zapchaniem jednotorowej linii Kolei Transsyberyjskiej przez ogromną liczbę pociągów. Tworzyły się kilkudziesięciokilometrowe korki przed semaforami, gdzie lokomotywy zamarzały w temperaturze dochodzącej do -40o. Brakowało wody do lokomotyw, którą zastępowano topionym śniegiem, i węgla (parowozy opalane drewnem szybko się psuły). Często odnotowywano uszkodzenia zwrotnic, o co podejrzewano dywersantów bolszewickich.
Na to wszystko nakładały się jeszcze problemy z Czechosłowakami, którzy niezbyt się spieszyli ze swą ewakuacją, chociaż wiedzieli, że mają za sobą jeszcze oddziały polskie. Średnio na dobę udostępniali oni Polakom 20 km linii kolejowej. Armia Czerwona z kolei wraz ze swymi partyzantami posuwała się około 40 km na dobę. Prędzej czy później musiało dojść do starcia bolszewików z polską strażą tylną. Zgodnie z rozkazami gen. Janina V Dywizja miała między innymi ubezpieczać linie kolejowe między stacjami Nowonikołajewsk – Tajga. I w rejonie tej ostatniej doszło do nieuchronnego starcia Polaków z nacierającymi bolszewikami.
Rosyjski walec
Był to największy i najkrwawszy bój, jaki stoczyła V Dywizja Strzelców Polskich z oddziałami Armii Czerwonej. Zanim jednak do niego doszło, 20 grudnia straż tylna płk. Rumszy została mocno osłabiona przez nieprzyjacielską artylerię, której udało się zniszczyć lokomotywę i uszkodzić działa pancernika Poznań. Spowodowało to utratę kilku pociągów, które za nim podążały. Jednocześnie pozbawieni osłony pancernika żołnierze, nie mieli chwili wytchnienia i musieli walczyć w 40-stopniowym mrozie, by połączyć się ze swymi towarzyszami w Tajdze.
Gdy wreszcie 23 grudnia do niej dotarli, okazało się, że bój o stację kolejową już trwa. Polacy karabinami maszynowymi zmiatali całe szeregi nacierających czerwonoarmistów, ale ci, zgodnie z tradycją „rosyjskiego walca”, wciąż atakowali. Wydawało się, że sytuacja jest już beznadziejna, gdy nagle na pomoc strzelcom przybył pancernik Poznań II. Okazało się, że załoga rozbitego Poznania zajęła po dezerterujących kołczakowcach pociąg pancerny Zabijaka i otworzyła ogień z wszystkich jego baterii do wroga. Zadano wtedy Armii Czerwonej tak duże straty, że na dłuższy czas zaprzestała ona atakować Polaków. Następne stacje zajmowała dopiero wtedy, gdy się wycofali. Bolszewiccy dowódcy mieli wtedy stwierdzić: „Jeszcze jedna taka Tajga, a cofnęlibyśmy się aż za Irtysz!”.
Osaczeni
Pod koniec grudnia 1919 roku polskie transporty dotarły do Krasnojarska, w którym miał siedzibę rząd eserowski. 24 grudnia płk Czuma wysłał do jego przedstawicieli odezwę. Podkreślał w niej, że Wojsko Polskie jest neutralne i nie chce ingerować w wewnętrzne sprawy Rosji, jego jedynym celem jest ewakuacja na Daleki Wschód, a z bolszewikami walczy wyłącznie w samoobronie.
Odezwa ta nie zrobiła na Rosjanach żadnego wrażenia, ale uspokoiła nastroje w samej dywizji. Jej żołnierze, zmęczeni ciągłymi walkami, uznali, że po ogłoszeniu neutralności bolszewicy powinni zaprzestać ataków. Rozchodziły się także pogłoski, że wojna między Polską a Rosją Sowiecką została przerwana, a dywizja będzie przepuszczona do kraju przez europejską część Rosji. Niestety, w rzeczywistości polska dywizja była już osaczona. Dzięki wysiłkom płk. Rumszy udało się jeszcze „przepchnąć” przez stację Krasnojarsk większość eszelonów, ale zbuntowane pułki krasnojarskie, wzmocnione przez nadchodzące oddziały bolszewickie, przerwały połączenia telefoniczne i w kilku miejscach rozebrały tory kolejowe przed ostatnimi ośmioma polskimi pociągami na stacji Minino i Bugacz pod Krasnojarskiem.
Odcięci Polacy zostali gwałtownie zaatakowani przez czerwonoarmistów. Po krótkiej walce część żołnierzy weszła z bolszewikami w układy, a część przedarła się przez nieprzyjacielski kordon i doniosła dowództwu o losie ostatnich ośmiu transportów. Płk Rumsza chciał wytoczyć działa, zbombardować Krasnojarsk i zniszczyć za sobą jedyny most na Jeniseju, ale doszedł do wniosku, że trzeba ratować te oddziały, które mu jeszcze zostały.
Pociągi polskie z trudem dotarły 7 stycznia 1920 roku na stację Klukwiennaja (obecnie Ujar), położoną 100 km od Krasnojarska. Okazało się, że stoi na niej kilkanaście pociągów czechosłowackich i transporty łotewskie z zamarzniętymi lokomotywami. Nie było już gdzie uciekać i Polacy stanęli przed wyborem: kontynuować walkę albo kapitulować.
10 stycznia po burzliwej naradzie płk Walerian Czuma zdecydował się na kapitulację. Jej warunki były następujące: polska dywizja złoży broń, oficerowie i żołnierze zostaną uznani za jeńców wojennych, polscy wojskowi dostaną gwarancję nietykalności osobistej. Po ogłoszeniu tego rozkazu część żołnierzy zaczęła składać broń, lecz nie wszyscy. Płk Rumsza z pozostałymi postanowił z bronią w ręku przebijać się nadal na Daleki Wschód lub do Mongolii. Po rozdzieleniu się na kilka grup, niektórym udało się dotrzeć do Irkucka, następnie do Harbinu.
Brygada Syberyjska
Ci, którzy zawierzyli Sowietom (około 10 tys. ludzi), gorzko się rozczarowali. Dowódcy bolszewiccy nie dotrzymali ani jednego warunku kapitulacji. Wszyscy wyżsi oficerowie, z płk. Czumą na czele, zostali zamknięci w więzieniu, a oficerowie w obozie. Szeregowych, którzy odmówili wstąpienia do Armii Czerwonej, zmuszono do pracy w kopalniach węgla, budowy mostu na rzece Biriusa i napraw torów kolejowych (blisko 8 tys. ludzi). Niewielu, którym udało się przeżyć niewolniczą pracę lub zamknięcie w gułagach, powróciło do kraju po zawarciu między Polską a Rosją Sowiecką układu repatriacyjnego 24 lutego 1921 roku.
Płk Kazimierz Rumsza natomiast, gdy dotarł ze swymi ludźmi do Harbinu, zorganizował bazę intendentury i punkt zborny. Spośród ocalałych żołnierzy sformował nowy oddział i podporządkował go polskiej misji wojskowej w Szanghaju. Dowództwo oddziału objął szef misji, gen. Baranowski. Dzięki pomocy misji francuskiej resztki V Dywizji otrzymały od Anglików stary statek „Jarosław”. Wypłynął on z portu Talien (Dalnyj) 15 kwietnia 1920 roku w konwoju japońsko-angielskim. Po długiej podróży zawinął do portu w Gdańsku 1 lipca 1920 roku.
„Sybiracy” nie skorzystali z danego im przez naczelne dowództwo urlopu, lecz sformowali się w Brygadę Syberyjską i wyruszyli pod dowództwem płk. Rumszy na front wojny polsko-bolszewickiej. Szczególnie wyróżnili się w bojach pod Warszawą, zwłaszcza w bitwie pod Chorzelami, następnie w lasach augustowskich.
Niestety, nie wszystkim żołnierzom V Dywizji było dane spełnić marzenie o przekroczeniu granic Polski. Większość zginęła w walce lub jako więźniowie w sowieckich łagrach.
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Józefa Birkenmajera, „Polska dywizja w tajgach Syberii”, która ukaże się nakładem wydawnictwa Cztery Strony.
Najbardziej polska ziemia Syberia często była określana „najbardziej polską ziemią” po dzielnicach II Rzeczypospolitej wcielonych do Rosji po ostatnim rozbiorze w 1794 roku. W przeddzień rewolucji bolszewickiej na Syberii żyło od 300 do 500 tys. Polaków. Byli to przede wszystkim potomkowie powstańców i innych zesłańców politycznych. Syberyjskie osiedla zamieszkiwali lub tworzyli nowe także polscy chłopi i robotnicy, zachęcani przez rząd carski do wyjazdu i kolonizacji jego dalekich i dynamicznie rozwijających się guberni. Rozwój przemysłu i infrastruktury ściągał tu również różnych specjalistów. Między innymi polscy inżynierowie nadzorowali budowę linii Kolei Transsyberyjskiej (na zdjęciu) czy mostów nad syberyjskimi rzekami. Po wybuchu I wojny światowej do polskiej społeczności syberyjskiej dołączyli przesiedleńcy wojenni z Kongresówki oraz jeńcy wojenni z armii austro-węgierskiej, rzadziej niemieckiej. |
autor zdjęć: Narodowe Archiwum Cyfrowe (2)