SARAJEWO ZNACZY ZAGŁADA

Z profesorem Jerzym Kranzem o wojnach domowych, w których nie ma jeńców, i o tych, którzy nie chcą umierać za Gdańsk, rozmawia Małgorzata Schwarzgruber.

Czy konflikt w Syrii to wojna domowa, czy – jak uważa prezydent Al-Asad – walka z Al-Kaidą?

W Syrii trwa walka o władzę między rządzącymi a zorganizowanymi zbrojnymi ugrupowaniami. Jest to konflikt zbrojny o charakterze niemiędzynarodowym. Gdybyśmy uznali to za walkę o samostanowienie narodu, to wedle I protokołu dodatkowego z 1977 roku do konwencji genewskich z 1949 roku ten wewnętrzny konflikt byłby międzynarodowy. Ta opcja wydaje się jednak mało przekonująca.

Jak zatem odróżnić wojnę domową od konfliktu zbrojnego?

„Wojna domowa” to termin bardziej publicystyczny. Powinniśmy mówić o konflikcie zbrojnym. A ten może być międzynarodowy – i w pewnym skrócie jest to starcie zbrojne państw – albo niemiędzynarodowy, kiedy walki toczą się na terytorium państwa między jego siłami zbrojnymi a zorganizowanymi uzbrojonymi grupami pozostającymi pod odpowiedzialnym dowództwem i sprawującymi kontrolę nad częścią terytorium. Może mieć miejsce w państwie silnym, na przykład w Syrii czy w Egipcie, albo słabym, gdzie prawie nie ma władzy państwowej i wszyscy walczą przeciw wszystkim, tak jak w Somalii. Rozruchy lub sporadyczne akty przemocy na terytorium jednego państwa między siłami zbrojnymi tego państwa a nieregularną grupą (lub grupami) rebeliantów, których określa się jako terrorystów, nie są uważane za konflikty zbrojne. 

Kto decyduje o tym, czy konflikt zbrojny ma charakter lokalny, czy międzynarodowy?

W prawie międzynarodowym trudno o takie rozstrzygnięcia, bo nie ma międzynarodowego sądu, do którego każde państwo mogłoby się zwrócić z prośbą o opinię. Z reguły decydują więc o tym konkretne państwa.

Czy podłożem konfliktów wewnątrz państw zawsze jest walka o władzę?

Czasem jest to walka o władzę, jak obecnie dzieje się w Syrii. Mogą jednak mieć miejsce klasyczne działania terrorystyczne w celu destabilizacji państwa i zastraszenia ludności.

Jak na przykład wtedy, gdy do gry wkracza Al-Kaida?

Wtedy nie do końca wiadomo, z kim państwo walczy. Współcześnie często dochodzi do starć władz ze zorganizowanymi, lecz trudnymi do zlokalizowania grupami zbrojnymi, niedziałającymi na terytorium konkretnego państwa. Pojawia się wówczas pytanie, czy w takim wypadku stosować normy dotyczące konfliktów międzynarodowych, czy niemiędzynarodowych. Jeżeli przyjmiemy pierwszą ewentualność, to pojmanych trzeba traktować jak jeńców wojennych, a tych można co najwyżej zapytać, jak się nazywają i jaki mają stopień wojskowy. Nie wolno ich również skazywać za zbrojne działania. Na wojnie żołnierz ma prawo strzelać i zabijać. Nikt go za to nie karze. Jeżeli uznamy natomiast, że konflikt ma charakter niemiędzynarodowy, pojawia się problem, jak traktować pojmanych terrorystów (spór o pojęcie tak zwanego nielegalnego kombatanta – „unlawful combatant”). Tak jest w wypadku statusu więźniów przetrzymywanych w Guantanamo.

Czy oceny sytuacji w Syrii nie utrudniają skomplikowane podziały etniczne? Część sunnitów popiera powstanie, a część jest przeciw. Podzieleni są także chrześcijanie. Podobnie jest w Egipcie, gdzie doszło do konfrontacji między dwiema grupami społecznymi.

Podziały religijne nie muszą być rozstrzygające. Niekiedy starcia wewnętrzne mają albo charakter polityczny – walka o władzę, albo ekonomiczny – walka o ziemię lub surowce. Faktem jednak pozostaje, że opozycja w Syrii oraz w Egipcie jest skłócona i słabo zorganizowana, co utrudnia jej realizację celów i zdobycie zewnętrznego wsparcia.

A jeśli dochodzi do użycia siły, kto decyduje o interwencji?

Rada Bezpieczeństwa ONZ ocenia, kiedy pojawia się zagrożenie dla międzynarodowego pokoju lub bezpieczeństwa. Problem w tym, że przez polityczne podziały w niej samej nie zawsze jest ona w stanie uchwalić odpowiednią rezolucję. Czasem katalizatorem może być groźba użycia siły przez jedno lub kilka państw. Irak, który wyrzucił ze swojego terytorium inspektorów ONZ, zgodził się wpuścić ich ponownie, gdy w 2002 roku Amerykanie zgromadzili w otaczających państwach około 100 tysięcy żołnierzy. To było pouczające doświadczenie. Popatrzmy teraz na Syrię – groźba użycia siły przez USA z poparciem Francji wymogła na Rosji zgodę na przyjęcie rezolucji ONZ dotyczącej likwidacji broni chemicznej przez Syrię.

Jakie mogą być zagrożenia dla międzynarodowego pokoju lub bezpieczeństwa?

Po pierwsze, zbrojna napaść jednego państwa na drugie, co wynika z Karty Narodów Zjednoczonych. Po drugie, sytuacja wewnętrzna w danym kraju. Po trzecie, akt terrorystyczny. Dwa ostatnie przypadki to wynik praktyki Rady Bezpieczeństwa, która uznaje, że również takie sytuacje mogą doprowadzić do zagrożenia dla międzynarodowego pokoju lub bezpieczeństwa. Tak było w Kosowie, Somalii, Ruandzie. W rezolucji Rady Bezpieczeństwa numer 2118 (2013), dotyczącej Syrii, uznano, że takim zagrożeniem stało się użycie broni chemicznej. Gdy Rada stwierdza zagrożenie, działa w ramach rozdziału VII Karty Narodów Zjednoczonych. Może wówczas zadecydować o zastosowaniu sankcji niewojskowych, takich jak embargo na dostawy broni, albo o użyciu siły zbrojnej. W wypadku Kosowa członkowie Rady nie zdołali się porozumieć, ale społeczność międzynarodowa podjęła działania zbrojne, które nazwano interwencją humanitarną.

Czy użycie siły jest możliwe tylko na podstawie rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ?

Użycie siły jest legalne w dwóch wypadkach: na podstawie rezolucji Rady Bezpieczeństwa lub w razie samoobrony. W innych sytuacjach w grę wchodzi tak zwana interwencja humanitarna. W prawie międzynarodowym interwencja jest działaniem nielegalnym, ale gdy dodamy słowo „humanitarna”, tłumaczymy nasze działanie wyjątkowymi okolicznościami. Pojęcie to pojawiło się pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku po interwencji NATO w Kosowie. Wówczas pod auspicjami ONZ powstała międzynarodowa komisja, która w 2001 roku opracowała raport mówiący o tym, że państwo jest odpowiedzialne za ochronę swoich obywateli na własnym terytorium (responsibility to protect), nie może ich mordować lub masowo prześladować.

A co się stanie, jeśli państwo jednak zaatakuje własnych obywateli?

Społeczność międzynarodowa ma prawo, a nawet obowiązek zareagować w takiej sytuacji, ale za pośrednictwem Rady Bezpieczeństwa. Większość państw nie jest w pełni demokratyczna. Te państwa są niechętne wobec interwencji humanitarnej, której legalność jest dyskusyjna. Gdyby w wypadku Syrii doszło do uchwalenia rezolucji Rady zezwalającej na użycie siły, nie byłaby to interwencja humanitarna, lecz operacja humanitarna pod auspicjami ONZ. Wcześniej tak się stało w 2011 roku w kontekście Libii. Wówczas w czasie głosowania Rosjanie wstrzymali się od głosu. Podejrzewam, że postąpili tak, ponieważ Liga Państw Arabskich akceptowała podjęcie działań zbrojnych. Interwencja humanitarna – czyli bez zgody RB – miała miejsce na przykład w Kambodży w 1978 roku, w Ugandzie w 1978 roku czy w Kosowie w 1999 roku.

Czy możliwa jest zatem interwencja humanitarna w Syrii?

Rada Bezpieczeństwa stwierdziła zagrożenie międzynarodowego bezpieczeństwa. Na wyraźne żądanie Moskwy pominęła jednak milczeniem, że działa w ramach rozdziału VII Karty NZ. Rezolucja nakłada na Syrię obowiązek całkowitego rozbrojenia chemicznego. Rada Bezpieczeństwa ma być co miesiąc informowana o postępach tych prac. Jeżeli Syria utrudniałaby wykonanie tej rezolucji, Rada zbierze się ponownie i dopiero wtedy może zadecydować o wykorzystaniu środków przewidzianych w rozdziale VII, czyli o sankcjach ekonomicznych lub użyciu siły. Daje to Rosji i Chinom możliwość zablokowania takiej rezolucji.

Czy podziały etniczne zawsze muszą doprowadzić, prędzej czy później, do konfliktu?

Wewnętrzne konflikty zbrojne mogą mieć podłoże etniczne lub religijne – tak było w Ruandzie i Jugosławii. Do takich starć dochodzi także z powodu braku demokracji, głównie w Afryce i państwach arabskich. Muammar Kaddafi rządził w Libii przy pomocy klanów i plemion. W innych państwach afrykańskich grupa rządząca w dużym stopniu pozostaje rodziną – a to pojęcie jest tam bardzo szerokie – i sprawuje władzę w sposób niedemokratyczny. Wówczas narastają napięcia, które w końcu prowadzą do wybuchu konfliktu.

W Afryce nie ma państw narodowych, granice są tam wytyczone sztucznie.

W momencie dekolonizacji granice państw odpowiadały dawnym granicom posiadłości kolonialnych. Wydawało się to prostszym rozwiązaniem, niż rozpoczęcie negocjacji na temat ich wytyczenia na nowo. W efekcie dziś w państwach afrykańskich żyją skłócone plemiona, które walczą o ziemię albo o bydło.

Wojny afrykańskie, w przeciwieństwie na przykład do Iraku, nie wywołują szybkiej interwencji z zewnątrz. W Ruandzie zginęło kilka milionów ludzi. Konflikt na południu Sudanu zaczął się 30 lat temu. Powstało nowe państwo – Sudan Południowy – i nadal trwają tam walki.

Problem polega na tym, że niektóre państwa są przeciwne działaniom zbrojnym, w tym interwencjom humanitarnym, a inne nie mają na to środków lub ochoty. Wraca pytanie typu: „Czy warto umierać za Gdańsk?”. W wierszu pod tytułem „Sarajewo” Czesław Miłosz pisał o tragedii bałkańskiej: „To teraz potrzebna byłaby rewolucja, ale zimni są ci, którzy kiedyś byli gorący/Kiedy zabijany i gwałcony kraj wzywa pomocy Europy, w którą uwierzył, oni ziewają/(…) Oby zadrżeli i w ostatniej chwili spostrzegli, że odtąd słowo Sarajewo znaczyć będzie zagładę ich synów i pohańbienie ich córek/Przygotowują to, zapewniając siebie «My przynajmniej jesteśmy bezpieczni», a tymczasem co ich obali, dojrzewa w nich samych”.

Często skutkiem interwencji jest znaczny wzrost przemocy wewnętrznej.

Akcje zbrojne kończą się sukcesem, ale pozostaje pytanie: co dalej? Jakie są szanse na ustabilizowanie danego regionu czy państwa? Z tym bywa gorzej. Akcję w Kosowie (wywołaną naruszaniem praw człowieka) zawdzięczamy Amerykanom. Udało się zatrzymać przelew krwi i masakry ludności, ale Kosowo jest bytem bardzo słabym. Podobnie Libia pozostaje krajem skorumpowanym i skonfliktowanym. Co do Syrii – niektórzy byliby skłonni nadal tolerować Al-Asada, bo zapewnia on minimum stabilności. Pytanie: za jaką cenę?

Czy walkę z narkobiznesem w Meksyku można uznać za wojnę domową?

To konflikt kryminalny. W zwalczaniu takiej przestępczości należy zastosować prawo i środki krajowe oraz nawiązać współpracę międzynarodową. To nie jest konflikt zbrojny, w którym zorganizowana grupa chce przejąć władzę.

Dlaczego tak długo trwa pamięć o wojnach domowych?

Takie wojny rodzą traumę po stronie i ofiar, i sprawców. W Kosowie czy Ruandzie sąsiedzi zabijali sąsiadów. Trauma nie zanika w jednym pokoleniu. W drugim jest nieco uśpiona, aby ponownie wybuchnąć w trzecim. Każdy naród ma pamięć historyczną, która przechodzi z pokolenia na pokolenie. Ważne jest rozliczenie tych tragicznych zdarzeń. Powstają komisje pamięci, czasem inicjatywy pojednania wychodzą ze strony Kościoła. Odpowiedzialność karna za zbrodnie dotyczy indywidualnych osób, ale odpowiedzialność polityczno-historyczna ciąży na całym narodzie. Ponad 70 lat po Holokauście Niemcy nadal żyją z taką świadomością. Rosjanie mają z tym jednak większy kłopot.

Małgorzata Schwarzgruber

autor zdjęć: Ewa Korsak





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO