– Udało nam się zebrać unikalny materiał filmowy. Nikt wcześniej nie miał szansy kręcić tak blisko żołnierzy – mówi reżyser i scenarzysta Jan Pawlicki, który po miesiącu pobytu w bazie Ghazni zakończył zdjęcia do dokumentalnego filmu o misji afgańskiej „Nikt nie zostaje”. Razem z operatorem Wojciechem Filipczakiem wracają w sobotę z Afganistanu.
Po lewej Jan Pawlicki, reżyser i scenarzysta dokumentalnego filmu o misji afgańskiej „Nikt nie zostaje”.
Rozsmakował się Pan w temacie misji afgańskiej. Najpierw serial z Pawłem Małaszyńskim, teraz film dokumentalny „Nikt nie zostaje”…
Dokument, który przygotowuję, jest dla mnie kontynuacją „Misji Afganistan”. Od początku zdawałem sobie sprawę, że fabularny serial nie wyczerpuje tematu. To największa i najdłużej trwająca misja zagraniczna polskiego wojska po II wojnie światowej. Odnoszę wrażenie, że my, Polacy, wciąż nie wiemy na jej temat zbyt wiele. Dlatego chciałbym, aby mój film pokazał misyjną rzeczywistość i pozwolił widzom choć w minimalnym zakresie poczuć to, co czują żołnierze.
Jakie wrażenia odniósł Pan z pobytu w Afganistanie?
Oficerowie prasowi XII zmiany, kapitanowie Janusz Błaszczak i Marcel Podhorodecki, byli nam bardzo pomocni. Szybko ustaliliśmy zasady naszej pracy, zostaliśmy przypisani do konkretnego plutonu. Sam Afganistan obserwowaliśmy przede wszystkim z punktu widzenia żołnierzy. Nie wyjeżdżaliśmy z bazy bez hełmu i kamizelki kuloodpornej. Gdy wchodziliśmy do wioski, na każdego cywila patrzyliśmy jak na potencjalne zagrożenie. Pierwszy raz do domu Afgańczyka wszedłem za żołnierzami, którzy wcześniej wyważyli drzwi. Zniosłem to fatalnie. O niebezpieczeństwie myśli się tam bezwiednie, czy się tego chce, czy nie. Trzeba się było jednak przełamać i skupić na pracy.
Codziennie materiał kręciło pięciu żołnierzy. Kamery mieli umieszczone na hełmach.
Czy zatem ujrzenie Afganistanu na własne oczy zmieniło pierwotny zamysł filmu?
Nie. Wciąż najważniejsi w tym projekcie pozostają ludzie.
Operatorami kamer umieszczonych na hełmach byli żołnierze XII zmiany. Skąd pomysł by to właśnie misjonarze byli jednocześnie twórcami i bohaterami filmu?
Moim zamiarem od początku było pokazanie nie tyle samych wydarzeń, ile ludzi i ich emocji. Fakt, że żołnierze jednocześnie kręcili film i brali w nim udział, w efekcie pozwoli na to, by widz miał wrażenie bezpośredniego udziału w tym, co ogląda.
Przed wyjazdem mówił Pan, że zależy mu, aby żołnierze jak najszybciej zapomnieli o tym, że mają kamery i by zachowywali się jak najbardziej naturalnie. Jak układała się wam współpraca?
Zanim zaczęliśmy pracę byłem pewny, że nie będę chciał aranżować żadnych scen. To się w trakcie tego miesiąca nie zmieniło. Codziennie materiał kręciło pięciu żołnierzy – cała drużyna wraz z dowódcą. Kamery podpinaliśmy codziennie, także przed każdym wyjazdem na patrol. Chodziliśmy za żołnierzami krok w krok. Na początku między nami „iskrzyło”, żołnierze traktowali nas jak zło konieczne. Po jakimiś czasie wzajemnie się dotarliśmy, a oni oswoili się z obecnością kamer. Jestem im wdzięczny za pomoc, bo nagrany materiał jest bezcenny.
Codziennie przeglądaliście efekty wspólnej pracy?
Codziennie je archiwizowaliśmy. Gdybyśmy tego nie robili, nie udałoby się nad tym zapanować. Materiału jest bardzo dużo, wystarczy powiedzieć, że codziennie „pracowało” aż siedem kamer. Oprócz pięciu nahełmowych wykorzystywaliśmy także dwie tradycyjne kamery. Kręciliśmy nimi głównie zdjęcia w bazie i w przedziale desantowym Rosomaka. A także wszystko to, czego nie mogły zarejestrować kamery nahełmowe.
Jakie zatem „obrazki” z misji udało się wam zarejestrować?
Niemal wszystkie dotyczące żołnierzy i tego, co robią na misji. Nagrywaliśmy patrole, ale także przygotowania do nich i rozmowy tuż po powrocie. Mamy nagrane codzienne życie w bazie, to, jak żołnierze odpoczywają, jak spędzają czas wolny, o czym dyskutują. Fakt, że byliśmy tam w okresie świąteczno-noworocznym pozwolił nam udokumentować także to, jak żołnierze spędzają ten czas. Zebrany materiał jest absolutnie unikalny, chociażby z tego względu, że wcześniej nikt nie miał szansy kręcić tak blisko żołnierzy. Wyjątkowi są też nasi bohaterowie. Mam nadzieję, że widz to poczuje.
Wystarczy Wam materiału na film?
Zebraliśmy blisko terabajt materiału. Jednak zima jest dość specyficznym okresem, można by rzec mało intensywnym, jeśli chodzi o wszelką działalność. Dlatego wiosną planujemy wrócić do Afganistanu na drugą turę zdjęć.
Wiecie już kiedy powstanie film?
Orientacyjna data to druga połowa roku. Ale nie przywiązuję się do tego terminu aż nadto. Z operatorem Wojtkiem Filipczakiem chcemy mieć komfort pracy i montować film aż do momentu, w którym obaj będziemy naprawdę zadowoleni z efektu.
Rozmawiała Paulina Glińska
autor zdjęć: Szyby Niebieskie Studio
komentarze