Kilka lat temu Redzikowo, mała wieś na Pomorzu, stało się kluczowym miejscem w zachodnim systemie bezpieczeństwa. Wszystko za sprawą Naval Support Facility – jednego z komponentów amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Amerykańscy marynarze prowadzą już testy, mające potwierdzić działanie systemu.
Marynarze mieszkają w czteroosobowych pokojach. Do dyspozycji mają m.in. stołówkę, przychodnię lekarską, kino, sklep, a także boiska do baseballa i koszykówki. – Polska to cudowne miejsce. Bardzo lubię życie tutaj. A mieszkanie razem z własnym zespołem sprawia, że możemy się mocniej zintegrować i lepiej chronić nasze zasoby – podkreśla kmdr Michael Smith, dowódca Naval Support Facility (NSF) Redzikowo.
Krótki filmik na temat bazy pół roku temu opublikował w internecie Departament Obrony Stanów Zjednoczonych. To właśnie wówczas wszyscy chętni mogli po raz pierwszy zajrzeć do wnętrza jednostki, którą otacza aura tajemnicy. Okazja po temu była nie byle jaka. Na początku roku załoga, zajmująca dotąd wynajęte mieszkania w Słupsku i okolicach, sprowadziła się do nowo wybudowanych koszar. Amerykańscy urzędnicy uznali wydarzenie za przełomowe. I choć trudno nie przyznać im racji, mieszkańcy powiatu słupskiego z obecnością amerykańskich marynarzy zdążyli się już oswoić. – Amerykanie trafili do nas kilka lat temu. Chętnie włączają się w życie regionu. Biorą udział w naszych uroczystościach, wydarzeniach kulturalnych, chodzą na spotkania z uczniami liceum wojskowego. Widać ich na ulicach Słupska – przyznaje Ewa Guzińska ze słupskiego Urzędu Gminy. Najważniejszą pracę wykonują jednak w ciszy.
Redzikowo to niewielka wieś w województwie pomorskim. Na stałe mieszka tam niespełna 1500 osób. Od wybrzeża Bałtyku w prostej linii miejscowość dzieli blisko 30 km, od Warszawy zaś około 420 km. Kilka lat temu Redzikowo stało się jednak kluczowym miejscem w zachodnim systemie bezpieczeństwa. Wszystko za sprawą Naval Support Facility, a mówiąc prościej – jednego z komponentów amerykańskiej tarczy antyrakietowej.
Uderzyć, by zabić
Decyzja o budowie bazy zapadła jeszcze w 2008 roku. Na inwestycję Amerykanie przeznaczyli 850 mln dolarów. Prace oficjalnie ruszyły osiem lat później. Teraz powoli dobiegają końca. – Prowadzimy regularne testy podzespołów elektrycznych i mechanicznych. Do tego dochodzą różnego rodzaju prace, które mają sprawić, by system osiągnął gotowość do działania – wyjaśnia Heather Reed Cavaliere z Agencji Obrony Przeciwrakietowej, czyli instytucji zawiadującej amerykańskim programem rozwoju systemów antybalistycznych. – Rzecz jasna testy nie obejmują użycia rakiet. Te zostały sprawdzone już wcześniej w ośrodku PMRF [Pacific Missile Range Facility] na Hawajach – dodaje.
Sercem bazy jest system Aegis Ashore. W pierwotnej wersji został on skonstruowany z myślą o okrętach. Korzystają z niego m.in. należące do marynarki wojennej (US Navy) krążowniki typu Ticonderoga oraz niszczyciele Arleigh Burke, a także duże jednostki bojowe z Norwegii, Hiszpanii czy Australii. Morskie korzenie Aegis Ashore widać w Redzikowie. Kluczowe obiekty kompleksu przywodzą na myśl nadbudówki okrętu, a za ich obsługę odpowiada personel US Navy – łącznie przeszło 200 marynarzy. Baza jest wyposażona w stację radiolokacyjną z radarem dalekiego rozpoznania AN/SPY-1D(V) oraz 24 pociski przechwytujące RIM-161 Standard Missile 3 Block IIA. Są one zdolne razić rakiety przeciwnika w szczytowej oraz końcowej fazie lotu. Konstruktorzy unikają podawania szczegółowych danych dotyczących zasięgu pocisków oraz pułapu, który mogą osiągnąć. Wiadomo jednak, że są to wartości liczone w setkach kilometrów. RIM-161 nie zostały przy tym wyposażone w ładunki wybuchowe. Działają na zasadzie „hit-to-kill”. Niszczą cel, wykorzystując energię kinetyczną. Po prostu uderzają w nieprzyjacielski pocisk z ogromną prędkością.
– NSF Redzikowo stanowi element szerszego założenia. Baza wchodzi w skład EPAA [European Phased Adaptive Approach] – tłumaczy Cavaliere. To rozciągnięta nad Europą tarcza, która ma chronić państwa NATO przed atakiem z użyciem pocisków balistycznych. Projekt jest realizowany w trzech fazach. Pierwsza wiązała się z uruchomieniem radaru wczesnego ostrzegania, który zainstalowany został w Turcji. Druga – z wysłaniem do Europy niszczycieli klasy Arleigh Burke, wyposażonych w system Aegis. Stacjonują one w hiszpańskiej bazie Rota i podlegają VI Flocie Stanów Zjednoczonych. Trzecia faza zakładała budowę instalacji lądowych w Rumunii i właśnie w Polsce.
NSF Deveselu gotowość operacyjną osiągnęła w 2016 roku. W Redzikowie ten moment ma nastąpić niebawem. – Nie rozmawiamy na temat harmonogramu. Po prostu idziemy naprzód – zaznacza Cavaliere. Według informacji, które pojawiły się w mediach kilka miesięcy temu, baza ma być gotowa do działania jeszcze w tym roku. Jak cała tarcza, podlega ona Dowództwu Europejskiemu Stanów Zjednoczonych oraz Sojuszowi Północnoatlantyckiemu. Właśnie stamtąd zostaną wydane ewentualne rozkazy dotyczące użycia rakiet.
Wszystkie traumy Kremla
Pozostaje pytanie: przed kim ma chronić tarcza? Heather Cavaliere stwierdza ogólnikowo, że budowa systemu to reakcja na „groźby, które płyną spoza regionu euroatlantyckiego”. Wcześniej Amerykanie wielokrotnie wskazywali, że chcą zabezpieczyć siebie oraz sojuszników, choćby przed Iranem czy Koreą Północną. Do tej układanki ani razu nie została wliczona Rosja. A mimo to właśnie Kreml najgłośniej sprzeciwiał się amerykańskiej inwestycji. Jeszcze w 2016 roku w reakcji na budowę bazy w Redzikowie Rosjanie przerzucili do obwodu kaliningradzkiego wyrzutnie rakiet Iskander. Jak podkreślało wówczas rosyjskie ministerstwo obrony – na stałe. Temat Redzikowa z całą mocą powrócił na krótko przed wybuchem wojny na Ukrainie. W lutym Władimir Putin w orędziu do własnych obywateli wymienił bazę jako przykład ekspansji NATO na wschód. Mniej więcej w tym samym czasie Kreml zażądał wycofania wszystkich instalacji oraz wojsk Sojuszu za linię sprzed 1997 roku. W odpowiedzi Amerykanie zaoferowali Rosjanom możliwość przeprowadzenia inspekcji w Redzikowie, by ci mogli się przekonać, że instalacja ma charakter defensywny. Rosja jednak ofertę odrzuciła, przy okazji kwestionując zapewnienia Waszyngtonu.
– Kreml obawia się, że baza w Redzikowie może zostać uzbrojona choćby w rakiety Tomahawk, które posłużą do ataku na rosyjskie terytorium. To myślenie absurdalne, doskonale wpisujące się w traumy z czasów, kiedy Ronald Reagan ogłaszał program ‘Gwiezdnych wojen’” – uważa prof. Marek Czajkowski z Katedry Bezpieczeństwa Narodowego Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Oczywiście z czysto technicznego punktu widzenia wyrzutnie zainstalowane w Redzikowie można by wykorzystać w celach ofensywnych. Jednak według naukowca nie miałoby to większego sensu. – Jeśli Amerykanie kiedykolwiek chcieliby uderzyć na Moskwę, nie użyliby systemów stacjonarnych. Dla takiego przeciwnika jak Rosja są one stosunkowo łatwym celem. Wyobrażam sobie, że rakieta prędzej zostałaby wystrzelona z okrętu podwodnego operującego gdzieś na Morzu Północnym, może Bałtyku, ewentualnie z nisko lecącego samolotu – wyjaśnia prof. Czajkowski.
Trudno też przyjąć argumentację, że tarcza została stworzona po to, by przechwytywać rosyjskie pociski. – Gdyby doszło do globalnej rozgrywki pomiędzy NATO a Rosją, w obydwie strony pofrunęłyby setki rakiet. W tym kontekście kilkadziesiąt pocisków zgromadzonych m.in. w Redzikowie, nie miałoby większego znaczenia – zaznacza ekspert. Tak więc Rosjanie karmią się swoimi lękami, ale… to tylko jedna z możliwych interpretacji. – Niewykluczone, że swój sprzeciw wobec tarczy artykułują tak mocno, ponieważ za wszelką cenę próbują znaleźć płaszczyznę sporu, która pozwoliłaby im wystąpić w roli mocarstwa – uważa prof. Czajkowski.
Skoro jednak USA stworzyły tarczę w celu ochrony przed krajami o potencjale nieporównywalnie mniejszym od własnego, dlaczego zdecydowały się ponieść tak znaczące koszty? – Moim zdaniem Amerykanie zrobili to poniekąd na wszelki wypadek – aby zademonstrować własne możliwości, ale też pokazać społeczeństwom Zachodu, że nie muszą obawiać się absolutnie żadnego przeciwnika. Również takiego, który ma niewielki arsenał, ale swoją pozycję zechciałby oprzeć na nuklearnym szantażu – zaznacza naukowiec.
Ważne partnerstwo
Budowa amerykańskiej instalacji w Redzikowie jest istotna także dla Polski. Przede wszystkim, co przyznaje profesor, to gest o wymiarze politycznym. Amerykanie traktują nas jak ważnego partnera, co wzmacnia naszą pozycję na arenie międzynarodowej. – Do tego w czasie wzmożonego zagrożenia taka baza zwykle dostaje dodatkową obronę przeciwlotniczą, na czym może skorzystać również nasz kraj – podkreśla prof. Czajkowski.
Na razie jednak za osłonę kompleksu odpowiedzialni są Polacy. Zadanie to powierzone zostało Batalionowi Ochrony Bazy, który zawarł z personelem NSF Redzikowo umowę o wspólnym szkoleniu. Podobne porozumienie podpisała pewien czas temu 7 Brygada Obrony Wybrzeża. – Amerykańskie inwestycje na pewno mają swoją wartość. Warto jednak pamiętać, że żadna z nich nie da nam ostatecznej i bezwarunkowej gwarancji bezpieczeństwa. Dlatego nawet wobec sojuszników należy prowadzić własną, rozsądną politykę – podsumowuje naukowiec.
autor zdjęć: MDA, NSF Redzikowo, US Navy
komentarze