Mamy znakomite warunki, amerykańscy instruktorzy użytkownicy systemu Patriot dzielą się z nami wyjątkową wiedzą. A co najważniejsze, możemy pracować na sprzęcie, z którego już niebawem będziemy korzystać w Polsce – mówi kpr. Martyna Grzegorska, która w amerykańskim Fort Sill w Oklahomie bierze udział w szkoleniu dotyczącym systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej Patriot.
Jest Pani jednym z kilkunastu żołnierzy, którzy właśnie biorą udział w kursie z zakresu obsługi i serwisowania systemu przeciwlotniczego Patriot w USA. Trudno jest trafić do tak elitarnej grupy?
kpr. Martyna Grzegorska: Na co dzień służę w 37 Dywizjonie Rakietowym Obrony Powietrznej w Sochaczewie. W jednostce otrzymałam propozycję wyjazdu na kurs, a że bardzo lubię nowe wyzwania, od razu się zgodziłam. Niezbędna była jednak dobra znajomość języka angielskiego i gotowość do opuszczenia kraju na dziewięć miesięcy. Trzeba było zdać certyfikowany egzamin ECL z angielskiego, który organizuje Ambasada Stanów Zjednoczonych. Wszystko poszło zgodnie z planem i już od września szkolę się w amerykańskim Fort Sill w Oklahomie.
Jak wyglądały początki Pani pobytu za oceanem?
Zanim rozpoczęliśmy szkolenie podstawowe z budowy i działania zestawu przeciwrakietowego, przeszliśmy intensywny kurs języka angielskiego z zakresu nomenklatury technicznej. Uczyliśmy się w Defence Language Institute – English Language Center Lackland w San Antonio w Teksasie. Potem rozpoczęliśmy kurs właściwy, w moim przypadku to szkolenie „Operator & Mechanic System”, który dotyczy głównie naprawy sprzętu. Pozostali żołnierze szkolą się na kursach: operatorskich wyrzutni rakietowej, radaru oraz zaawansowanej naprawy i eksploatacji sprzętu. Każdy kurs ma osobny program nauczania w zależności od stopnia zaawansowania i umiejętności wymaganych na stanowiskach, które obejmiemy po powrocie do kraju.
A jak wygląda samo szkolenie?
Jest dość wymagające, ale jeśli ktoś zna język angielski i przede wszystkim interesuje się tą tematyką, szkolenie nie powinno sprawiać większych problemów. Zajęcia teoretyczne rozpoczynamy rano i trwają one do lunchu. Po przerwie wracamy na zajęcia praktyczne. I tak wygląda każdy dzień od poniedziałku do piątku. Po omówieniu każdego z działów instruktorzy sprawdzają naszą wiedzę podczas egzaminów pisemnych i praktycznych. Niewątpliwym atutem są znakomite warunki szkolenia. Bardzo dużo czasu spędzamy, ćwicząc na trenażerach i symulatorach. I to właśnie te praktyczne zajęcia, gdy mam bezpośredni kontakt z wojskowym sprzętem, mogę go dotknąć, w razie potrzeby wykryć oraz naprawić usterkę, są dla mnie najciekawsze.
Szkolą was instruktorzy z ogromną wiedzą i doświadczeniem, które wielu z nich zdobywało na misjach, w warunkach bojowych obsługiwało Patrioty…
Doświadczenie żołnierzy z US Army jest niezwykle przydatne, zwłaszcza że znają sprzęt od podstaw i używają go nie tylko na terenie USA. Choć poziom kursu jest bardzo wysoki, a dla nas, Polaków, wszystko jest zupełną nowością, instruktorzy starają się przekazać nam wiedzę w sposób przystępny i interesujący, bardzo często dając też cenne wskazówki, których nie znajdziemy w instrukcjach obsługi systemu. Przy każdej okazji podkreślają jednak, jak ważne w tym wszystkim są ciągłe pogłębianie wiedzy i praktyka. Jeden z instruktorów powiedział nam wprost, że nawet po 10 latach nie będziemy wiedzieć wszystkiego o sprzęcie, ale im więcej praktyki zdobędziemy, tym lepsze rezultaty osiągniemy.
Czy sam system szkolenia bardzo się różni od tego w polskiej armii?
W Polsce podczas szkoleń bardzo dużo materiału, często z różnych dziedzin, trzeba nauczyć się na pamięć. Tutaj jednak każdy żołnierz odpowiada za konkretną część sprzętu i musi opanować wiedzę w określonym zakresie, np. dotyczącą obsługi i naprawy, na podstawie odpowiedniej instrukcji oraz zajęć praktycznych. Bez wątpienia duży nacisk jest kładziony na samodzielność i dobrą organizację czasu. Dostajemy sporo prac domowych, każdy otrzymał też laptop i materiały do samokształcenia w czasie pozalekcyjnym.
Jakie są największe plusy szkolenia za oceanem?
Jest ich całe mnóstwo. To przede wszystkim wyjątkowa możliwość pracy na sprzęcie, którego w Polsce jeszcze nie ma. W zasadzie przecieramy szlaki i w Polsce to my będziemy dzielić się z innymi swoją wiedzą o systemie Patriot. Będąc tutaj, mamy też szansę zobaczyć, jak funkcjonuje amerykańska armia i jak szkolą się nasi sojusznicy. Nie bez znaczenia jest możliwość współpracy nie tylko z żołnierzami US Army, lecz także z wojskowymi z różnych państw. Akurat w mojej grupie szkoleniowej, liczącej 16 żołnierzy, wszyscy są Polakami, więc szkolimy się we własnym gronie. Ale uczestnicy innych kursów współpracują z żołnierzami innych narodowości, np. z Rumunii czy Korei Południowej, i wiem, że bardzo sobie cenią możliwość wymiany doświadczeń.
A kwestie językowe, poznawanie innej kultury…
To niewątpliwy atut szkolenia za granicą. Od zawsze pasjonowały mnie Stany Zjednoczone. Wszystko jest tu dla mnie ciekawe i staram się jak najwięcej czasu spędzać z rodowitymi Amerykanami, głównie po to, by doskonalić język i poznawać ich kulturę, kraj. Z powodu pandemii koronawirusa nie mogliśmy przyjechać na Boże Narodzenie do Polski i w czasie tej przerwy świątecznej mieliśmy okazję zwiedzania Stanów Zjednoczonych. Byliśmy np. w Nowym Jorku, Las Vegas, widzieliśmy Wielki Kanion. Tym, co w USA mnie zaskoczyło, to niezwykła otwartość ludzi i ich szacunek dla żołnierzy. W zwykłych, codziennych sytuacjach, nawet w sklepie spożywczym kasjerzy dziękują żołnierzom za służbę, i to niezależnie od tego, czy są nimi Amerykanie, czy cudzoziemcy.
Zanim trafiła Pani do wojska, przeszła szkolenie w ramach Legii Akademickiej. Czy dziś spełniają się Pani marzenia o służbie wojskowej?
Zdecydowanie tak. Plany związane z wojskiem zaczęłam urzeczywistniać na studiach licencjackich na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w specjalności chemia kryminalistyczna. Szkolenie w Legii Akademickiej ukończyłam w 2018 roku – zdobyłam stopień kaprala rezerwy. Nie od razu zaczęłam szukać etatu w wojsku, bo kontynuowałam naukę na studiach dziennych na kierunku biologia sądowa. Przez te dwa lata nie zapomniałam jednak o mundurze, chciałam dalej rozwijać umiejętności zdobyte w wojsku. Trafiłam do organizacji proobronnej „Legia Akademicka UMCS” w Lublinie. Regularnie jeździłam na szkolenia organizacji, ukończyłam kursy: łączności, dowódców drużyn, kwalifikowanej pierwszej pomocy oraz ratownika pola walki CLS (Combat Lifesaver). Po obronie tytułu magistra zaczęłam rozglądać się za etatem w wojsku, regularnie odwiedzałam stronę WKU, śledziłam informacje o naborze. Ostatecznie przystąpiłam do kwalifikacji w 37 Dywizjonie Rakietowym Obrony Powietrznej w Sochaczewie. Od marca 2021 służę w armii zawodowej i dziś mogę powiedzieć, że wojsko to moje miejsce.
autor zdjęć: arch. prywatne
komentarze