Ze wszystkich walk 2 Korpusu Polskiego we Włoszech te o miasteczko Piedimonte san Germano były jednymi z najcięższych. To był drugi Stalingrad – mówi płk Marian Tomaszewski, były dowódca plutonu w 6 Pułku Pancernym „Dzieci Lwowskich”. Jak wspomina, każdy budynek był silnie ufortyfikowany i walki toczyły się o każdy dom. – Straciłem tam siedmiu swoich żołnierzy – dodaje.
Jak Pan wspomina początek wojny?
Płk Marian Tomaszewski: Miałem 17 lat, chodziłem do gimnazjum w Przemyślu i byłem drużynowym w harcerstwie. Kiedy wybuchła wojna, harcerze dostali polecenie stworzenia punktów sanitarnych w mieście. Mój był w klasztorze sióstr benedyktynek. Potem skierowano nas na stację kolejową, gdzie pomagaliśmy rozdawać naszym żołnierzom posiłki i gorącą herbatę. Kiedy Niemcy zaczęli zbliżać się do miasta, wycofano nas do Lwowa i skierowano do pomocy w szpitalach przy rannych. Po zajęciu miasta przez Rosjan zatrzymano nas jeszcze na jakiś czas, ponieważ w szpitalach brakowało obsługi, ale w październiku wreszcie puszczono o domu.
Niedługo cieszył się Pan wolnością...
To prawda. 11 listopada 1939 roku staliśmy razem z kilkoma kolegami na rynku w Przemyślu i wspominaliśmy defilady wojskowe, jakie się tego dnia odbywały w mieście, w którym stacjonował duży polski garnizon. Ktoś musiał donieść Rosjanom, że jestem harcerzem, bo podeszło do mnie dwóch enkawudzistów po cywilnemu i aresztowali mnie. Kilka miesięcy przebywałem w różnych sowieckich więzieniach i cały czas byłem przesłuchiwany. Sowieci uznali, że polskie harcerstwo to organizacja faszystowska i skazali mnie na pięć lat łagru.
Gdzie Pan trafił?
Do kopalni w Karagandzie. Ładowałem tam łopatą węgiel na wagoniki. Praca była bardzo ciężka, ale w porównaniu z innymi łagrami, w których ludzie pracowali przy wyrębie lasu lub w kopalniach uranu. I tak miałem szczęście i w miarę znośne warunki.
Jak się Pan dowiedział o amnestii?
Latem 1941 roku usłyszałem, że Niemcy zaatakowali Rosję i produkcja węgla musi być zwiększona na potrzeby wojska. Zaczęły też krążyć wśród więźniów informacje, że z niektórych łagrów zwalniają Polaków. Po kilku tygodniach także w naszym obozie zwołano wszystkich Polaków. Ktoś puścił plotkę, że idziemy na rozstrzelanie, więc zaczęliśmy się bać. Strażnicy jednak powiedzieli, że jesteśmy wolni i możemy jechać do powstającego polskiego wojska i bić się z Niemcami. To była niesamowita radość i ulga. Dali nam dokumenty, bilety i z kilkoma kolegami pojechaliśmy do Swierdłowska. Tam skończyły mi się pieniądze i żeby przeżyć zatrudniłem się na miesiąc w kopalni. Potem dostałem się do pociągu jadącego do Uzbekistanu. Któregoś dnia obudziłem się świtem, gdy pociąg stanął na jakiejś stacji. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem kaprala w polskim mundurze. Nie wierzyłem własnym oczom. Okazało się, że jesteśmy w Trockoje, gdzie powstaje polska armia.
Jakie to uczucie założyć mundur z polskim orzełkiem?
Niesamowite. Formował się tam 6 Batalion Strzelecki „Dzieci Lwowskich”. Mieli do niego trafiać tylko ci, którzy przed wojną mieszkali we Lwowie lub 10 km od miasta. Okazało się jednak, że takich osób jest za mało i poszerzono obszar do 100 km. Wtedy i ja mogłem się zaciągnąć. Potem nasz batalion został przemianowany na 6 Pułk Pancerny „Dzieci Lwowskich”. Przeszliśmy szkolenie w Persji, Iraku, Palestynie. Dostaliśmy amerykańskie czołgi typu Sherman i trafiliśmy do Włoch.
Które starcia w kampanii włoskiej były najtrudniejsze? Monte Cassino?
Wbrew pozorom nie. Najgorsze było zdobywanie miasteczka Piedimonte san Germano leżącego na północny zachód od wzgórza klasztornego. Byłem wówczas dowódcą plutonu i miałem pod swoimi rozkazami dziewięć czołgów. 20 maja, dwa dni po zdobyciu Monte Cassino, dostaliśmy rozkaz natarcia na Piedimonte. Miasteczko znajdujące się na stromym wzgórzu stanowiło ważny punkt oporu i zamykało główną drogę na Rzym. Okazało się też twierdzą nie do zdobycia. Każdy budynek był silnie ufortyfikowany, rozmieszczono w nich stanowiska przeciwpancerne, które skutecznie raziły nasze czołgi, a miasta broniła elitarna niemiecka 1 Dywizja Spadochronowa. Walki toczyły się o każdy dom, nasze Shermany grzęzły na wąskich uliczkach. Nocą wychodziliśmy z czołgów i ostrzeliwaliśmy przeciwnika z karabinów maszynowych. Byli tak blisko, że słyszeliśmy ich rozmowy. Natarcie trwało kilka dni. W nocy z 24 na 25 maja zagrożeni oskrzydleniem Niemcy rozpoczęli odwrót i zajęliśmy Piedimonte rankiem 25 maja. Moim zdaniem, ze wszystkich walk 2 Korpusu Polskiego te o Piedimonte były jednymi z najcięższych. To był drugi Stalingrad. Sam straciłem tam siedmiu swoich żołnierzy.
Gdzie potem walczyliście?
Szliśmy na północ wzdłuż Adriatyku. Niemcy nie stawiali dużego oporu, toczyli raczej walki opóźniające. Dopiero na linii Gotów walki zaczęły być bardziej zacięte, w tym te o zdobycie Ankony. Po odpoczynku na wiosnę 1945 roku walczyliśmy nad rzeką Senio i w kwietniu zakończyliśmy szlak bojowy, zdobywając Bolonię. Maturę zrobiłem w Rzymie u ojców jezuitów, a w grudniu 1946 mój pułk został rozformowany.
Dlaczego zdecydował się Pan pozostać na Zachodzie?
Ojciec napisał w liście, żebym nie wracał, bo będę w Polsce prześladowany. Poza tym dostałem się w Wielkiej Brytanii na studia. Tak więc zostałem. Teraz, póki mi sił starcza, przyjeżdżam do Włoch, aby upamiętnić kolegów. Najważniejszym miejscem dla mnie jest Piedimonte i znajdujący się tam na Wzgórzu Pamięci pomnik 6 Pułku Pancernego. Warto wiedzieć, że ziemia wokół pomnika została przez władze miasta oddana Polakom i mam akt jej własności. Dzięki temu możemy tu wspominać poległych, stojąc na polskiej ziemi.
autor zdjęć: Anna Dąbrowska
komentarze