21 kwietnia 1945 roku żołnierze 2 Korpusu Polskiego wkroczyli do opuszczonej przez Niemców Bolonii. W ten sposób przypieczętowali swój udział nie tylko w zwycięskiej operacji „Buckland”, ale też w II wojnie światowej. Niestety radość ze zwycięstwa mieszała się u nich z poczuciem krzywdy. Wszystko za sprawą ustaleń konferencji jałtańskiej.
Generałowie Zygmunt Szyszko-Bohusz (1. z lewej) i Klemens Rudnicki (za kierownicą) w samochodzie Willys MB w otoczeniu żołnierzy alianckich i ludności. Z lewej strony widoczne samochody pancerne T17 (Staghound).
Niemcy wiedzieli, że to już koniec. Mieli świadomość, że jeśli zostaną w Bolonii choćby kilka godzin dłużej, kleszcze okrążenia zdążą się zamknąć. W nocy z 20 na 21 kwietnia 1945 roku zdecydowali się więc opuścić miasto. Kilka godzin później w jego kierunku ruszyły od zachodu oddziały amerykańskiej 5 Armii. Marsz na Bolonię rozpoczęli też nacierający z przeciwległego skrzydła żołnierze polskiego zgrupowania „Rud”. W swoistym wyścigu najlepszy okazał się 9 Batalion Strzelców Karpackich. Kilka minut po szóstej rano Polacy wkroczyli do centrum miasta. Na ulice wylegli wiwatujący Włosi. – Dnia 21 kwietnia o świcie nie inny, ale polski sztandar załopotał na wieży średniowiecznego ratusza bolońskiego – wspominał po latach na antenie Polskiego Radia gen. Klemens Rudnicki, dowódca grupy operacyjnej „Rud”. Tak kończyła się aliancka operacja „Buckland”, w której polscy żołnierze odegrali pierwszoplanowe role. Zwycięstwo miało jednak dla nich gorzki smak.
Honor i propaganda
W czerwcu 1944 roku alianci wylądowali w Normandii, otwierając front zachodni. Z kolei ze wschodu na Niemców coraz mocniej napierała Armia Czerwona. – Ciężar zmagań, które miały rozstrzygnąć o losach II wojny w Europie, przeniósł się z południa na północ kontynentu – przyznaje dr Tymoteusz Gąsiorowski, historyk z IPN w Krakowie. W tym czasie na Półwyspie Apenińskim panował względny spokój. Była to jednak cisza przed burzą. Po zdobyciu Monte Cassino i przełamaniu Linii Gustawa, a potem zwycięskich walkach na Linii Gotów alianckie wojska sposobiły się do zadania nieprzyjacielowi ostatecznego ciosu. Chcieli rozbić Niemców wspomaganych przez oddziały wierne Benito Mussoliniemu w Dolinie Padu, a tym samym uniemożliwić im okopanie się w Alpach.
Zadanie było jednak trudne. Alianci musieli przygotować się na walkę w rejonie pełnym wzniesień i rwących górskich rzek. Ich plan zakładał oskrzydlenie niemieckich sił z jednej strony przez 5 Armię USA, z drugiej zaś przez brytyjską 8 Armię. Istotna rola w przedsięwzięciu zwanym operacją „Buckland” przypaść miała żołnierzom 2 Korpusu Polskiego. Alianccy planiści zakładali, że to właśnie oni wyprowadzą jedno z głównych uderzeń w rejonie działania 8 Armii. Na czas operacji polskie wojska, którymi dowodził gen. Zygmunt Bohusz-Szyszko (nominalny dowódca gen. Władysław Anders został odesłany do Londynu, gdzie objął obowiązki Naczelnego Wodza), zostały wzmocnione kilkoma jednostkami brytyjskimi, między innymi 7 Brygadą Pancerną i 43 Zmotoryzowaną Brygadą Gurkhów. Początek natarcia zaplanowany został na kwiecień 1945 roku. Problem w tym, że Polacy znaleźli się wówczas w sytuacji bardzo niekomfortowej.
Moździerze Ordnance ML 3 in 5 Kresowej Dywizji Piechoty w czasie walk nad rzeką Santerno. Fot. NAC.
Kilka miesięcy wcześniej przywódcy USA, Wielkiej Brytanii i ZSRR spotkali się w Jałcie, by dyskutować nad powojennym kształtem Europy. Podczas konferencji los Polski został przesądzony. Miała się ona znaleźć w sowieckiej strefie wpływów, co więcej – na rzecz potężnego sąsiada utracić znaczącą część terytorium z Lwowem i Wilnem. Polscy żołnierze, którzy od lat walczyli ramię w ramię z aliantami, poczuli się zdradzeni. – Nie mam sumienia żądać w obecnej chwili od żołnierza ofiary krwi – pisał gen. Anders do prezydenta Władysława Raczkiewicza. Depesza tej treści została wysłana 13 lutego, czyli dwa dni po zakończeniu jałtańskiej konferencji. Mimo to 2 Korpus nie wycofał się z walk. Dlaczego? – Klucz do zrozumienia tej decyzji tkwi w dwóch słowach – zaznacza dr Gąsiorowski. Pierwszym z nich, jak mówi, jest propaganda. – Taki protest na brytyjskich generałach nie zrobiłby pewnie większego wrażenia. Wcześniej doszło już do podobnej sytuacji. Kiedy polskie dowództwo zagroziło wycofaniem spadochroniarzy z operacji „Market Garden”, Churchill miał powiedzieć: „to oddajcie uzbrojenie i sobie ich weźcie”. Niestety, to nie my rozdawaliśmy w tej wojnie karty... Rezygnacja z walki przeciwko Niemcom zostałaby za to bezwzględnie wykorzystana przez Sowietów, którzy przy każdej okazji starali się przecież zrobić z rządu w Londynie sojuszników Hitlera – przekonuje naukowiec. Ale było jeszcze coś. – Drugie słowo klucz to honor. Polacy mimo wahań i poczucia krzywdy mieli głębokie przekonanie, że umów należy jednak dotrzymywać – podkreśla dr Gąsiorowski. I dlatego 9 kwietnia wieczorem ruszyli do boju.
Medale dla zwycięzców
Operacja „Buckland” rozpoczęła się od nalotów dywanowych na niemieckie i włoskie pozycje. Trwały kilka godzin, a wzięło w nich udział blisko dwa tysiące samolotów. Do działań włączyła się też artyleria. Nie obeszło się niestety bez pomyłki. Alianccy lotnicy zrzucili bomby w miejsce, gdzie stacjonowali żołnierze 3 Dywizji Strzelców Karpackich. Liczba zabitych do dziś nie została ustalona. Szacunki wahają się od kilku do przeszło 30. Niezależnie od tego wieczorem polscy żołnierze rozpoczęli forsowanie rzek Senio i Santerno. Cel udało się osiągnąć – oddziały złożone przede wszystkim ze strzelców karpackich wyszły na szosę Ferrara-Bolonia. Niemcy rozpoczęli odwrót, siły alianckie ruszyły zaś w pościg. Polacy zdobywali kolejne miasteczka, w których znajdowały się przeprawy przez górskie rzeki i kanały. 19 kwietnia przekroczyli kanał Fossatone. Wówczas dowódca 8 Armii zmienił kierunek natarcia. Przed Polakami znalazła się Bolonia. Gen. Bohusz-Szyszko zdecydował się posłać tam wspomniane już zgrupowanie „Rud”. Ostatecznie miasto udało się zdobyć bez walki. Ale i tak ofiary poniesione przez Polaków podczas operacji „Buckland” były znaczące. Według różnych źródeł w czasie blisko dwutygodniowych walk zginęło od dwustu kilkudziesięciu do przeszło trzystu żołnierzy. Rany odniosło przeszło tysiąc.
Czołgi M4 Sherman z Samodzielnej 2 Brygady Pancernej witane przez ludność. Fot. NAC.
Walki o Bolonię były ostatnimi, jakie podczas II wojny światowej stoczyła armia Andersa. Polacy nie wzięli już udziału w pościgu za rozbitymi oddziałami niemieckimi i włoskimi. – Postawa naszych żołnierzy w najmniejszym stopniu nie mogła zmienić sytuacji, w jakiej znalazła się Polska. Zyskaliśmy niewiele. Na pewno sympatię i uznanie Włochów, co miało pewne znaczenie, ponieważ całkiem spora grupa Polaków po wojnie pozostała w tym kraju na emigracji – przypomina dr Gąsiorowski. Po zdobyciu Bolonii 9 Batalion Strzelców Karpackich otrzymał nazwę „Boloński”. Kilkunastu polskich dowódców otrzymało honorowe obywatelstwo, miejski senat przyznał zaś żołnierzom 215 pamiątkowych medali.
Wykorzystano książki Witolda Biegańskiego, „Bolonia 1945”, Warszawa 1986 i Władysława Andersa, „Bez ostatniego rozdziału. Wspomnienia z lat 1939-1946”, Warszawa 2007.
autor zdjęć: NAC
komentarze